Rodzinny wybuch
Najpierw nikt nie pamiętał, że istnieje dobry dramat Antoniego Słonimskiego pt. "Rodzina". Potem "Rodzinę" wystawił w Teatrze Telewizji Kazimierz Kutz, obsadzając w rolach głównych takie sławy jak np. Jerzy Trela i Zbigniew Zamachowski. Przedwojenna ramota zadziałała. Nic dziwnego, skoro nawiązuje do modnych dziś dyskusji na temat Żydów, komunistów, hitlerowców i Polaków. Po Słonimskiego sięgnął też ostatnio Jerzy Goliński.
O ile spektakl Kutza był udany, o tyle przedstawienie Golińskiego można uznać za bałaganiarskie. Wesołą, ale niebanalną komedię reżyser (grający również główną postać Tomasza Lekcickiego) odczytał jako teatralny samograj. Wystarczy, żeby było po wariacku i z wygłupem.
Bawić nas więc ma wejście tęgiej służącej (faktycznie inspicjentki Alicji Woźniak), która stawiając kawę na stół, rozpycha się wymownie, jakby starała się sprowokować panów do lubieżnych myśli. Sam Tomasz, nie zważając na etykietę, podszczypnie na katafalku żądną życia Kaczulską (dobra rola Agnieszki Schimscheiner). Ta zaś, robiąc słodkie miny do męża-mieszczucha (Tomasz Międzik), marzy o niewinnym romansie w tej zapadłej, ale jakże miłej prowincji.
Jerzy Goliński skoncentrował swoją uwagę na obyczajowych szczegółach, przez co umknął mu najciekawszy wątek sztuki - rozrachunków politycznych. A przecież dworek pana Tomasza odwiedzają nie tylko letnicy i chłopi, ale również gminni dygnitarze i rozmaitej maści nawiedzeni. Jako pierwszy przybywa z Berlina Hans, ważna postać w sztuce i najlepsza kreacja w spektaklu. Marcinowi Kuźmińskiemu udało się stworzyć wiarygodnego oryginała, pół-Polaka, pół-Żyda, pół-Niemca, który łamaną polszczyzną z narzeczem mazowieckim tłumaczy domownikom, iż poszukuje rodzinnej genealogii. Hans chce być nazistą, dlatego musi sprawdzić, czy aby nie pochodzi z rodu Dawida. Niestety, posiada semickie korzenie i dlatego musi pożegnać się z karierą polityczną, albo... zostać przywódcą organizacji robotniczo-chłopskich, do czego namawia go komunista Lebenson (Radosław Krzyżowski).
Aktorzy Teatru im. Słowackiego nie chcą grać "Rodziny" na poważnie. Właśnie! Zagrać śmieszną rzecz najpoważniej na świecie - tego uczył już Molier. Niemal każda scena spektaklu przypomina skecz. Według Golińskiego, w "Rodzinie" idzie o zabawę ideologiami, co ma być satyrą na przedwojenne, polskie społeczeństwo, zapatrzone we własne idee fixe, sentymentalne i głupie, a przede wszystkim nieświadome zagrożenia faszyzmem.
Scenografia (Małgorzaty Szydłowskiej) inspirowana jest jedynie niemymi filmami i brakiem oryginalnych pomysłów; aktorki grają zbyt afektowanie, służący Pituła (Andrzej Kruczyński) mówi gwarą, co brzmi dziś nieznośnie, zaś wszystko jak stara, niemodna płyta, tylko w teorii oddaje ducha tamtej epoki.
Spektakl Kazimierza Kutza zawdzięcza swój sukces gwiazdom, które tchnęły w postacie Słonimskiego talent. Ponieważ w przedstawieniu Golińskiego talentów jak na lekarstwo, pozostaje wrażenie, że autor napisał ramotę, którą ożywić dziś nie sposób. Pojawia się na koniec pytanie: po co ją w takim razie wystawiać?