Artykuły

Kazimiera Iłłakowiczówna dzwoni na mszę

260. Krakowski Salon Poezji. Wiersze Juliana Tuwima i Kazimiery Iłłakowiczówny czytali: Marzena Trybała i Wiesław Komasa. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Gdyby jeszcze jeden wiersz przeczytali tak, jakby to nie liryk Juliana Tuwima bądź Kazimiery Iłłakowiczówny, tylko "Tryptyk rzymski" Karola Wojtyły był - w dwudziestej piątej minucie Salonu Poezji zatytułowanego "Mieszkam w porze truskawek" niechybnie na kolana cichuteńko bym padł, przeżegnał się, głowę pokornie opuścił i zdrowaśkę wyszeptał. Kto wie, nawet może Wacława Krupińskiego, który ze mną na sofie siedział, do wspólnego różańca bym nakłonił?

Nie wiem, skąd aktorzy ostatniej niedzieli czytający doskonałe drobiazgi wyżej wspomnianych poetów wzięli pomysł, by tym przecież nigdy nie koturnowym frazom intonacją nadać walor wersetów biblijnych. Nie pojmuję, dlaczego tytułowe truskawki w porze głośnej lektury Marzeny Trybały i Wiesława Komasy - pachniały kadzidłem, nie truskawką. Któreś z nich recytowało: "Już niczego nie pragnę, oprócz wielkiej ciszy" - a w złotym foyer było nagle tak, jak w kościele moment przed podniesieniem. Ze łzami na krawędzi powieki ona oznajmiała albo on szeptał: "Dawniej nie było śmierci, dziś jest pod ręką" - więc na widowni usta się otwierały na przyjęcie ciała Chrystusa. Gdy pod sufitem zawisła mglista prośba: "Weźcie mnie do siebie (...) gdy dusza się urwie" - wszyscyśmy pewni byli, że rychło wybrzmią słowa finalne: "Idźcie, ofiara spełniona", a my godnie i pokornie odpowiemy: "Bogu niech będą dzięki" oraz: "Amen".

Rzecz jasna, w czytaniu Trybały i Komasy nie każdy wiersz komżą był otulony i rymem bądź rytmem na mszę dzwonił. Nie. Ale też jeśli przez godzinę z lwią częścią utworów, powiedzmy sobie z 25 na 30, mniej więcej właśnie tak sprawy się miały - całość musiała dziwnie brzmieć. Dziwnie i monotonnie. Owszem, pięć, może osiem liryków zatańczyło tak, jak je poetka i poeta roztańczyli - lekko, jasno, bez bombastycznych gestów - lecz gdy reszta unosiła się na komżach, dzwonach, kadzidłach i opłatkach - musiało przyjść znużenie. I wrażenie na podobieństwo odpustowej tandety tuż za znużeniem.

Pytanie, skąd wzięli pomysł na seans monotonii świętej, inaczej jeszcze postawić można. Otóż, jakim cudem zapomnieli, akurat oni - aktorzy przecież nie byle jacy, że wszystko, co jest i co ma później być w czytaniu, tkwi tu, w wierszu, na dnie wiersza, a nie gdzie indziej? Klasyk uczył: gdy tematem jest taniec, słowa tańczą, gdy sen - słowa idą spać. Przekładając to na niedzielny występ Trybały i Komasy - gdy wiersz tańczy, to nie można mu kazać klepać zdrowaśki, gdy spać idzie - idzie do łóżka, nie do spowiedzi. Słowem - jest jak było od początku. Ufność wobec tekstu i miarkowanie prywatnych, spoza tekstu przyłażących wzruszeń - w teatrze popłaca zawsze. W przeciwnym razie bywa jak ostatniej niedzieli na Salonie.

Kościelnie było. Tak. I przez to też - kłopotliwie. Bo oto Iłłakowiczówny wiersz otulony komżą na mszę dzwonił, a przecież Iłłakowiczówna, co nie jest wielką tajemnicą, całe życie była, że tak powiem, poręcznym kolegą dla swych spragnionych koleżanek...

Teatr im. Juliusza Słowackiego. 260. Krakowski Salon Poezji. Wiersze Juliana Tuwima i Kazimiery Iłłakowiczówny czytali: Marzena Trybała i Wiesław Komasa. Śpiewał Szymon Komasa. Na fortepianie grała Anna Graczykowska. Gospodarze Salonu: Anna Burzyńska i Józef Opalski.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji