Artykuły

Ileż razy można to przerabiać...

"T.E.O.R.E.M.A.T." w reż. Grzegorza Jarzyny w TR Warszawa. Pisze Temida Stankiewicz-Podhorecka w Naszym Dzienniku.

Postawiona tutaj teza i konstrukcja postaci głównej, czyli tajemniczego przybysza bez imienia, o którym autor - włoski reżyser filmu "Teorema", Pier Paolo Pasolini - mówił, iż sam nie wie, kim naprawdę jest ta postać: szatanem czy Chrystusem - jest z gruntu fałszywa. Bez względu na to, czy się jest wierzącym, czy nie. Relatywizacja dwóch nieprzystających w żaden sposób do siebie idei wskazuje na komponowaną sztucznie rzeczywistość, obliczoną na wywołanie skandalu. Grzegorz Jarzyna w swoim spektaklu "Teoremat", wykorzystawszy dość wiernie scenariusz filmowy Pasoliniego, także pozostawił tę kwestię otwartą.

Początek i koniec spektaklu przypomina konferencję prasową. Jan Englert - tu jako Paolo - znany, bogaty przemysłowiec siedzi przy stole z ustawionym nań mikrofonem i udziela odpowiedzi na pytania z widowni (oczywiście, wpisane w przedstawienie, zgodne z tekstem scenariusza). - Co myśli pan o instytucji Kościoła? - ktoś pyta. - Całkowicie odrzucam. Po co nam pocieszenie - odpowiada Paolo Englert. - Czy wierzy pan w Boga? - Nie rozumiem pytania - pada odpowiedź. I na to kluczowe pytanie nie będzie odpowiedzi także na końcu. Po tej wprowadzającej części gaśnie światło na widowni, scena zaczyna żyć swoim teatralnym życiem. Oto czteroosobowa rodzina, mąż Paolo, wspomniany już przemysłowiec, właściciel fabryki, który powiada, że zainteresowanie firmą jest całym jego życiem. Żona, Lucia (Danuta Stenka), skoncentrowana wyłącznie na pielęgnacji własnej urody, no i dzieci: córka Odetta (Katarzyna Warnke) przejawiająca jednoznacznie kazirodcze uczucie do ojca oraz syn Pietro (Jan Dravnel) interesujący się sztuką. Jest jeszcze gospodyni Emilia (Jadwiga Jankowska-Cieślak) przemykająca raz po raz przez scenę. Każdy dzień w tej rodzinie wygląda identycznie. Przed wyjściem do pracy ojciec przy biurku przegląda dokumenty, korespondencję, matka nieodłącznie wpatrzona w lustro i szlifująca urodę, córka z kolei wpatrzona w ojca i pstrykająca mu zdjęcia oraz syn zajęty jakimś szkolnym wypracowaniem. Z dala słychać dzwony kościelne. Po wyjściu ojca wyciemnienie sceny, muzyczka, wieczorem wspólna kolacja przy stole, gdzie nikt się do nikogo nie odzywa i oto następny dzień. Taki sam, tyle że matka już w innej sukience. Rutyna.

I tak będzie przez kilka kolejnych dni aż do nadejścia tajemniczego telegramu z niepodpisaną przez nikogo wiadomością: "Jutro przyjeżdżam". Nieznany nikomu gość (Sebastian Pawlak) przybywa do domu przemysłowca, czując się tu jak u siebie, doskonale znając domowników i ich obyczaje. Wraz z jego przybyciem dokonuje się nie tylko zmiana trybu życia rodziny, ale i całkowita zmiana w zachowaniu i mentalności każdego z domowników. Tajemniczy gość niczym pająk spowija w pajęczą sieć wszystkich, uzależniając ich uczuciowo i seksualnie od siebie. Uwodzi każdego po kolei, bez względu na płeć. Trudno to nazwać gwałtem, wszak wszyscy, począwszy od gosposi, przez Pietra, Lucię, Odettę, aż po Paola, sami garną się do niego. Przeżywają stan nieprawdopodobnej euforii, czują się szczęśliwi, widząc w przybyszu cudownego dobrodzieja, który snuje im opowieści o religii bez Boga. Ale ów "dobrodziej" nagle odchodzi, pozostawiając po sobie rozbitą rodzinę, zniszczenia w psychice swych ofiar i ogromną pustkę, której nie są w stanie czymkolwiek zapełnić. Z tych zgliszcz nikt z nich już się nie podniesie.

Spektakl na pewno w warstwie wizualnej ma kilka malarskich scen (Emilia siedząca nieruchomo na kanapie jakby żywcem wyjęta z obrazu), przekonujące aktorstwo Jana Englerta i Jadwigi Jankowskiej-Cieślak i interesujący rytm narracji, ale tylko w pierwszej części. Natomiast główny bohater, ów tajemniczy gość, będący stymulatorem wszystkich zdarzeń, jest tutaj postacią całkowicie niewiarygodną. Sebastian Pawlak w tej roli to całkowite nieporozumienie. Kto uwierzy, że ten nijaki jegomość (bez osobowości i temperamentu) potrafił przekonać do siebie i zniewolić wszystkich bohaterów, odbierając im ich tożsamość. A to oddzielanie od siebie kolejnych sekwencji poprzez wygaszanie i zapalanie światła jest nie tylko denerwujące, ale rozprasza i rozbija nastrój. O ile jeszcze pierwsza część, przed pojawieniem się tajemniczego gościa, ma pewien klimat, koloryt i niesie zapowiedź czegoś niewiadomego, tak druga część, już po odejściu przybysza, jest jak inscenizacja wzięta z zupełnie innej sztuki. Nadgorliwość ekspresji w środkach wyrazu, jakieś sceny opętania (Pietro - malujący jakiś bohomaz na niebiesko, a następnie sikający nań, czy Lucia - nimfomanka poszukująca przygód erotycznych pośród jakichś mętów ulicznych), kryminałki, thrillery, itp. Po co? Natomiast miniscenka z ptaszkami umieszczonymi na drutach, owszem zabawna, wprowadza element humoru. Pewnie już sam reżyser odczuł, iż zbyt duszno się robi przy takim nagromadzeniu elementów wprowadzających klimat iście nihilistyczny.

Jest takie powiedzenie: "odgrzewane kotlety". Kotlety Pasoliniego mają już ponad czterdzieści lat, więc o świeżości nie ma mowy. Dlaczego Grzegorz Jarzyna postanowił je odgrzać? Sam autor nie żyje już od lat, zginął gdzieś na śmietniku zadźgany przez jakiegoś zazdrosnego homoseksualistę. Sam jako homoseksualista manifestował swoją dewiację, nie akceptował rodziny (uznając ją za anachroniczną instytucję mieszczańską). No i oczywiście brak akceptacji nauki społecznej i etycznej Kościoła to także stały punkt uderzenia. Kontestacja Kościoła, religii, podważanie jej sensu na przełomie lat 60. i 70. ubiegłego wieku było wpisane w manifestację kulturową o silnym zabarwieniu lewicowym. Zresztą Pasolini - jak wiadomo - wyznawał ideologię marksistowską. Co dzisiaj ma nam powiedzieć ten silnie przeterminowany tekst? Że rodzina to przeżytek? Że wszyscy nosimy w sobie demona? Że wszystkiemu winien Kościół? Itd., itd. Ileż razy te brednie można przerabiać. Pewnie i reżyser nie był do końca przekonany, czy owo "odgrzewanie" powinno być czymś urozmaicone, czy też powinien zachować stricte wierność "kotletowi" sprzed 41 lat, wszak nie zdecydował się na jedno konkretne zakończenie, lecz dał ich kilka, jeśli nie kilkanaście. W pewnym momencie przestałam liczyć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji