Wojna domowa
"Sceny z życia małżeńskiego w 26 obrazach, czyli Szczepan i Irenka" w reż. Pawła Niczewskiego w Piwnicy przy Krypcie w Szczecinie. Pisze Ewa Podgajna w Gazecie Wyborczej-Szczecin.
"W scenach z życia małżeńskiego..." chodzi przede wszystkim o to, żeby się pośmiać i obśmiać, rozpoznać "znajome rejony" z historii własnych małżeństw. Dlatego do Piwnicy koniecznie trzeba się wybrać ze współmałżonkiem
Trudno o bardziej wyświechtaną inspirację jak domowe perypetie zapyziałych małżonków w średnim wieku, a jednak sceny z życia małżeńskiego wciąż pozostają dla satyryków celnym i niewyczerpanym źródłem humoru. Kipią też od niego skecze wrocławskiej aktorki Elżbiety Wróblewskiej, które stały się kanwą stuodcinkowego serialu rysunkowego "Szczepan i Irenka" (rysowanego charakterystyczną kreską Jana Kozy), emitowanego kilka lat temu przez Canal Plus.
Teraz trafiły na scenę. Sekutnicza Irenka (Iwona Kowalska) w pstrokatym szlafroku i przydeptanych kapciach dręczy ciapowato-jełopowatego Szczepana (fantastyczny w tej roli Wiesław Orłowski), który jednak swój spryt i dowcip też ma i kiedy trzeba, potrafi się odciąć. Dlatego kiedy Irenka pyta go o swój wygląd, każe jej odsunąć się jak najdalej, żeby mógł spojrzeć. A gdy woła go do łazienki, Szczepan rzuca: "Po co, skoro ty tam jesteś?". Trwa wojna domowa. W przedstawieniu podglądamy ją dzięki dwóm kabaretowym konferansjerom (Konrad Pawicki i Przemek Żychowski), którzy co skecz odsłaniają nam kurtynę i pstryknięciem palcami ożywiają bohaterów. Kilkanaście kabaretowych numerów przedzielają i puentują piosenki Jana Kaczmarka. Niczewski wystrzegał się największych przebojów wrocławskiego satyryka, za to postawił na prawdziwe perełki polskiej satyry, jak choćby "Zerowy bilans, czyli pero, pero" wlewająca w serce słuchaczy tony optymizmu, bo przecież "szczęście jest początkiem nieszczęścia", czy liryczne wyznania alkoholika w "Bossa novie na kacu". Z tej ostatniej Orłowski zrobił prawdziwy majstersztyk.
W tym sprawnie i lekko zrealizowanym spektaklu zgrzyta tylko momentami, kiedy konferansjerzy "przykrywają" finezyjną satyrę piosenek Kaczmarka szczeniackimi wygłupami: jakąś przepychanką albo pokazywaniem głupawych min. Według tłumaczeń reżysera jest to rys osobisty, który chciał nadać widowisku, dla upamiętnienia tego, że zakochał się w piosenkach Jana Kaczmarka, będąc kilkuletnim, niezwykle skłonnym do wygłupów pacholęciem.