Artykuły

Dwa sady i mewa

O Festiwalu "Dedykacje" pisze Joanna Targoń w Gazecie Wyborczej - Kraków.

Teatralny program tegorocznych Czechowowskich Dedykacji był skromny, ale ciekawy. I wszystkie przedstawienia miały komplet widowni - a nawet często nadkomplet

Festiwal Dedykacje poświęcony jest jednemu dramaturgowi. W zamyśle podczas festiwalu powinny zderzać się rozmaite interpretacje sztuk tegoż autora, różne sposoby interpretacji. Obok przedstawień tradycyjnych - awangardowe, nawet dziwaczne. Podczas tegorocznych Dedykacji - z powodu bardzo skromnych finansów - doszło tylko do jednego takiego zderzenia. Dzień po dniu pokazano dwa zupełnie różne "Wiśniowe sady". Pierwszy, z moskiewskiego Teatru im. Mossowieta w reżyserii Leonia Chejfeca, zrobiony tradycyjnie, narracyjnie, płynący niespiesznie. Drugi, z wrocławskiego Teatru Polskiego, wyreżyserowany przez Pawła Miśkiewicza, poszarpany, skupiony na psychice bohaterów, przede wszystkim Raniewskiej.

Moskiewski "Wiśniowy sad" rozpoczyna się (i kończy) ostro: głośno, groźnie łomocze pociąg, dwa rzędy oślepiających reflektorów zjeżdżają z nadscenia. Pobyt w majątku to tylko epizod w pogmatwanym, skazanym na podróże życiu Raniewskiej. Sam majątek jest w stanie ostatecznego upadku: na scenie jest wciąż ten sam pokój: wysokie ściany, wielkie, stale niedomykające się drzwi, w kątach leżące hałdy suszonych wiśni, których nikt nie chce kupować. O urodzie wiśniowego sadu tylko się tu mówi. W takim nieprzyjaznym otoczeniu rozgrywa się historia bohaterów. Nie ma tu żadnych niespodzianek; Chejfec potraktował tekst z uwagą, a przydałaby się większa wnikliwość w dobieraniu się do postaci, ich motywacji i wzajemnych relacji. Spektakl bardzo porządny, zagrany dobrze, ale szkoda, że nieprowokujący do refleksji innych niż te, które się ma po lekturze dramatu.

"Wiśniowy sad" Pawła Miśkiewicza trwa tylko półtorej godziny. Zaczyna się końcową sceną dramatu: Raniewska po raz ostatni żegna się z domem, z meblami dziecinnego pokoju. Przedtem jeszcze rozświetla się na moment podłużny prześwit horyzontu z sielskim obrazem kwitnących wiśniowych drzew, a dwójka dzieci zagląda przez szyby werandy do opuszczonego pokoju. Raniewska jest główną bohaterką przedstawienia - to jej oczami patrzymy na rzeczywistość. Przyjechała do swojego majątku w chwili psychicznej zapaści, porzucona i okradziona przez kochanka, i tutaj dokonuje rozrachunku z samą sobą. Gorączkowego, bezlitosnego, na granicy histerii. I ten rozrachunek, a nie sprzedaż sadu, jest głównym tematem spektaklu.

Najbardziej oczekiwana była "Mewa" w reżyserii Petera Steina. Niewątpliwie spektakl wielkiego reżysera był atrakcją festiwalu. Jednak "Mewa" rozczarowała (choć nie wszystkich, miała wielu entuzjastów); ci, którzy widzieli ją na festiwalu Kontakt w Toruniu, twierdzili, że w Krakowie zawiedli aktorzy. A to w wypadku tego przedstawienia, opartego na delikatnie tworzonych relacjach, sprawa zasadnicza. Stein pokazał świat ludzi zwyczajnych, ale nie udało mu się z tej zwyczajności wydobyć tego, co najistotniejsze - poczucia, że bohaterowie są w swej banalności niepowtarzalni, a ich losy przejmujące.

Więcej znaczeń niosła scenografia - wyświetlane na wielkim ekranie hiperrealistyczne obrazy wschodu księżyca, lecącej mewy, jeziora, burzy wpisywały losy bohaterów w kontekst szerszy, w teatr przyrody, natury, obojętnej na ludzką szarpaninę. To zderzenie wyraziste, tym bardziej że meble, rekwizyty i kostiumy odtworzone zostały z wielką pieczołowitością według wzorów z epoki Czechowa. Ale te wyrafinowane gry Steina dwoma rodzajami realizmu odbywały się jakby same dla siebie (i dla widzów), bez udziału aktorów, poza nimi.

Ostatnie teatralne festiwale udowodniły, że krakowska publiczność jest bardzo spragniona teatru innego niż ten miejscowy, znany, oswojony. Że ludzie pojadą do Nowej Huty oglądać przedstawienie legnickiego teatru czy grupy rodem z Gardzienic, że będą ochoczo sprawdzać na baz@rcie, co studenci szkoły teatralnej potrafią zrobić ze współczesną dramaturgią, że wreszcie wypełnią szczelnie Teatr im. Słowackiego czy Scenę Kameralną, by zobaczyć Czechowa w różnych wersjach. Szkoda więc, że nie udało się zaprezentować więcej przedstawień, zwłaszcza że w Krakowie nie było od dawna ciekawych realizacji Czechowa.

Na zdjęciu: "Wiśniowy sad" w reż Pawła Mickiewicza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji