Artykuły

Polak uwięziony w Mrożku

"Emigranci" w reż. Witolda Mazurkiewicza w Teatrze Provisorium i Kompanii Teatr. Pisze Łukasz Drewniak w Dzienniku - dodatku Kultura.

Zanim zacznę narzekać na premierę Mazurkiewicza i Kompanii Teatr, warto poczynić parę ustaleń. Lubelscy "Emigranci" to najlepsza realizacja tego dramatu od czasów telewizyjnego spektaklu Kutza z 1995 roku.

Przecież od tamtego czasu, a nawet grubo wcześniej, tekst Mrożka wędrował wyłącznie do realizacji na scenach prowincjonalnych: Tarnów, Płock, Radom, Elbląg, Częstochowa... Brały się za niego teatry prywatne, off i zwykli amatorzy. Pozorna łatwość tej sztuki (wystarczy dwóch aktorów i lecimy) odpowiada za rzadko uświadamianą sobie przez widzów mizerię reżyserską. Chałturzyli z nią po kraju Pazura (starszy) i Lubaszenko (młodszy), niedawno przymierzał się też w Drugiej Strefie Michał Milowicz. Tym bardziej cieszy gest lubelskiego reżysera pragnącego wystawić uaktualnionego Mrożka z rozmachem, w efektownej telewizorowej scenerii. Bo miała to być próba przywrócenia "Emigrantom" należnej im rangi. Znacie lepiej napisaną i skonstruowaną sztukę? Bo ja nie. Problem w tym, że kilka motywów się w niej zestarzało. Z innych powodów ucieka się za granicę, z innych nie ma po co wracać. Trochę zmienili się ludzie, którzy wyjeżdżają, inny jest kontekst polityczny. Jeśli nie chce się grać Mrożka jako utworu historycznego, trzeba poprawiać partyturę.

I Mazurkiewicz próbuje, ale niekonsekwentnie. Mniej Mrożkowi skreśla i uwspółcześnia, więcej uzupełnia obrazami z telewizyjnych ekranów. Nora, w której mieszkają polscy emigranci A.D. 2009 to graciarnia wypełniona pudłami i starymi telewizorami. Jakby chciwy XX znosił tu wszystkie znalezione na śmietniku odbiorniki, bo przecież kto ma dobry telewizor, ten jest gość, kto ma ich wiele, musi być bardzo, bardzo bogaty. Włączone telewizory pokazują polskich polityków, uczą o seksualnych obyczajach małp, pokazują świat niedostępny wykluczonym. Trudno się oprzeć wrażeniu, że to takie dogadywania do Mrożka zmieniające sens wielu wypowiedzi bohaterów, jednak nielikwidujące detali obrosłych starymi kontekstami. I wtedy nie bardzo wiadomo, jak czytać ten spektakl - jako "Londyńczyków" a rebours (AA byłby w tym świecie nie dysydentem, ale zbiegłym politykiem malwersantem) czy po prostu jako hołd dla uniwersalności Mrożka.

Przeszkadza mi przewidywalność obsady. Michał Zgiet (XX) to od dekady najgenialniejszy teatralny polski plebejusz z pokolenia czterdziestokilkulatków. Wystarczy zamknąć oczy i już widzi się, jak gra XX. Nie trzeba iść na przedstawienie. To samo z Jarosławem Tomicą (AA), który zmienia swojego bohatera w kolejne wcielenie parszywego księcia Stanisławczyka z "Homo Polonicusa". Wolałbym, żeby Mazurkiewicz obsadzał wbrew emploi. Nie wystarczy mieć XX i AA gotowych jeszcze przed pierwszą próbą, lepiej sobie ich na scenie urobić. Mimo to role Zgięta i Tomicy wypadają przyzwoicie. Obaj pięknie mówią zdaniami Mrożka, jest w nich energia zderzenia osobowości i straszliwa cielesna beznadzieja: prawie przez całe przedstawienie łażą po swojej norze w gaciach i podkoszulkach, epatując dojrzałą, męską obrzydliwością brzuchów i brzuszysk. Nie boją się wulgarności i brzydoty, ale co chwila umyka im jakiś detal psychologicznej prawdy "Emigrantów". Oto XX wraca z miasta i huczy basem "Jezdem" tak głośno, jak tylko w Polsce Zgiet potrafi. A powinien zacząć cichutko, wrócił przecież stłamszony ze świata, gdzie jest nikim, do nory, w której może być kimś, bo ma rodaka. Ostatnia scena powinna być pierwszą. Na ekranach widzimy biednego Polaka uwięzionego na kanadyjskim lotnisku, który przez kilkanaście godzin daremnie próbował zwrócić na siebie uwagę, zanim ochroniarze zabili go elektrycznym paralizatorem. Nieśmiertelny polski gastarbeiter jest jeszcze bardziej zagubiony w świecie niż jego Mrożkowy pierwowzór z 1974 roku. W niektórych polskich głowach czas stoi w miejscu. Co by było, gdyby tamten biedak z lotniska jednak się z niego wydostał i popracował 10 lat przy azbeście? Gdyby reżyser od razu skoncentrował swoją interpretację wokół XX, spektakl miałby inny wymiar. A tak mam wrażenie, że Mazurkiewicz pokazuje "Emigrantów" w połowie myślenia. Żal zmarnowanej szansy, bo w tym składzie ,,Kompanierzy" mogli zrobić naprawdę ważne przedstawienia

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji