27 prób na sprzedaż
W Starym Teatrze im. R. Modrzejewskiej w Krakowie zdecydowano się na eksperyment. Andrzej Wajda jako reżyser, Jan Nowicki i Jerzy Radziwiłowicz jako aktorzy postanowili pokazać PT publiczności proces powstawania dzieła teatralnego, opartego na powieści Fiodora Dostojewskiego "Idiota". Eksperyment podzielono na 27 etapów (nie wszystkie, zrealizowano). Były to specjalnie aranżowane próby publiczne, na które sprzedawano bilety jak na zwykłe przedstawienia. Równolegle jednak, w godzinach przedpołudniowych odbywały się próby "normalne". Na nie nikt z zewnątrz nie miał wstępu.
Nie tylko połowiczność rozwiązania spowodowała, że sam pomysł nie wywarł spodziewanego wrażenia. Czas, kiedy rozmaite "eksperymenty" mogły stać się artystyczną prowokacją, należy już - jak pokolenie Stomila z "Tanga" - do historii. Ale niezależnie od proporcji między programowaniem na pokaz i spontanicznością wynikającą z niespodzianek, jakie niesie każde działanie poszukujące, 27 publicznych prób "Idioty" pokazało, może po raz pierwszy bez osłonek, autotematyzm współczesnego teatru, by użyć terminu Artura Sandauera. Nasz teatr od wielu lat swą działalnością artystyczną opowiada przede wszystkim o sobie. O swej sytuacji artystycznej, swoich widzach, reżyserach i aktorach, o własnych zadaniach wynikających ze statusu państwowej instytucji kulturalnej. Być może jest to rezultat niewielkiego związku tego teatru z otaczającą go rzeczywistością. Wprawdzie związek ten dobudowuje często widownia, bardziej zorientowana na to, co dzieje się tu i teraz, ale odbiór teatru na zasadach tzw. aluzyjności jest zazwyczaj rozbieżny z intencją autora (przeważnie już nieżyjącego), reżysera i aktorów.
Teatr więc wskazuje przede wszystkim na siebie. Zamiast stwarzać warunki: dla twórczego współuczestnictwa aktorów i widzów, mówi wprost o niemożności pełnej iluzji, narzuca świadomość konwencji w widowisku prezentowanym jako suma chwytów teatralnych. Zamiast uwypuklać obiektywne prawdy, jakie niesie każde wybitne dzieło literackie, teatr zwraca uwagę na reżyserską interpretację wystawianego tekstu. W ten sposób już od lat manifestuje swą autonomię, uparcie zaznacza oczywisty dziś fakt rozdzielności dzieła literackiego i jego teatralnej konkretyzacji.
Teatr nie pokazuje także problemów określonego społeczeństwa. Niezależnie od pomysłów repertuarowych swą praktyką codzienną więcej prawdy mówi o współczesnym widzu nastawionym pragmatycznie. Przynajmniej do takiego widza odwołuje się przede wszystkim i czyni z niego element wpisany w koncepcję wielu inscenizacji (W czasie przedstawienia "Ślubu" Gombrowicza w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie reżyser Krystyna Skuszanka przystosowała godzinę podawaną przez jedną z postaci do rzeczywistego czasu przedstawienia. A i tak większość widzów słysząc jest szósta (siódma, etc.) - spoglądała na zegarki.
Wreszcie ostatni argument. Teatr, a przynajmniej dużo scen w Polsce, nie jest miejscem kontaktu ze Sztuką. (Zauważmy, że w zespole recenzenckich ocen poszczególnych premier najmniejszą rolę odgrywa kryterium estetyczne). Wskazuje raczej na siebie jako na instytucję przeznaczoną do realizowania programu polityki kulturalnej. Wynika to z czysto mechanicznego rozumienia tej istotnej funkcji współczesnego teatru i wyraża się chociażby w praktykowanej na co dzień dwoistości propozycji repertuarowych. Za jedno wydarzenie dla krytyki, dla historii danej sceny i dobrego samopoczucia dyrektora - teatr (i widz) musi zapłacić co najmniej jedną pozycją dla frekwencji i wykazów statystycznych.
Wyliczenie świadomie przejaskrawionych cech codziennej praktyki teatralnej (w której zdarzają się wyjątki potwierdzające regułę) - nie jest oczywiście wyczerpującą analizą obecnego stanu czy czymś w rodzaju katalogu nie nowych przecież zarzutów. Jest ilustracją tezy o autotemayzmie współczesnego teatru w Polsce. Jednostronność i powszechność tego zjawiska wywołuje reakcję niektórych aktorów i reżyserów, w postaci poszukiwań odmiennej formuły, najczęściej prowadzącej na pogranicze teatru, a która najlapdarniej da się określić: w stronę autentyczności i prawdy. To właśnie dążenie wyprowadziło Grotowskiego poza teatr.
Ale autotematyzm mógł takie zasugerować, zapewne na zasadzie przekory, możliwość publicznego pokazania jak się to robi czyli jak dzieło teatralne powstaje. Zjawiskiem analogicznym w dziedzinie literatury są utwory budowane zgodnie z założeniami ironii romantycznej; bądź późniejszych jej kontynuacji. Zakładały one jednak ironiczny dystans autora (podmiotu twórczego) wobec swego dzieła, wynikający ze świadomości niespełnienia w dążeniu do ideału. W przypadku natomiast eksperymentu krakowskiego istniała wiara w końcowy sukces, przynajmniej autorzy pomysłu publicznych prób nie składali deklaracji odmiennych. To zorientowanie na normalną premierę, zmniejszyło w pewnym sensie rangę eksperymentu, który zresztą wiązanych z nim nadziei nie mógł i tak spełnić. Pokazanie bowiem autentycznego procesu powstawania spektaklu było w praktyce niemożliwe przy wystąpieniu reżysera i aktorów w roli podglądanych przez przypadkowy, pozbawiony głosu tłum widzów. Trudno jednak powiedzieć, że był to pomysł obliczony wyłącznie na efektowność. Twórczość jest jedną z ostatnich dziedzin życia ludzkiego, gdzie nie da się wyeliminować całkowicie metody prób i błędów. Pewne opory może budzić tylko fakt sprzedawania biletów na publiczny pokaz tej metody nie tyle w odniesieniu do sposobu budowania pełnego przedstawienia, ale głównie co do zasady samego eksperymentu.
Publiczne próby "Idioty" w Teatrze Starym odbywały się w sali Heleny Modrzejewskiej, która stanowiła salon Rogożyna. Z położonej obok sali widowiskowej dobiegały odgłosy normalnych przedstawień. Próby miały trwać najczęściej od 18.00 do 22.00, ale skracano je, gdy wymagała tego sytuacja. Widzów rozlokowano pod dwiema ścianami, przy ścianie trzeciej, o dwóch oknach wychodzących na ulicę, znajdowało się początkowo centrum dyspozycyjne reżysera i jego sztabu (scenograf - Krystyna Zachwatowicz, asystent - Maciej Karpiński). Następnie w w miejscu tym rozgrywano większość scen. Czwartą ścianę stanowiła kotara, za którą byt trup Nastazji Filipowny. Pomysł ze znajdującą się za kotarą sypialnią jako jeden z niewielu został utrzymany do końca i wprowadzony do gotowego spektaklu. Przy kotarze również siedzieli widzowie. Rozmiary sali maksymalnie zbliżały wszystkie trzy grupy publiczności do tego, co działo się na próbach. Jan Nowicki próbował rolę Rogożyna, Jerzy Radziwiłowicz - Myszkina.
Koncepcja prób została zachowana w założonej z góry prezentacji kolejnych etapów procesu poszukiwań i interpretacji. Zmieniało się rozmieszczenie i rodzaj mebli, zmieniano nieco układ krzeseł dla wi-dzów, eksperymentowano z oświetleniem (zrezygnowano całkowicie z reflektorów) na ścianach, przemalowanych na zielono w okresie trwania prób, pojawiało się stopniowo coraz więcej obrazów. Wyraźna była tendencja do uzyskania pełnej naturalności scenerii przygotowywanego przedstawienia.
Zmieniała się również koncepcja gry aktorów. Tu rzeczą ciekawą było odchodzenie od scen ruchliwych, gwałtownych, na rzecz rozciąganej w czasie, uspokojonej rozmowy. Pod koniec, działanie sceniczne, wolne od próbowanych początkowo efektów, polegało właściwie na układzie wypowiedzi - projekcji osobowości dwóch przeciwstawionych postaci. Adaptacja tekstu Dostojewskiego także nie była gotowa od razu, powstawała w trakcie prób. Pozornie zasługiwały więc one w pełni na określenie: robocze, użyte w przepisach porządkowych rozdawanych widzom. Ale dyskusje reżysera z aktorami nie mogły się rozwijać zgodnie z potrzebami budowanej koncepcji scenicznej. Częściej ich kierunek wyznaczało ciśnienie specyficznej atmosfery, jaką stwarzało przypadkowe, stale zmieniające się audytorium.
Najbardziej interesujące w tym eksperymencie były właśnie konsekwencje nowej, nienormalnej sytuacji, w jakiej znaleźli się reżyser, aktorzy i widzowie. Najłatwiej przystosował się Andrzej Wajda: wystąpił w roli trzeciego aktora. Jego rozmowy z Nowickim i Radziwiłowiczem w dużym stopniu zorientowane były na widownię. Często zadawał pytania dotyczące interpretacji, które wywoływały zakłopotanie aktorów, zmuszonych do publicznej analizy swych poczynań. Oni najbardziej narażeni byli na sytuacje stresowe, gdyż intymny proces budowania roli, dochodzenia do wewnętrznej prawdy, okazał się towarem, zgodnie z hasłem "wszystko na sprzedaż". Obydwaj znakomici przecież aktorzy musieli szukać ratunku w stwarzaniu dystansu wobec tego, co dzieje się na próbie, wobec samych siebie jako interpretatorów postaci scenicznych. Stosowano różne pokazowe techniki dochodzenia do rozwiązań ostatecznych, ale narzucało się przekonanie, że takie zaistnieć mogą na tych próbach na których widzów już nie będzie. Nabywcy biletów traktowali przeklęte problemy Dostojewskiego jedynie jako pretekst do bezwstydnego podglądania aktorów i reżysera, zmagających się często nie tyle z tekstem "Idioty", co z kłopotami wynikającymi z sytuacji publicznej próby.
Obserwowaliśmy więc zderzenie autentyczności poszukiwań (chodziło przecież o przygotowanie spektaklu znaczącego) z pewną fałszywością zachowań, która była odruchem obronnym aktorów. Publiczność niejednokrotnie okazywała się przeszkodą dla dopowiedzenia do końca pewnych rzeczy, wywierała nieustanną presję, weryfikowała natychmiast wszystkie posunięcia, czasem nawet reagowała śmiechem na te spośród nich, które były nieudane lub nieprzekonywające. Zrozumiałe było więc zdenerwowanie aktorów. Jan Nowicki doszedł nawet do wymyślania widzom (za to, że nie siedzieli wystarczająco cicho), a ostatnie próby publiczne potraktowano już ulgowo, poświęcając eksperyment dla normalnej premiery. Gotowy spektakl pokazywany jest obecnie pod tytułem: "Nastasja Filipowna, improwizacja na motywach powieści Fiodora Dostojewskiego Idiota". To niewątpliwie dużej rangi wydarzenie teatralne wymaga jednak osobnego omówienia. Próby publiczne nie były dla niego ani komentarzem, ani nawet wprowadzeniem. Okazało się, że nie tylko miały znaczenie uboczne, ale przeszkadzały wręcz w formowaniu ostatecznego kształtu spektaklu.
Natomiast niespodziewanym rezultatem eksperymentu w Teatrze Starym był kolejny triumf maski. Twórczy rezultat pracy reżysera i aktorów okazał się ważniejszy i bardziej autentyczny od procesu poszukiwań, sprzedawanego na zasadzie publicznego widowiska. Eksperyment ten pokazał wyjątkowo ostro autotematyczne oblicze współczesnego teatru. I jeśli nie jest wart kontynuacji (które zapewne się pojawią, choć pomysł nie jest taki nowy), to odegrał, jak sią wydaje, pewną rolę poznawczą. I jako taki wart był opisania.