Artykuły

Krwawa rzeź i weselna pijatyka

"SEN SREBRNY SALOMEI" zaczyna się krwawą rzezią, a kończy weselną pijatyką. Wybuchło chłopskie powstanie, hajdamacy spalili dwory i wymordowali szlachtę. Potem chorągwie Regimentarza wycięły hajdamaków, a on sam zaczął sprawować okrutne sądy. Między te wydarzenia - umieszczone na Podolu w roku 1768 a więc tuż przed upadkiem Rzeczypospolitej- wplótł Słowacki aż dwie powikłane historie miłosne, prowadzone w poetyce melodramatu i sensacyjnego romansu. Czego tu nie ma: uwiedzenie naiwnej szlachcianki, jeden ślub utajniony, a drugi sfingowany, zaginione dokumenty, letarg i cudowne przebudzenie z letargu!

Wprawdzie zginął stary Gruszczyński, a głowy jego dzieci były obnoszone na pikach, wprawdzie ścięto kozackich sotników, zaś Semenkę niby żywą oprowadzają po wsi, jednak trup starca nie oskarżył, tedy przebaczył i Regminetarz znów może bawić się w swata. Chciałby wydać syna za księżniczkę Wiśniowecką, ta jednak wcześniej związała się już z Sawą. Trudno, wyda go za Salusię, która jest już zresztą z Leonem brzemienna.

Jan Kott, recenzując przed trzydziestu laty nowohucki spektakl Krystyny Skuszanki, zachwycił się, że dramat odczytany został jako wielka narodowa tragifarsa i dodał, że skoro tak, to "Sen" powinien kończyć się polonezem, albo nawet oberkiem. Bogdan Hussakowski poszedł w tę właśnie stronę. W finale - niby w pogodnym wodewilu - nagle zaczynają się weselne przyśpiewki, a zza kulis wychodzą wcześniej pomordowani i łączą w uściskach. Optymizm reżysera jest jednak przesadny, nie spełnił się bowiem cud, o którym marzył Krasiński, Polska nigdy nie pojednała się z Ukrainą, zaś rachunki wzajemnych krzywd pamiętane są po dzień dzisiejszy.

I jeszcze jedno zastrzeżenie, o nieco bardziej rozległych konsekwencjach. Podole to również step, przestrzeń, rozgwieżdżone niebo i księżyc, o którym często zresztą wspomina się w tekście, zwykle w odniesieniu do Księżniczki. Rozgrywając spektakl na Małej Scenie, teatr pozbawił się przestrzeni. Aktorów mamy na wyciągnięcie ręki, a że wiersz mówią czytelnie i jasno, małość większości bohaterów, i naiwność miłosnej intrygi stają się aż nazbyt widoczne.

Mimo wszystko jest to bardzo interesujące, choć momentami również odrobinę nużące przedstawienie, z dwiema przynajmniej rolami wybiegającymi poza przeciętność. Niepokojąco urodziwa, nieuchwytna, ironiczna i cała unurzona w poezji jest Bożena Miller-Małecka jako Księżniczka, bardzo piękną, pełną niedookreślonych znaczeń i zawieszeń głosu scenę rozgrywa również Bogusław Sochnacki - Wernyhora.

Joanna Jankowska ogromnie podobała mi się w momentach lirycznych, mniej w dramatycznych. Zbigniew Józefowicz zazwyczaj przydaje swoim bohaterom odrobinę wewnętrznego ciepła - tak było i z Regimentarzem, choć mimo ojcowskich uniesień jest to persona odpychająca. Jerzy Światłoń (Semenko) najlepszy był w scenie sądu. Mariusz Wojciechowski (Leon), Władysław Dewoyno (Gruszczyński), Andrzej Głoskowski (Pafnucy), Dariusz Siatkowski (Sawa), podobnie jak odtwórcy mniejszych rólek - rzetelnie wywiązali się ze swoich zadań.

Scenografia - Ewa Bloom-Kwiatkowska, muzyka - Krzysztof Szwajgier. Dwukrotnie przekładana premiera odbyła się na Małej Scenie Teatru im. Jaracza 11 maja 1989 r.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji