Bez gotowego scenariusza. 27 prób Andrzeja Wajdy (II)
Za stołem zawalonym papierami, rozparty na kanapie Nowicki-Rogożyn rozcina nożem książkę. Nagle w głębi otwierają się bezszelestnie drzwi. Puste. Dopiero za chwilę zjawia się w nich Radziwiłowicz-Myszkin.
Przestraszony, zaskoczony gospodarz z osłupieniem wpatruje się w niespodziewanego gościa. Długa cisza, błysk rzuconego na stół noża.
W powieści Dostojewskiego Rogożyn sam otwiera drzwi księciu. Ten niemy wstęp potrzebny był Andrzejowi Wajdzie jako wprowadzenie.
Trwa "otwarta próba" - niecodzienne widowisko, jakie krakowski Stary Teatr zaproponował widzom u progu 1977 roku. Cykl owych prób o ustalonych z góry terminach tworzy całość, na którą widzowie nabywali abonamentowe karty. Widzów jest dokładnie setka (próby odbywają się w tzw. Małej Sali, od lat nieczynnej i zamienionej na skład teatralnych dekoracji); tylko część zapraszanych przez reżysera lub Teatr gości zmienia się z dnia na dzień. Reszta obejrzy całe misterium narodzin scenicznego "Idioty" w realizacji Andrzeja Wajdy.
Reżyser nie ma gotowego scenariusza. 40-stronicowy skrypt, jaki trzymają w rękach aktorzy, to przepisane na maszynie dialogi z powieści Dostojewskiego. Z trzech scen, które złożą się na Wajdowską wizję "Idioty". Sceny to między księciem Lwem Nikołajewiczem Myszkinem i Parfienem Rogożynem. Poprzez nie okazać pragnie Wajda istotę wielkiej powieści Dostojewskiego: przeciwstawienie dwu różnych postaw, dwu różnych psychik ludzkich, jakby wyjętych z kart Ewangelii. Do Ewangelii jako praźródła "Idioty" obiecuje reżyser powrócić pod koniec prób.
Reżyser, a tym bardziej aktorzy (Jan Nowicki - pamiętny Stawrogin z Wajdowskich "Biesów" i Jerzy Radziwiłowicz, który grać miał Hamleta w przerwanym tragicznie ostatnim dziele Swinarskiego) nie wiedzą jeszcze, jak wyglądać będzie spektakl "Idioty". I czy w ogóle dojdzie do spektaklu w tradycyjnym pojęciu tego słowa. Czy może spektaklem - najciekawszym, improwizowanym, wręcz happeningowym niekiedy - jest właśnie proces powstawania teatralnego przedstawienia.
Próby to nietypowe, jak nietypowy jest styl pracy Andrzeja Wajdy. Obawiam się, że młodzi widzowie (a oni stanowią tu większość), którzy po raz pierwszy trafili do teatralnej "kuchni", nabiorą o niej idyllicznego wręcz - jakże niezgodnego z codzienną teatralną rzeczywistością... - wyobrażenia. Bo na próbach "Idioty" panuje atmosfera spokoju, życzliwości, przyjaźni, optymizmu. Nie czuje się nerwowego napięcia, pośpiechu czy tremy. Nie ma łajań ni krzyku. Natomiast są raz po raz wtrącane przez reżysera uwagi, krótkie zawołania: "Brawo!" "Wspaniale!" - pobudzające, dopingujące aktorów. Zastępują oklaski widzów na "normalnym" spektaklu. Krok po kroku, zdanie po zdaniu - w stałej dyskusji - kształtuje się przedstawienie. Każdy gest jest pieczołowicie wyszukiwany, sytuacje zmieniają się czasem kilkakrotnie, zanim zostaną ustalone.
Jedną z podstawowych cech reżyserskiej pracy Wajdy wydaje się - improwizacja. Mając wytknięty i jasny główny cel widowiska, dopiero w toku pracy szuka on realizacji najdoskonalszych, najwymowniejszych form przedstawienia. Inspiracją jest przede wszystkim powieść. Nieustannie wraca Wajda do "Idioty", raz po raz odczytując poszczególne fragmenty książki. Czasem rzuca luźną uwagę: "Właśnie w czasie przerwy przeczytałem jeszcze raz tę scenę"; "Dziś rano na nowo przejrzałem ten rozdział i dopiero teraz zrozumiałem, że..."
Inspiracją są również aktorzy. Nie tylko ich działania, ich gra rodzi nowe pomysły. Także ich propozycje, od razu przez reżysera analizowane, dyskutowane, sprawdzane w aktorskiej realizacji i - bardzo często - przyjmowane. Nie darmo uchodzi Wajda za jednego z nielicznych reżyserów o wyjątkowej umiejętności współpracy z aktorami. On daje im bardzo wiele, cyzelując sceniczne postaci, kształtując widowisko, w którym najlepiej im przyjdzie działać, ale i z aktorskich inspiracji korzysta chętnie. Dopuszcza grających do głosu, zachęca do współdziałania, do artystycznego partnerstwa. Może dlatego aktorzy lubią z nim pracować. I może dlatego interesujące i bogate w treści - również pozawarsztatowe - są jego "otwarte próby".
Ale wracajmy do pokoju Rogożyna usytuowanego pośród krzeseł widowni ustawionych wkoło pod ścianami. Prócz stołu, przy którym siedzi teraz Nowicki, jest jeszcze drugi stolik i kilka foteli. Z "grających" w tej scenie dwóch obrazów jest tylko jeden: portret ojca Rogożyna, zamarkowany wiszącą między oknami ramą. Kopia Holbeinowskiego "Chrystusa w grobie" istnieje na razie w wyobraźni - aktorów i widzów. I jest jeszcze lampa - naftowa, kulista, stara i piękna. Lampa na razie się nie świeci. Świeci mocno, okolona szerokim czarnym abażurem, żarówka zwisająca z sufitu na środek sali. Na następnych próbach pojawią się za oknami jarzeniówki, dając delikatną tajemniczą poświatę - imitację petersburskich "białych nocy".
Rogożyn skulony na klęczkach u nóg księcia Myszkina (pomysł spowiedzi na kolanach zaproponował Nowicki) wyrzuca z siebie cały ból, żałość i wstyd mężczyzny upokarzanego przez ukochaną kobietę. Wajda przypatruje się tej scenie nie jak zwykle - tzn. siedząc obok reżyserskiego pulpitu (okupowanego stale przez asystenta - Macieja Karpińskiego, od czasu do czasu podrzucającego aktorom kwestie); przeniósł swój stołek w głąb sali, by spośród widzów obserwować grających. Paląc papierosa patrzy uważnie, słucha. Dopiero pod koniec sceny podchodzi do aktorów. Zaczyna się wywód, jakby podsumowanie całości:
- Przepraszam, że przerywam. Zrozumiałem coś, czego nie widziałem wcześniej. Zrozumiałem nareszcie, co Rogożyn opowiada o swych cierpieniach, o swej nieszczęsnej miłości do Nastasji Filipowny. Wydaje mi się, że on to opowiada jak zazdrosny mężczyzna: "Ja wszystko wytrzymałem, czy ty dałbyś temu radę? Ona potrzebuje mężczyzny o silnej ręce." On się chwali. Gdy tak będzie opowiedziane, zrobi to na księciu wrażenie. Jego sytuacja jest gorsza. Musi więc dać wyraz, że zrozumiał intencję. Z tą lampą było dobrze. Lampa może stać się bardzo ważna. Dotychczas nie interesowała Myszkina. Nagle mu przeszkadza. Jest nie na swoim miejscu, odsuwa ją, przenosi. Rozmowa nabiera przez ten zabieg wyrazu.
Ale najważniejszym jest - nóż. Nóż, który "gra" już na wstępie tej sceny, nóż, który za chwilkę - gdy Myszkin skojarzy jego błysk z błyskiem pary oczu na dworcu - stanie się bohaterem kulminacyjnego punktu tej części prób. Rekwizyt to dobrze znany - i Wajdzie, i Nowickiemu: nóż z "Biesów". Wybrano go dzisiaj na próbie, na oczach widzów, z kolekcji przyniesionych z magazynu teatralnych eksponatów. Rzucony na stół w chwili pojawienia się księcia, ożyje za chwilę, dwukrotnie wyrwany przez Rogożyna z jego rąk.
- Jak jest u Dostojewskiego z tym nożem? Wyrywa mu, czy wyjmuje z rąk? Daj spokój powiedział Parfien - i szybko wyrwał z rąk księcia nożyk, który książę wziął ze stołu, i położył go znowu na poprzednie miejsce obok książki." A potem drugi raz: "I znowu Parfien wyjął mu go z ręki i rzucił na poprzednie miejsce obok książki." A więc - wyjął: czyli powinno być delikatnie. Ale zaraz potem jest takie dziwne zdanie: "Widząc, że książę uczuł się nieco dotknięty, iż mu dwukrotnie wyrwano nożyk z ręki, Parfien ze złością chwycił nożyk i "wsadził go do książki, po czym książkę cisnął na sąsiedni stół." Czyli?...
Pietyzm dla autorskiego słowa jest wręcz zdumiewający. Z "Idiotą" w ręku kontrolowane jest każde słowo, każdy gest, każde zdanie mówiące o bohaterach. Niełatwo też zapadła decyzja o - wynikłej ze scenicznej konieczności - zamianie słowa "Chodźmy!" na "Zaczekaj!" Scena jest o błogosławieństwie Mateczki, postaci niemej - drobnej, chorej staruszki. Jak ją sprowadzić na scenę ?
- Gdybyśmy robili film, prowadzilibyśmy widza przez te wszystkie pokoje i zakamarki - do Mateczki. Tu, na scenie, jest to niemożliwe. A zatem trzeba Mateczkę sprowadzić do pokoju Rogożyna. Jak? Po prostu Mateczkę przyniesie Rogożyn na rękach. O, pani może nam w tej scenie pomóc... Naprzód z teatralnego korytarza z drobną studentką na ręku wchodzi reżyser. Za chwilę z żywym rekwizytem próbuje Nowicki: "Mateczko, to mój wielki przyjaciel..." Tak nie mogę grać, muszę mieć wolną rękę.
- Wymyślimy jakiś przyrząd - uspokaja Wajda - ale Mateczka będzie grała. Jest wspaniała. Potrzebna. Wszystko wyeliminowaliśmy, ale Mateczka pozostanie. Można by urządzić tu, na scenie jej pokój - jakieś graty za jakąś kotarą i ona niby żywa relikwia, żywa ikona. Ale wtedy robimy dekoracje, powstaje inscenizacja. A my uciekamy od teatru.
Gdy niemal gotowa już będzie cała długa scena wizyty księcia Myszkina u Rogożyna, reżyser wystąpi z nową koncepcją: poprzedzenia, względnie przedzielenia tej sceny inną, która wyraźnie przedstawiłaby niejako tytułową postać, poprzez zderzenia z wieloma ludźmi nakreśliłaby sylwetkę bohatera zanim widz pozna go bliżej w pokoju Rogożyna. I tak nagle obok dwójki protagonistów zjawia się na dziesiątej próbie kilkunastu aktorów, którym reżyser w długim wywodzie objaśnia swój nowy pomysł. Obecne zadanie to pokazanie w owej zbiorowej scenie czegoś między realnością a nierealnością. Wajda pragnie zgromadzić wszystkich ważniejszych bohaterów "Idioty" w salonie niby na wielkim bankiecie, na którym wśród gwaru, powszechnych rozmów, śmiechu i masy światła wypuktowanych zostanie 18 dialogów czy monologów, pokazujących problem: Myszkin i świat. Względnie inaczej: Myszkin zaszczuty przez świat. Albo - jak określa to reżyser, znowu nawiązując do Ewangelii - "droga krzyżowa" Myszkina. Po ostatnim obrazie, w którym pada nazwisko: Nastasji Filipowny, salon nagle rozpływa się.
Jak to zrobić? Na razie nie wiadomo. Wiadomo tylko, że (mówi Andrzej Wajda): musimy zrobić te postaci, jak najbardziej konkretnie, realnie, powiedziałbym - hiperrealnie, bo tylko wtedy osiągniemy zamierzony rezultat. Dopiero gdy ci ludzie będą tak strasznie realni, odniesie się także wrażenie nierealności.
W związku z nowym pomysłem odwołał reżyser na tydzień "otwarte próby", pragnąc opracować literacki scenariusz tego obrazu.