27 prób Andrzeja Wajdy (III) Finał
1. Rozgłos i reklama od początku towarzyszyły temu przedsięwzięciu. Prasa szeroko, z entuzjazmem, choć często bałamutnie, relacjonowała jego kolejne fazy. Ów entuzjazm wywoływała, jak się zdaje, nie tylko osoba reżysera, wykonawców, ranga dzieła Dostojewskiego oraz Starego Teatru, w którym rzecz się odbywała, ale przede wszystkim rzadko spotykana metoda pracy - kształtowanie widowiska na oczach publiczności. Ona też była magnesem dla widzów i prowokowała, wielu do określania "27 prób" mianem eksperymentu. Sam Andrzej Wajda wypowiedział się o swoim przedsięwzięciu na łamach Życia Literackiego bardziej powściągliwie:
"...W moim przekonaniu teatr poszukujący dzisiaj nowych form, coraz innych relacji pomiędzy przedstawiającymi i widzami, musi zadać sobie pytanie: czym właściwie są próby i czy one właśnie nie mogą stać się widowiskiem? Pytanie, czy to, co zakryte wstydliwie przed oczami widowni, a co dla nas, ludzi teatru stanowi niezapomniane głębokie przeżycie, może być również interesujące dla widowni?
Słowem, odczułem potrzebę stwierdzenia czy sam proces powstawania przedstawienia nie jest dla mnie ważniejszy niż ostateczny rezultat?"
Początkowo nie przewidywano premiery. Próby toczyły się w dniach od 8 do 22 stycznia i od 1 do 13 lutego, ale 16 lutego jednak odbyła się premiera. Aby w ogóle dojść do niej mogło, musiał Wajda zawiesić publiczne pokazy na okres tygodnia, w tym czasie pracował z aktorami sam. Tak więc obnażanie warsztatu reżysera i aktorów miało w krakowskim przedsięwzięciu pewne granice. Można to w pełni zrozumieć, jako że obecność publiczności z jednej strony mobilizowała realizatorów, z drugiej - rozpraszała i opóźniała tok oraz tempo pracy.
W przytoczonym już wywiadzie tak podsumował Wajda "27 prób":
"Zawsze sądziłem, że istnieje wiele doznań i przeżyć wstydliwych, które wymagają samotności. Próby w teatrze na pewno do nich należą. Ale dotychczas tylko domyślałem się tego. Dzisiaj wiem to na pewno. A to przecież różnica. Wielkie doświadczenie, któremu warto poświęcić 27 wieczorów". Zapytajmy jednak - jaki jest jego rezultat?
2. Obejrzałam w Starym Teatrze drugie z kolei przedstawienie w dniu 17 lutego. Podaję tę datę nie bez powodu. Każdy bowiem ze spektakli ma być z założenia odmienny. Zapowiada to afisz: "Nastasja Filipowna - improwizacja na motywach powieści Fiodora Dostojewskiego". Element improwizacji, który był stałym i niezwykle ważnym składnikiem prób, przeniesiono do spektaklu. Nie ma w nim jednej, raz na zawsze ustalonej "kanonicznej" wersji tekstu, także ścisłych sytuacji i rozwiązań zadań aktorskich. Każdego z kolejnych wieczorów Jerzy Radziwiłowicz i Jan Nowicki mogą i powinni, w zależności od swej inwencji i wzajemnej inspiracji, różnie wykorzystywać materiał jaki zebrali w trakcie "27 prób". Można by właściwie powiedzieć, że ich finał stał się dla wykonawców dopiero początkiem następnej fazy pracy nad Dostojewskim. Warto by ją dalej śledzić.
Praca ta ma jednak stałe, wyraźnie zakreślone ramy - przy całej swobodzie działania, jaką Wajda pozostawił aktorom. Już na pierwszej próbie ustalono, iż klamrą widowiska będzie scena nocnego czuwania Myszkina i Rogożyna nad ciałem Nastasji Filipowny wyjęta z jedenastego rozdziału czwartej części "Idioty". - Tak też pozostało w spektaklu. Jedna scena, dwie osoby i jedno miejsce akcji - "dom honorowego obywatela Rogożyna" (w trakcie pracy zarzucił Wajda pomysł wprowadzenia innych postaci). Ponury i nieprzytulny dom Parfiena - to w Krakowie Sala Modrzejewskiej o ciemnozielonych ścianach, przedzielona ciężką kotarą w tym samym kolorze i pogrążona od pierwszej do ostatniej sekwencji w mroku. Rozprasza go tylko nikłe światło naftowych lamp umieszczonych na długim stole i przed ikonami oraz dochodzący zza okien odblask "petersburskich białych nocy". Zacierają się kontury stylowych ciężkich mebli, ledwie wyłania się portret ojca Rogożyna i kopia Holbeinowskiego "Chrystusa w grobie", głośno odmierza czas szafkowy zegar ścienny. Sylwetki aktorów trudno wyłowić z tła ciemnych ścian, wyobraźnia musi widzom podpowiadać często ich mimikę. Ten nastrój, podobnie jak charakter wnętrza i wszystkie, nawet najdrobniejsze, detale scenograficzne wyprowadzone zostały pieczołowicie z kart powieści. Zachował też Wajda całą właściwie warstwę dialogową kluczowej sceny "Idioty", inkrustując ją jednak tekstem z innych partii. Pojawia się więc w tym przedstawieniu opowieść Rogożyna o pierwszym spotkaniu z Nastasją Filipowną na Newskim Prospekcie (która w oryginale znajduje się w scenie w pociągu otwierającej pierwszy rozdział), o darowanych jej kolczykach "z dwoma brylancikami" jak orzechy, o bogatym szalu, który z pogardą oddała służącej Katii. Pojawiają się opowieści Myszkina o biednej Marie, o jego szwajcarskiej kuracji, o fotografii Nastasji, którą zobaczył u Jepanczynów, o epizodzie z chińską wazą, o ucieczkach i powrotach Nastasji. Także rozważania o wierze, o Rosji i "rosyjskiej duszy niezbadanej". Wszystkie te motywy przeplatają się w improwizowanych w dużym stopniu dialogach jakby w strzępach, napomknieniach, które powracają niczym natrętny motyw muzyczny. Ale historia tragicznego związku księcia-nędzarza i kupczyka-milionera z petersburską "damą kameliową", szaloną Nastasją pojawia się nie tylko w słownych relacjach. Nowicki i Radziwiłowicz rozgrywają przed nami sceny-reminiscencje, jakby migawkowe błyski z przeszłości.
Oto wizyta u mateczki: Nowicki-Rogożyn podprowadza Radziwiłowicza-Myszkina do pustego fotela i skłania do złożenia hołdu staruszce. Za chwilę obaj wymienią krzyżyki, ale ten akt braterski zakończy gwałtowny paroksyzm nienawiści Rogożyna: "Weź ją jest twoja"! - krzyczy w zapamiętaniu. A dalej - scena próby zabójstwa Myszkina zakończona strasznym atakiem epilepsji tego ostatniego.
Cały materiał tekstowy i osnute wokół niego działania aktorskie mają jakby pozacierane granice. Jedna sekwencja przepływa w drugą niespokojnym rytmem - potok skojarzeń, słów i działań dwóch ludzi będących na granicy zapamiętałej rozpaczy i szaleństwa płynie niczym strumień podświadomości. Centrum, wokół którego skupia się wszystko, jest Nastasją Filipowna. Nie pojawia się ona w Sali Modrzejewskiej ani razu - nawet jej zwłok nie zamarkowano. Personifikują ją tylko działania aktorów i jedyny rekwizyt - biała ślubna suknia. W pewnym momencie Nowicki rozkłada tę suknię na podłodze i przywiera do niej w miłosnym spazmie. Kiedy indziej znów Myszkin ujmuje ją w ręce gestem delikatnej pieszczoty. W ich działaniach z rekwizytem znakomicie zawarło się przeciwieństwo reakcji i charakteru obu postaci - pełnego namiętnych uczuć, nieokiełznanego Rogożyna i delikatnego, "jasnego, czystego" Myszkina, który swą spontaniczną naiwnością, dziecięcą wrażliwością tak odbija od zachowań innych bohaterów "Idioty". Przeciwstawność psychik Parfiena i Lwa Ni-kołajewicza aktorzy Starego Teatru wydobywają w pełni. "Nastasja Filipowna" jest dzięki nim prawdziwym koncertem gry i - co więcej - oddaje klimat polifonicznej powieści Dostojewskiego.
Jan Nowicki, grając Rogożyna - "milionera w kożuchu", którego Dostojewski często określa w powieści słowami "czarnomor", "czarnowłosy", "ponury" - nosi czarny kostium i charakteryzujący go świetnie szczegół: liczne pierścienie... Prymitywny, łatwo zapalający się w emocji, natura jakby pierwotna i nieskomplikowana w pragnieniach oraz porywach - jest jednak na swój sposób szlachetny, choć zawiera się cały w swej miłosnej namiętności i nienawiści. Nowicki gra Rogożyna bliskiego szaleństwa - sygnalizuje to od pierwszej sceny i rozwija do apogeum w sekwencji braterskiego pocieszenia, swoistego katharsis, następującego po burzliwych reminiscencjach z tragicznej nocy miłosnej z Nastasją. To jeden z najbardziej wstrząsających i najpiękniejszych momentów spektaklu.
Z kolei Myszkin Radziwiłowicza, noszący letni biały garnitur, z wyglądu chłopiec, jakże bliski jest maksymie Dostojewskiego: "Współczucie jest najważniejszym, a może nawet jedynym prawem istnienia całej ludzkości". O swej miłości powie w pewnym momencie: "ja ją nie miłością kocham, lecz żałością"... Jego szlachetność, prostoduszność i bezgraniczna ufność łączą się z mądrością serca, która stoi wyżej od najbardziej precyzyjnych i logicznych racji rozumu. Myszkin Radziwiłowicza, ściszony i skupiony, pozostaje jakby w cieniu Rogożyna w przedstawieniu Wajdy.
3. Podczas "27 prób" powoływał się Andrzej Wajda na opowiadanie Dostojewskiego pt. "Łagodna", a dokładniej - na jego zasadę kompozycyjną, finałowa scena "Idioty" przypomina istotnie konstrukcję tego opowiadania; którego narrator - mąż czuwający nad zwłokami żony zmarłej samobójczą śmiercią na przemian usprawiedliwia siebie, oskarża żonę, snuje reminiscencje i uboczne rozważania, by ostatecznie dojść do prawdy o samym sobie i zmarłej. Sam Dostojewski we wstępie do "Łagodnej" napisał: "(...) mamy tu i wulgarność myśli, i serca, i głębię uczucia (...) przebieg opowieści obejmuje kilka godzin - z zawieszeniami i przeszkodami - i ma kształt nader zawikłany: bohater mówi sam do siebie, to znów zwraca się jak gdyby do niewidzialnego sędziego. Tak też bywa zawsze w rzeczywistości. Gdyby mógł go posłuchać i wszystko zanotować stenograf - tekst wypadłby nieco bardziej chropowaty, surowy, niżeli u mnie: ale, jak mi się wydaje, proces psychologiczny chyba pozostałby nie zmieniony."
Podobny proces psychiczny przebiegający u dwóch bohaterów "Idioty" zrealizował z aktorami Starego Teatru Andrzej Wajda w półtoragodzinnym przedstawieniu. Warto było dlań podjąć cały trud, co by nie powiedzieć o towarzyszącym mu rozgłosie i reklamie.