Artykuły

Skóra nosorożca

"Versus" - będąc mistrzostwem formy - wzrusza, wstrząsa, boli. Jego siła wynika przede wszystkim z bezkompromisowych, radykalnych kreacji aktorskich - o "Versus. W gęstwinie miast" w reż. Radka Rychcika w Teatrze Nowym w Krakowie pisze Monika Kwaśniewska z Nowej Siły Krytycznej.

Wolna amerykanka - wszystkie chwyty dozwolone! Pochwała sztuczności! Nie musisz nic przeżywać, masz tylko pokazywać, że czujesz. Przesadnie, sztucznie, ostentacyjnie! Nikogo nie obchodzi, co masz w środku, skoro przyszedł oglądać twoje ciało: jego reakcje, konwulsje, tryumf.

Spektakl Radka Rychcika zaczyna się monologiem pochwalnym dla wolnej amerykanki wygłoszonym przez stojącą sztywno na środku sceny aktorkę w czarnej koszulce na ramiączkach, rajstopach i założonych na nie majtkach. Cechy wolnej amerykanki przekładają się idealnie na styl jej gry. Dziewczyna ma ciało usztywnione jak manekin, mimika zamienia jej twarz w serie nakładanych jedna po drugiej masek. Każdy kanciasty ruch i wyraz twarzy są celowe, obmyślone, przesadzone. Mowa ta jest niczym rozgrzewka lub wprowadzenie, podczas którego objaśnione i zademonstrowane zostają reguły gry, które obowiązywać będą w całym spektaklu.

Akcja toczy się na pustej scenie, na tle czerwonej, lśniącej kurtyny. Taka konstrukcja przestrzeni eksponuje ciała aktorów. Przypomina arenę przygotowaną na serię brawurowych popisów. Mężczyźni ubrani w podkoszulki i bokserki; kobiety w podkoszulki, rajstopy i kilka par majtek. Wyglądają jak zawodnicy na ringu. Wychodzą na scenę, stają naprzeciw widowni i wygłaszają swoje kwestie. Słowa padają w zawrotnym tempie, scena goni scenę. Nikt tu nie prowadzi widza za rękę przez "gęstwinę" fabuły, dlatego łatwo może się on zgubić, podobnie jak gubią się postaci. Nikt nie ogarnia całości. Strzępy informacji i motywacji tworzą rozrastające się w zawrotnym tempie kłącze, którego trzonem jest walka: irracjonalna, brutalna, bezkompromisowa. Machina rozpędzona przez bogatego chińczyka Schlinka (Tomasz Szuchart) - ogarnia wszystkich. Motywy tych starć są ambiwalentne: poczucie bezradności, wrogość, miłość, odrzucenie, strach Schlink wciąga do odczłowieczającego wiru idealistę Gargę (Tomasz Nosiński), jakby chciał mu pokazać, że utrata człowieczeństwa jest w tym świecie tylko kwestią czasu. Każdy, w odpowiednich ku temu warunkach, traci swoją delikatność, czułość i niewinność - obrasta pancerzem, jego skóra staje się "skórą nosorożca": grubą i nieczułą.

Jakiekolwiek uczucia, zwłaszcza miłość, wydają się w tym świecie zupełnie nie na miejscu, są słabością, pomyłką w systemie. Garga bierze ślub z Jane (Anna Gorajska) właściwie bardziej z przekory wobec Schlinka niż z miłości. Mary (Natalia Kalita) i Schlink - kochają się, lecz on z niewiadomych przyczyn odrzuca dziewczynę. Ofiarami tych układów są, przede wszystkim, kobiety. Zarówno Jane jak i Mary lądują na ulicy jako prostytutki. Skoro ich ciała nie mogą służyć miłości - muszą zamienić się w automaty do miłości fizycznej, wpisać się w prawa rynku, stając się towarami na sprzedaż. I tylko pieśń zaśpiewana przez Jane: nagą, z czarną opaską na oczach - jest apelem do ocalenia czułości. Nagie ciało - staje się na scenie przedmiotem oglądu, zasłonięte oczy - uniemożliwiają odwzajemnienie spojrzenia i tym bardziej odczłowieczają postać. A jednak to wystawione na spojrzenie ciało czegoś się domaga. Podczas konwulsyjnej pieśni - traci swój seksualny wymiar. Przemienia się w naczynie słów i emocji - podmiot rozpaczy.

To, co istotne powstaje poza słowami - w reakcjach ciał. Ta sama choreografia wykonana kilkukrotnie przez Mary i Gargę - dzięki zmianom wyrazu twarzy i sposobu wykonywania gestów idealnie oddaje ewolucję relacji rodzeństwa: od miłości i czułości - po walkę, wrogość, wzajemną pogardę. Uścisk staje się brutalnym obezwładnieniem, czuły dotyk - ciosem, uśmiech - brzydkim grymasem. Odwrotna sytuacja zachodzi między Jane i Mary. Kobiety funkcjonujące w innych sieciach zależności - przez większość czasu mijają się na scenie, by w końcu - spotkać się jako prostytutki. W tym ostatecznym upodleniu znajdują jednak nić porozumienia. Początkowe zawistne i porównujące spojrzenia na ciała i agresywne ataki, zamieniają się w erotyczne pieszczoty - jedyny znany im, czyli cielesny, wyraz czułości. Obie - upodlone przez mężczyzn, których kochały - nie zdołały w sobie zabić wszystkich uczuć (czy też głodu uczuć). Jane - rozpaczliwie krzyczy w stronę widzów, by któryś z mężczyzn odprowadził ją do domu. Mary - w ostatniej rozmowie z bratem, gdy ten pyta, czy nadal kocha Schlinka - przytakuje, a jej wykrzywioną w sztucznym uśmiechu twarz przeszywa ból. W finale rozpaczliwie turla ciało martwego Schlinka, by w końcu się pod nim "pogrzebać".

"Versus" - będąc mistrzostwem formy - wzrusza, wstrząsa, boli. Jego siła wynika przede wszystkim z bezkompromisowych, radykalnych kreacji aktorskich. Wszystkie napięcia znajdują swoją zwielokrotnioną realizację cielesną. Dotyczy to głównie aktorek, które idealnie potrafią włożyć swoje ciało w formę roli, tworzonej za pomocą mechanicznych ruchów, nieludzkich akrobacji, przerysowanej mimiki. A jednocześnie ich skóra nie staje się skorupą, lecz jest cieniutką membraną reagująca na każdy, nawet ten powstrzymywany, impuls.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji