Artykuły

Rozmowy z katem

Kazimierz Moczarski - urodził się 21 lipca 1907 r. w Warszawie. Ukończył studia prawnicze w Uniwersytecie Warszawskim w 1932 r. Jako absolwent Wyższej Szkoły Dziennikarskiej (r. 1933) studiował w paryskim Instytucie Prawa Międzynarodowego. Do 1939 pracował w Ministerstwie Opieki Społecznej w Warszawie. Równocześnie działał w związkach zawodowych, był współtwórcą pierwszych klubów demokratycznych a w czasie okupacji członkiem konspiracyjnego Stronnictwa Demokratycznego "Prostokąt". Był również żołnierzem AK, pracował w Wydziale informacji Biura Informacji i Propagandy (BIP), używał pseudonimu "Rafał". W latach 1915-1956 przebywał w więzieniach, przez 9 miesięcy dzieląc celę więzienną z hitlerowskim zbrodniarzem Jürgenem Stroopem - powstały stąd później słynne Rozmowy z katem, wydane przez PIW w 1977 roku, a wcześniej drukowane w odcinkach w miesięczniku ,,Odra". Po pełnej rehabilitacji w 1956 roku, i po dłuższej kuracji powrócił do czynnego życia zawodowego i społecznego. Piastował odpowiedzialne funkcje we władzach SD i Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. W latach 1957-1964 pracował w Redakcji "Kuriera Polskiego", był redaktorem naczelnym "Problemów Alkoholizmu". Zmarł w Warszawie 21 września 1975 roku.

Przedstawienie rozpoczyna się od wywiadu. Autor Rozmów z katem, w roli którego występuje Zygmunt Hübner, siedząc na proscenium odpowiada na pytania zadawane z sali. - Jak się to stało, że zdołał pan - nie dysponując przecież papierem i ołówkiem - utrwalić w pamięci taki ogrom materiału, który posłużył panu do napisania powieści dokumentarnej po tylu latach? Czym tłumaczyłby pan tak dalece posuniętą szczerość Stroopa w stosunku do pana? - Padają odpowiedzi. Moczarski mówi o miesiącach przebytych we wspólnej celi ze Stroopem, o swojej wprost niezwykłej koncentracji psychicznej, pozwalającej utrwalić każde nieomal słowo ze zwierzeń ludobójcy. Ta umiejętność słuchania wynikała z postanowienia i potrzeby zrozumienia oraz rozszyfrowania tego, co złożyło się na stroopowskie widzenie świata, na jego "nieskazitelną" hitlerowską osobowość. Szczerość SS-Gruppenführera Jürgena Stroopa - powiada autor - wynikała z sytuacji więziennej, z bliskości więźniów przepędzających ze sobą każde kolejne 24 godziny, z intymności wspólnego życia. Poza tym Stroop wiedział o czekającej go karze śmierci, a że lubił mówić, więc mając dwóch słuchaczy - mówił.

Słabe szare światło rozjaśnia scenę, małe pudełko celi więziennej. Nas widzów, dzieli od niej czwarta, niewidzialna ściana. Z mroku wyłaniają się sprzęty: dwa stołki, żelazne łóżko, które można podnieść i przymocować do ściany, szafka, wiadra, mały stolik z książkami. Na lewej ścianie okno, a po stronie przeciwnej drzwi. W tej przestrzeni dwaj mężczyźni, Niemcy. Po chwili przybędzie ten trzeci, którego natychmiast zidentyfikują jako Polaka. Przedstawiają się sobie. Nazwisko Stroopa poraża Moczarskiego. Już wie z kim siedzi, z hitlerowskim ludobójcą, z likwidatorem warszawskiego getta. To porażenie i wewnętrzne "zasznurowanie" pozostanie w Moczarskim do końca spektaklu. Parę razy podniesie on wprawdzie głos, a raz nawet rękę na Stroopa, ale to go nie rozluźni. Przez cały czas będzie przemykał się po celi schodząc z drogi SS-Gruppenführera. Hübner gra tutaj potulnego więźnia, który wiele zrobi dla spokoju w celi i dobra więziennej atmosfery. Odzywa się rzadko, bez podnoszenia głosu. Natomiast Stroop dominuje. Stanisław Zaczyk gra go bardzo wyraziście, dając postaci Generała-Leutnanta Waffen SS zdecydowany, klarowny i wysoce charakterystyczny sposób bycia. Jürgen Stroop porusza się w celi krokiem dziarskim, zamaszystym. Często śpiewa i pogwizduje, jest wewnętrznie jakby rozpromieniony możliwością przeżywania swoich "wielkich dni" raz jeszcze. Z lubością przypomina wydarzenia sprzed paru lat. Tęsknym okiem spogląda w niebo widniejące poza kratami, "oczyma duszy" widzi "niemiecką" Ukrainę, Kaukaz; wspomina zagarnięte w 1938 Karlove Vary i "wannę Churchilla", w której zażywał leczniczych kąpieli. Kiedy czuje potrzebę lepszego przedstawienia zdarzeń i łączących się z nim własnych przeżyć, zaczyna wypowiadać się gestem i ruchem. Słowa pociągają go do demonstrowania i grania swej minionej roli raz jeszcze. Opowiadanie o tym jak prowadził kolumnę sztandarową na Parteitagu w Norymberdze wciąga go tak bardzo, że przemierzy celę kilkakrotnie, równym, wysokim krokiem znakomicie wyszkolonego hitlerowca. Drobiazgowe roztrząsanie sposobu likwidacji żydowskiego getta w Warszawie, "każe" mu raz po raz składać ręce do strzału. Ów gest strzelania do ludzi jak do kaczek, wyprowadzi z równowagi Moczarskiego, który rąbnie Stroopa ścierką, ale już za chwilę powie "przepraszam".

W zasięgu psychicznej władzy SS-Gruppenführera znajduje się również trzeci współwięzień, zawodowy podoficer kryminalnej policji obyczajewej Gustaw Schielke (Kazimierz Kaczor). Hanowerczyk jest znacznie mniej starannie ubrany od generała, bardziej rozluźniony, mimo wiary w nieśmiertelne "Ordnung muss sein". Zamiłowanie do ciągłego utrzymywania porządku sprawiło, że nieskończoną ilość razy w trakcie spektaklu poprawiał on przykryte kocami sienniki, a każdorazowe zawołanie Stroopa stawiało go na baczność, trzaskającego drewniakami w posłusznym: tak jest panie generale! Schielkemu zdarzy się raz zdenerwować, gdy opowiadanie Stroopa o zachciankach SS dopiecze mu do żywego. Wtedy chodząc po celi równym, szybkim krokiem wyrzuci z siebie wiele gorzkich uwag o działalności SS-Gruppenführera i jemu podobnych. Zawodowy policjant Schielke chwilami będzie miał wyraźnie dość wynurzeń mordercy, a po jednym zbyt drobiazgowym opisie zabójstwa - po prostu zwymiotuje. Mimo narodowej wspólnoty ze Stroopem i właściwego dla nich obu zrozumienia, iż "rozkaz jest rozkazem", Schielke w interpretacji Kazimierza Kaczora jest niemieckim poczciwiną, który zdaje się mieć lepsze porozumienie z Polakiem, niż z byłym niemieckim SS-Gruppenführerem.

Układ tekstu teatralnego scenariusza, jaki zaproponowano na podstawie książki, zerwał z istniejącą w niej chronologią wydarzeń. Opowieść dokumentarna Moczarskiego ukazuje powolne narastanie i umacnianie się poglądów niemieckiego nacjonalisty Stroopa. Autor sięga korzeni zjawiska, pokazując rozwijający się zarodek szowinizmu, który z postaci embrionalnej osiąga dojrzałość owocu w dorosłej, ukształtowanej ostatecznie osobowości generała. Antysemityzm, pochwała rasy nordyckiej, ślepe posłuszeństwo wobec zwierzchników z NSDAP okrucieństwo i bezwzględność - to tylko część z "bukietu" cech Jürgena Stroopa. Gdy w kwietniu 1943 roku dowodził on "Wielką akcją" likwidacji getta żydowskiego w Warszawie miał lat prawie 48, ustabilizowane poglądy i jasność celu działania. Wszystkie pielęgnowane i rozwijane wcześniej cechy osiągnęły właśnie wtedy swój najdoskonalszy wymiar.

W spektaklu nie ma tej przerażającej perspektywy, nie ma procesu s t a w a n i a s i ę ludobójcą. Osią centralną jest sprawa getta, do której Stroop mimo wybiegania w przeszłość - tzn. przed i poza rok 1943 - stale powraca. Najpotworniejszy z masowych mordów dokonany na ludzkości jest z lubością przez kata przeżywany raz jeszcze. Padają cyfry, opisy manewrów ożywione przypomnianymi emocjami. Jest to rodzaj sprawozdania, składanego wobec więźniów i nas widzów.

Nie sposób podzielać emocji opowiadającego, pozostaje więc obserwacja i refleksja. Drastyczność opisu nie buduje jednak dramaturgii spektaklu, pozostawiając widza chłodnym. Napięcie w tym przedstawieniu nie narasta i nie powoduje charakterystycznego skurczu w gardle, występującego wtedy, gdy przeżywamy rzeczy wielkie lub straszne.

Wydaje mi się, że błąd tkwi w scenariuszu, albo w źle wyważonym aktorstwie trójki wykonawców. O ile Stanisław Zaczyk, jako Stroop, jest nieprawdopodonie sugestywny, a jego rola wyśrubowania i zapięta na ostatni guzik, o tyle Schielke i Moczarski pozostają postaciami zdecydowanie niedookreślonymi i bardzo niepełnymi. Efektem jest brak równowagi dramaturgicznej, a w konsekwencji - przesunięcie w planie znaczeń ogólnych. Niedostatki owe osłabiają tragizm wywołany wymową faktów i paradoksem zaistniałej sytuacji więziennej.

Perfidne plany i przemyślenia Stroopa nie docierają do widowni w pełnym wymiarze swojego okrucieństwa. Gdy np. opowiadał om o zamiarze zdegenerowania narodu ukraińskiego przy pomocy alkoholu sprzedawanego za drukowane słowo (makulaturę), na widowni rozległ się śmiech (oglądałam spektakl 31 stycznia br.). "Kupiono" więc chyba jedynie słowny dowcip, bez jego rozległej perspektywy rażenia. W książce tę perspektywę stwarza autor swoim komentarzem. Czasami jest to jedno słowo lub zdanie, czasami przywołane wspomnienie lub ostry protest wymierzony zwierzeniom hitlerowca. W spektaklu

mi tego brakowało, tej ludzkiej głębi stanowiącej przeciwwagę wyznaniem czynionym przez "nadczłowieka". Pedanteria opisu i nagromadzenie morderczych faktów w teatralnej relacji SS-Gruppenführera przygniata i wciska w ziemię, ale nie porusza wyobraźni na tyle, by przeżyć rozmiar okropności.

Wstrząsającym w książce K. Moczarskiego jest poznawanie mechanizmu kształtowania się jaźni hitlerowca, jego systemu wartości i motywacji zagrzewających do działania. Czytelnik poznaje wojnę jak gdyby od wnętrza, od strony "duszy" człowieka, który chciał ją prowadzić i wygrać. Rodzi to poczucie bezpośredniego zagrożenia, narusza poczucie bezpieczeństwa, bulwersując układ nerwowy czytającego. System myślenia i wartości podobny stroopowskiemu - to zło uniwersalne i ponadczasowe. W spektaklu Teatru Powszechnego ma ono wymiar tylko jednostkowy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji