Miłość to nieuleczalna choroba, której nie da się opisać
"Fragmenty dyskursu miłosnego" w reż. Radosława Rychcika w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Agnieszka Rataj w Życiu Warszawy.
"Fragmenty dyskursu miłosnego" to przedstawienie, które swą niedoskonałością potwierdza bezradność języka wobec doświadczeń uczuciowych.
Na podstawie dzieła Rolanda Barthesa Radosław Rychcik i jego aktorzy próbują przekazać ostry stan zakochania. A udowadniają, że miłość to choroba, obsesja każąca powtarzać te same ruchy i gesty. I czekać bez końca na telefon.
Sceny są chwilami karykaturalnie wyolbrzymione, jak ta kiedy Joanna Drozda czeka na dzwonek na dachu budki telefonicznej. Są klisze z filmów: biegnący w zwolnionym tempie chłopak z bukietem kwiatów czy odtańczona zbiorowo scena z musicalu. Bo aktorzy nie znajdują słów, więc próbują opowiedzieć o miłości ciałem. Ale i ono okazuje się bezradne, wpadają w szereg tików, ruchów, które obserwującym z boku skojarzą się bardziej z nerwicą niż z miłością. A nad wszystkim króluje banał - każdemu wydaje się, że tylko jego uczucia są wyjątkowe. A przecież wszyscy odczuwają podobnie.
Jest w tym przedstawieniu kilka scen bardzo dobrych: oczekiwanie na budce telefonicznej, słowa "kocham cię" wypowiadane jako rodzaj szantażu emocjonalnego i protest song, który Joanna Drozda wyśpiewuje, przekrzykując się z magnetofonem. Jest też jednak strasznie dużo chaosu, scen, które wydają się trwać niepotrzebnie za długo, nieprzekonujący finał i za mało ciszy. Ale może inaczej o miłości po prostu nie da się opowiedzieć?