Artykuły

Aktor Cypriana Kamila Norwida. Prapremiera w Teatrze Wybrzeże

Był jeszcze Norwid, kiedy dwa teatry - warszawski i lwowski miały zamiar przystąpić do wystawienia Aktora na swych scenach. Ale poza korespondencją z poetą prezesa dyrekcji Warszawskich Teatrów Rządowych Hankego, który domagał się nadesłania tekstu komedii oraz zapewnień również listownych - dyrektora A. Miłaszewskiego ze Lwowa, że słuszną rzeczą będzie pokazanie publiczności lwowskiej i tej "komediodramy", sprawa dalej się nie posunęła.

Minęło 76 lat od śmierci Cypriana Kamila Norwida. Milczenie, jakie towarzyszyło jego twórczości za życia, zamieniło się po śmierci w... ciszę, od czasu do czasu tylko przerywaną. Komentarze Miriama - Przesmyckiego - jak je ocenia Mieczysław Jastrun - pełne złego smaku i nieporozumień - następnie nieśmiałe próby wprowadzenia na scenę norwidowskich utworów dramatycznych, parę zaledwie razy przez sceny zawodowe, niewiele więcej - na pół lub zgoła amatorskie.

WANDA w poprzedniczce warszawskiego "Ateneum" prowadzonej przez Szpakiewicza Placówce Żywego Słowa; KLEOPATRA we Lwowie, inscenizowana przez Horzycę; PIERŚCIEŃ WIELKIEJ DAMY w Reducie, reżyserowany przez Osterwę; wieczór jednoaktówek w Teatrze Nowym w Warszawie, w czasie którego wystawiono też MIŁOŚĆ CZYSTĄ U KĄPIELI MORSKICH; powojenna prapremiera w Toruniu, ZA KULISAMI przygotowana przez Horzycę; montaż pt. DIALOGI MIŁOŚCI w "Teatrze Rapsodycznym", ostatnio wznowienie PIERŚCIENIA WIELKIEJ DAMY w Kielcach na 75-lecie poety, oraz przedstawienie w Poznaniu, ZA KULISAMI i MIŁOŚĆ CZYSTA U KĄPIELI MORSKICH, przygotowane jeszcze za życia Wilama Horzycy, chyba najwybitniejszego propagatora Norwida w Teatrze, ale wystawione już bez niego, na wiosnę tego roku.

Wśród tego wyliczania nie ma Aktora. Niedzielne przedstawienie w Gdyni było więc wydarzeniem teatralnym niezwykłej wagi. Po raz pierwszy przyobleczono w kształt sceniczny dzieło poetyckie, o którym tylko słuchy chodziły między ludźmi bliżej i głębiej interesującymi się sprawami dramatopisarstwa. Jak to się niezbyt subtelnie określa: odbyła się prapremiera. Zdajmy sobie jednak sprawę z tego, że to była prapremiera, jak wspomniałem wyżej - niezwykłej wagi. Prapremiera o znaczeniu doniosłym, którą odnotuje historia literatury. I nie to najważniejsze, czy szeroka publiczność chętnie będzie oglądać Aktora, czy zrozumie wielkość tego poety, czy będzie umiała zachwycać się jego żywiołowością, zwięzłością stylu, czy zauważy brak taniego sentymentalizmu, a rozsmakowywać się będzie we wspaniałych strofach, budowanych z łacińską wprost jasnością, mniejsza o to wszystko - teatr przecież nie tylko ma służyć tej tak zwanej szerokiej publiczności. Ma też i inne cele. W imię tych innych, istotnych i wielkich celów - wystawiono Aktora.

Zasługa to tym większa, że niewdzięczna. Tragiczna samotność Norwida, spowodowana może i tym, iż rzekomo "sprozaiczył" język (tak przynajmniej twierdzą wielbiciele Słowackiego, nie chcący dostrzec walorów szorstkości wypowiedzi norwidowskich - gdyż ten malarz, rzeźbiarz i przede wszystkim poeta żył i tworzył prawie współcześnie z autorem Króla Ducha, gdy poezja romantyczna niepodzielnie panowała w polskich sercach) ciągnęła się długo poza grób, ciągnie się dalej i teraz.

Nie zdaje mi się, by i u nas, na Wybrzeżu udało się przełamać owo norwidowskie osamotnienie. W rozmowach prapremierowych i przedtem jeszcze, w czasie przerw w kuluarach teatralnych, wyczuwałem iż Norwid nie przemówił do publiczności i został dla większości... samotny. Ale część widzów na pewno go zrozumiała, a jeśli nawet nie, to odczuła o co chodzi temu artyście, wagi na pewno największej.

Nie bez znaczenia jest też sprawa zrozumienia i odczucia postaci przez aktorów. Niby nie mają pola do popisu. A jednak. To w jaki sposób wcielają się w role, napisane przez Norwida, a przez nich interpretowane, jest sprawdzianem ich wyczucia kulturalnego, ich artystycznej intuicji.

Z jakimż na przykład skupieniem, wewnętrzną mocą, zagrał Bogdan Wróblewski hrabiego Jerzego. Nic w nim nie pozostało z farsy, w której i całym zamiłowaniem się obraca.

Przeżycia po bankructwie, w ukochanym domu, wreszcie doprowadzające go na scenę - wygrał na miarę wielkiego aktorstwa.

Rezonowanie Gotarda Przonki-Keana, to również trudny orzech do zgryzienia dla aktora, grającego tę aktorską postać. Umiał go rozgryźć Józef Czerniawski, właśnie beznamiętnie, właśnie z owym koniecznym zimnem, które ma... ogrzewać. I Stanisław Dąbrowski, jako eksguwerner Werner, który nie zagubił gorącości uczuć, mimo iż wygrał na loterii majątek; i Kazimierz Talarczyk, jako baron Potomski, przykład arystokratycznego koniunkturowicz; i Tadeusz Rosiński - książę Filemon, i Jerzy Goliński - Pierwszy; Zenon Dądajewski - Drugi; Edmund Fetting - Inny i Paweł Baldy - popijający i tromtadracko wspominający jakąś wyimaginowaną potyczkę nad Wieprzem, właściciel hotelu; i Mieczysław Nawrocki - służący hrabiny, sztywny, jakby kij połknął - wszyscy oni - podobnie jak i grający epizody Ryszard Moskaluk, Wiesław Ochmański, Stanisław Michalski (po co te przejaskrawienia?), Ludwik Dzieniewicz (też niepotrzebne gierki) i Józef Skwierczyński - potrafili stworzyć atmosferę, którą swym kunsztem chciał Norwid wytworzyć w Aktorze i dzięki nim wytworzył na scenie Teatru "Wybrzeże".

To, co powiedziałem nie znaczy wcale, aby panie grające w Aktorze nie były współtwórczyniami sukcesów przedstawienia. Wręcz przeciwnie. Przecież cały kształt nadała mu właśnie reżyserka Teresa Żukowska. Zrobiła to bez mała bezbłędnie, a błędy... - nie wartoo nich mówić, wspominałem je zresztą, wytykając aktorskie potknięcia się.

Panią Helenę Sokołowską rzadko widujemy na scenie. Zawsze jednak swe role obdarza taką dozą ciepła, że ze wzruszeniem patrzymy na interpretowane przez nią postacie.

Nicke Mirosławy Dubrawskiej mniej mi się podobała od innych ról tej artystki. Porównania nie wypadły tym razem na korzyść, przy tym gubiłem nieraz wątek kwestii, tak szybko padały jej słowa. Filcią zza "komptuaru", kochajacą czystość i polującą na barona była niezawodna Lucyna Has a piękną aktorką Olimpią - jak zawsze pięknie wyglądająca Krystyna Łubieńska. Wreszcie na koniec Wiesława Kosmalska - Eliza, córka hrabiny i siostra hrabiego Jerzego. Wcale to nie najmniejsza rola. Młoda aktorka zagrała ją z wdziękiem i dyskrecją, maskując uczucia, jak to trzeba było robić ongiś w "dobrych domach", ale równocześnie nie zagubiając ich całkowicie.

Czy scenografia Jana Banuchy była właściwa? Można na ten temat podyskutować, powytykać różne niekonsekwencje, jak np. malowane butelki za hotelową ladą, a prawdziwe lampki na teatralnej rampie. Ale - mimo to - mnie osobiście podobała się, zwłaszcza w odsłonach dziejących się w willi hrabiny, z dowcipnie maskowanymi portretami.

To chyba wszystko.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji