Artykuły

Zatrzymujemy w sobie... moment zakochania

- Poświęciliśmy dużo czasu, żeby nauczyć się języka Barthesa, żeby razem z widownią na bieżąco go zrozumieć. Bo jak pokazać, że zakochany ma w środku wielki balon? Dlatego Barthes był tylko kluczem - mówi aktorka JOANNA DROZDA przed premierą "Fragmentów dyskursu miłosnego" w Teatrze Dramatycznym w Warszawie.

JOANNA DROZDA i KLARA BIELAWKA przed premierą "Fragmentów dyskursu miłosnego" Barthesa w warszawskim Dramatycznym szukają sposobów na opowiadanie o uczuciach i szczęściu

"Fragmenty dyskursu miłosnego" Rolanda Barthesa to rodzaj filozoficznego eseju. Jak zamienić dzieło z zakresu teorii uczuć na dramat z podziałem na role?

Joanna Drozda: W "Dyskursie..." są opisane w kategoriach nieoczywistych kolejne fazy zakochania i działania ludzkie, które je obrazują. Chodzi o to, żeby rozpoznać poszczególne stany. Na przykład uzależnienie od drugiej osoby czy oczekiwanie na kogoś, na telefon. Tylko w zależności od człowieka te "figury" mają inne objawy. Zabieg przełożenia traktatu na dramat bardzo mi się podoba, choć dla widzów nie to powinno być istotne. A zaczynaliśmy od tego, że wspólnie z reżyserem Radkiem Rychcikiem i dramaturgiem Anną Herbut znajdowaliśmy konkretne sceny miłosne w różnych filmach i próbowaliśmy je dopasować do kategorii Barthesa.

Jakie to były filmy?

JD: Na przykład scena oświadczyn De Niro w "New York New York".

Klara Bielawka: ...albo Nicholas Cage walczący o uczucia w "Dzikości serca".

JD: Z tymi scenami w pamięci wchodzimy w Barthesa. To nie będzie jednak typowy fabularny spektakl o miłości.

Zatem jaki kształt ma przedstawienie?

JD: Jest nas czworo na scenie i wszyscy tworzymy podmiot miłosny.

To znaczy...?

JD: Nie ma podziału na role, żadne z nas nie przedstawia konkretnego bohatera. Skupiamy się na kolejnych fazach zakochania, i na potrzeby danej sytuacji jesteśmy określonym stanem.

KB: Mieszamy się duszą i ciałem w parach wraz z Marcinem Bosakiem i Adamem Graczykiem. W pewnym momencie przestaje też mieć znaczenie konfiguracja.

Możemy się zatem spodziewać teatru ciała?

JD: To w dużej mierze jest teatr ciała. Nad każdą sceną pracowaliśmy z choreograf Dominiką Knapik, skupiając się na naszej fizyczności. Ciało staje się jednym z bohaterów spektaklu.

KB: Ciekawe, jak ciało musi się zmęczyć, by dojść do pewnego stanu, by móc coś powiedzieć, albo wręcz odwrotnie, żeby móc to w sobie zatrzymać.

Jak oswoić filozoficzny tekst, żeby nie był nudny dla widzów?

KB: Jeśli ktoś był kiedykolwiek zakochany, to w spektaklu znajdzie lustrzane odbicie. To niesamowite uczucie. W takiej sytuacji trudno o nudę.

JD: Barthes świetnie wychwytuje każdy moment stanu zakochania. Na przykład czytasz o marzeniu, żeby twoja ręka niechcący dotknęła ręki ukochanego. Barthes opisuje to jako "kiedy mój palec niechcący". Dowiadujesz się, że twój horror, który kiedyś przeżywałaś, jest udziałem prawie każdego. To samo w sobie nie może być nudne. Po przeczytaniu "Dyskursu.." miałam ochotę zarazić nim wszystkich przyjaciół. I każdy mówił, że czyta się go doskonale, tylko jak wy go pokażecie na scenie?

No właśnie...

JD: Poświęciliśmy dużo czasu, żeby nauczyć się języka Barthesa, żeby razem z widownią na bieżąco go zrozumieć. Bo jak pokazać, że zakochany ma w środku wielki balon? Dlatego Barthes był tylko kluczem. Reszta należy do nas i do widzów.

Ile w spektaklu jest waszych doświadczeń, a ile Barthesa?

JD: Jest tylko Barthes i my jako narzędzia.

KB: My jesteśmy tylko po to, żeby Barthes wybrzmiał.

JD: Naszym zadaniem jest bezkompromisowo oddawać się danym figurom. Nie ma Joanny Drozdy i mojego subiektywnego podejścia.

Dlaczego was, jako aktorki, zainteresował ten tekst?

KB: Tekst mnie nie zainteresował jako aktorkę, raczej jako kobietę. Zakochaną. Praca nad takim spektaklem może mnie bardzo rozwinąć. Wymaga ode mnie przekroczenia granicy. Zdobyłam tu odwagę, by zgubić aktorski wstyd. Bo aktor chce na scenie być piękny, dobrze wypaść, podobać się. A tu musimy czasami krzyczeć i być brzydkimi.

JD: Mnie zaintrygowało podejście reżysera Radka Rychcika do tekstu. Od dawna marzył o tym, by zrealizować go w teatrze. Ma na niego pomysł. Cudowne jest spotkanie, podczas którego reżyser cały puchnie od miłości do tego, co chce zrobić. Ma się wówczas poczucie absolutnego bezpieczeństwa. Bez wstydu, z własną, czasami naiwną, emocjonalnością chcemy się oddać temu spektaklowi. Dla mnie to jest pierwsze spotkanie z teatrem, który jest tak bliski teatrowi belgijskiemu, holenderskiemu czy niemieckiemu, gdzie aktorzy mają niezwykłe przygotowanie fizyczne. I na scenie funkcjonują przede wszystkim na potrzebę widza. Nie po to, żeby coś samemu przeżyć. W Polsce dominuje raczej teatr psychologiczny lub teatr czystej formy. Dla mnie jest to największy wysiłek fizyczny, jaki przeżywałam w swoim życiu zawodowym.

Uważacie, że dotykacie jakiegoś tabu?

JD: Radek chce pięknie opowiedzieć o miłości, seksie, o pocałunku. Jesteśmy przyzwyczajeni, że seks w teatrze jest agresywny, a nagość krzykliwa. Radek chce pokazać, że to wszystko może być sentymentalne, bo "miłość jest obsceniczna w tym, że w miejsce seksualności stawia uczuciowość". Nie boimy się banalnej miłości. W tym jest tabu, że ludzie wstydzą się mówić o szczęściu. Jestem młodą z mężatką i trudno rozmawia mi się z łudzmi o tym, jak bardzo jestem szczęśliwa.

KB: Uczymy się tu mówić o swojej emocjonalności. Otwiera nas prywatnie. Nauczyliśmy się przede wszystkim śmiało mówić o miłości...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji