Nastazja Filipowna
Rozprawianie o tym, co jest treścią "Idioty" Fiodora Dostojewskiego, a co jest treścią działalności twórczej Andrzeja Wajdy, oraz o tym w jaki sposób Andrzej Wajda sprostał swoją twórczością twórczości Dostojewskiego pozostawmy tym razem na boku. Są one ważne, lecz nie w tej chwili. W tej bowiem chwili najważniejszą sprawą jest zdanie sprawy z tego co niżej podpisany zrozumiał z przedstawienia teatralnego zatytułowanego "Nastazja Filipowna" odbywającego się w sali Modrzejewskiej w Starym Teatrze stworzonego przez Andrzeja Wajdę i Krystynę Zachwatowicz oraz Jana Nowickiego i Jerzego Radziwiłowicza. Zanim jednak opowiem co zrozumiałem z tego niesamowitego zdarzenia, opiszę wpierw samo miejsce akcji. Miejscem tym jest sala a właściwie duży pokój. Stoi w nim biurko, stolik okrągły, stolik kwadratowy, kilka krzeseł, fotel, szafa. Na ścianie Ikonostas i światła przed nim, dwie lampy naftowe, okna zasłonięte roletami, na ścianach kilka obrazów i zegar. Część sali zasłonięta jest draperią. Za tą draperią znajduje się alkowa właściciela tego domu, w którym się znajdujemy. Na łóżku tej alkowy leży zabita nożem wbitym w serce kobieta, a właściwie jej trup. Za życia nazywała się Nastazja Filipowna. W pokaju obecny jest właściciel domu - Parfien Siemionowicz Rogożyn i jego gość - książę Lew Nikołajewicz Myszkin. Obaj mężczyźni kochali zabitą, obaj mieli się z nią żenić, obu odrzuciła. Zabił ją ten, w którego łóżku spoczywają jej zwłoki. Zabójca nie wychodzi już z pokoju, gdzie leży jego narzeczona, a jego wielkim zmartwieniem jest, że na skutek gorąca ciało zacznie się rozkładać i dlatego wielokrotnie pyta drugiego narzeczonego Nastazji czy nie czuć tu TEGO zapachu. Książe nie jest w stanie odpowiedzieć, gdyż jest człowiekiem równie dobrym jak chorowitym, jego dobroć skłoniła ludzi go otaczających do nadania mu przydomka "idiota", jego chorobliwość objawia się w tym, że cierpi na padaczkę.
Jedną z najpiękniejszych i najstraszliwszych scen teatralnych, jakie zdarzyło mi się widzieć i słyszeć w teatrze jest scena początkowa spektaklu: Otwierają się drzwi sali, wchodzi publiczność, wszyscy nieco oszołomieni brakiam świateł teatralnych, lecz tylko tym naturalnym, ciemnym, naftowym oświetleniem zasiadają w krzesłach z gwarem cichym, lecz dość jednak wyraźnym na to, aby zagłuszyć mamrotanie Rogożyna, który w czarnym ubraniu leży na kanapie za biurkiem. Przed nim siedzi Myszkin w białym ubiorze. Rogożyn-Nowicki mówi coraz wrażniej, ale ciągle prywatnie, do siebie, do swojego gościa, nie do widowni. Ludzie z wolna się uciszają, lecz nagle, gdy Rogożyn milknie - zalega martwa, niespodziewana cisza ludzi, którzy tu przed chwilą przyszli na teatr. W tej niespotykanej ciszy słychać tylko tykanie zegara. Trwa to jakiś czas a potem zaraz pada pytanie - czy nie czuć TEGO zapachu? I już wiemy, że za kotarą leży trup młodej kobiety, trup ludzki, rozkładające się zwłoki. Więc ta sztuka jest o tych dwóch rzeczach: - o tykaniu zegara i o trupim zaduchu. To wszystko, co aktorzy robią i to wszystko co mówią - co starają się powiedzieć (osobny esej można by napisać o wspaniałej roli Jerzego Radziwiłowicza, która polega na tym, że nie może on niczego wyraźnie do końca i jasno wypowiedzieć) służy tylko temu, abyśmy doświadczyli faktu, iż ten zegar, odmierzając czas, (ale tak jakby czas był czymś, co można zobaczyć) wywołuje jedyne i sobie tylko właściwe echo; echem czasu jest zapach trupa stygnącego w upale (!). Czy szamocący się między tym głosem i jego echem dwaj ludzie, jeden czarny a drugi biały, jeden dobry a drugi morderca - to anioł i diabeł? Ależ bynajmniej, to byłoby głupie. Kim jest czarny - Rogożyn-Nowicki? Jest całością życia, jest człowieczeństwem, czyli dobrem, namiętnością, szaleństwem, miłością, nienawiścią; jest ludzkością zsyntetyzowaną w jedną postać (ten zamiar maksymalny dla aktora został przez aktora spełniony!). Jest mordercą. A cóż zwyczajniejszego dla człowieka niż nim być.
Czy biały - anioł - książę - idiota - Radziwiłowicz jest uosobieniem dobra? Ależ bynajmniej - to człowiek chory; to człowiek, który wie co prawda wszystko o dobroci, pięknie i dobru, ale niczego nie potrafi powiedzieć, bo się dusi śliną w nerwowym bulgocie; wreszcie przedziera się przez to bulgotanie jedna (i to jest właśnie wspaniałe, że ta jedna tylko) kwestia spójna. Mówi ona, że może wszelkie dobro, zasady moralne, zręby świata bożego w człowieku - to tylko choroba, to tylko anormalność, to coś poniżej człowieka; ale jeżeli nawet tak jest, to cóż to zmienia?
I z tego wreszcie wiemy, że ci dwaj oddzieleni są nieprzenikalną ścianą. To tylko Rogożyn rozpięty jest między zegarem a trupem, to tylko on odczuwa stukot mechanizmu, który przybliża ku niemu trupi odór, to tylko on rozpacza nad znikomością swojej miłości, swojej żądzy, swojego pożądania szczęścia. Książę - Radziwiłowicz nie zwraca na to uwagi, nic rozumie tego, bo jest poza czasem, poza śmiercią; bo jest w dobru, które jest nieludzkie - gdyż nienaturalne. On biada tylko nad nieszczęściem tego drugiego, a raczej przeraża się jego niedolą, czyli niedolą ludzkości.
To wszystko wymyślił Andrzej Wajda czytając "Idiotę" Dostojewskiego. Ale zaprawdę ta wielka interpretacja byłaby tylko cieniem lub jakimś tekstem co najwyżej gdyby nie aktorzy. Proszę wszystkich aby zobaczyli, jak dwóm ludziom udało się zagrać wszechświat.