Artykuły

Niepokojąco dramatyczna komedia

Lekką ręką zrealizowała Agnieszka Glińska w warszawskim Teatrze Ateneum "Korowód" Arthura Schnitzlera. Miałem nawet pewne obawy czy nie za lekką, jak na tematykę utworu, bo mniej więcej od czasów Freuda wiadomo, że do spraw Erosa powinno się podchodzić poważnie. Po namyśle przyznaję jednak rację autorce wersji scenicznej. Dramat - ukończony przez autora równo sto lat temu - wymaga spojrzenia nań świeżym okiem. Zainscenizowany przez Glińską zdecydowanie komediowo nie zatraca gorzkiej wymowy. Jeśliby go natomiast zrobić - zgodnie z założeniami epoki, w której powstał - całkiem serio, podejrzewam, że raziłby manierycznością i zalatywał dydaktycznym zapaszkiem.

Arthur Schnitzler - podobnie jak Freud (którego znał osobiście), wiedeński psychiatra - bohaterami swojego dramatu "Korowód" uczynił dziesiątkę młodych ludzi, zaplątanych w ciąg miłostek. Ze względu na frywolność treści sztuka miała spore trudności z publikacją, a zwłaszcza z przebiciem się na scenę. Prapremiera "Korowodu" odbyła się w 1920 r. w Berlinie, a dopiero rok później w Wiedniu, gdzie autor umiejscowił jej akcję.

Jakkolwiek Schnitzler uważany był za skandalistę przełomu XIX i XX wieku, przy dzisiejszej "normie" swobód obyczajowych jego utwór wygląda zgoła niewinnie. Oto grupka młodych ludzi (od dopiero co przekroczonej pełnoletności, po "stabilizację" lat trzydziestu kilku) ulega słodkim, acz zwodniczym podszeptom Amora. Bez względu na stan społeczny i majątkowy, poziom wykształcenia czy towarzyskiej ogłady, ich postępowaniem kieruje libido. Ciąg przygód miłosnych podpatrzony bezlitosnym okiem autora (psychiatry, ale i satyryka) zamyka się w kręgu dziesięciu osób. Celowo nie piszę pięciu par, bo trudno byłoby je zdecydowanie wyodrębnić. Pary tworzą się ad hoc, spontanicznie, by rozpaść się w chwilę po zaspokojeniu erotycznego głodu. Z gorzką świadomością pomyłki, niespełnienia, zawiedzionych oczekiwań. Uczucia, jeśli w ogóle się pojawiają, to jedynie w deklaracjach. Szydzi sobie autor z podwójnej moralności warstw średnich. Męża, z ustami pełnymi frazesów o moralności, które wygłasza do Młodej Mężatki, w chwilę potem widzimy w niedwuznacznej sytuacji ze Słodką Dziewuszką w restauracyjnym chambre separe.

Dawno już nie widziałem tak młodego Teatru Ateneum. Składające się na "katalog" sztuki uwodzenia dowcipne dialogi wspomagały inwencję wykonawców. Wdzięk pięknych aktorek i przystojnych aktorów - przemnożony dodatkowo przez ich uwodzicielskie możliwości - sprawił, że atmosfera wydawała się wręcz naładowana błogą, rozluźniającą nastroje energią. Jednak autor, wnikliwy znawca dusz ludzkich, pokazywał w rozwiązaniu każdej z tych scen, jak mało trwałe i jak kruche są takie przypadkowe spotkania i przygodne upojenia miłosne. Gorzkie były te przebudzenia po szale zmysłów. Zaklęty krąg: Dziwka (Agnieszka Warchulska) - Żołnierz (Arkadiusz Nader) - Pokojówka (Magdalena Wójcik) - Panicz (Bartosz Opania) - Młoda Mężatka (Małgorzata Pieńkowska) - Mąż (Andrzej Zieliński) - Słodka Dziewuszka (Dominika Ostałowska) - Poeta (Tomasz Dedek) - Aktorka (Maria Ciunelis) - Hrabia (Grzegorz Damięcki) i z powrotem: Dziwka itd. - przypominał w tych chwilach nie korowód miłości, lecz... taniec śmierci. Młodzi aktorzy nie zmarnowali danej im szansy. Ich świetna zespolowa(!) gra sprawiła, że nie potrafię kogokolwiek z tego grona szczególnie wyróżnić.

Polecam wszystkim tę inteligentnie wyreżyserowaną, niepokojąco dramatyczną komedię w Teatrze Ateneum. Nie tylko ku rozrywce, ale i ku rozwadze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji