Artykuły

Teatr na peryferiach

W Legnicy i Nowej Hucie teatry zadomowiły się w blokowiskach. To próba wydobycia z marazmu rozbitych i zdegradowanych środowisk postprzemysłowych. Na zdjęciu: "Made in Poland" w reż. Przemysława Wojcieszka (Scena na Piekarach, Teatr im. Modrzejewskiej, Legnica).

Piekary, największe blokowisko Legnicy. Wieczór, na ulicach pusto, tylko przed sklepem faceci w bluzach z kapturami palą fajki i przyglądają się uważnie nielicznym przechodniom. Nagle poruszenie: na parking wbiega chłopak w czarnej bluzie, w ręku trzyma gruby metalowy pręt. Podbiega do jednego z aut i zaczyna walić w karoserię, aż pryska lakier. "Wstawać, skurwysyny, wstawać! To rewolucja! Przyłączcie się!" - krzyczy do ludzi, którzy wyglądają z okien bloku. "Zaraz przyłączę ciebie do 997" - odpowiada męski głos z trzeciego piętra. Ta scena nie pochodzi z reportażu o polskich blokowiskach. To początek przedstawienia teatralnego "Made in Poland", które w Legnicy zrealizował Przemysław Wojcieszek, młody filmowiec nagrodzony na ostatnim festiwalu w Gdyni za film "W dół kolorowym wzgórzem". Sztuka, która powstała na podstawie niezrealizowanego scenariusza, opowiada o chorym z nienawiści chłopaku z bloków, który porzuca ministranturę i z napisem "fuck off" wytatuowanym na czole rusza przez osiedle, nawołując do buntu.

Blokowisko jako temat pojawiało się wielokrotnie w teatrze, mówił o nim m.in. dramat "Dziesięć pięter" Cezarego Harasimowicza, zrealizowany dla Teatru TV. "Made in Poland" jest spektaklem wyjątkowym, który grany jest nie w teatrze, ale w scenerii otoczonego blokami dawnego sklepu samoobsługowego z epoki PRL-u. Pierwsze sceny były tak realistyczne, że podczas premiery jeden z widzów próbował wezwać policję.

Naturalistyczna sceneria nie jest jedyną przyczyną, dla której na miejsce przedstawienia wybrano blokowisko. "Made in Poland" to pierwsze ogniwo projektu "Scena na Piekarach", łączącego cele artystyczne ze społecznymi. - Osiedle Piekary to największa sypialnia miasta, a zarazem kulturowa pustynia. Chcemy przyłączyć Piekary do śródmiejskiej Legnicy - deklaruje Jacek Głomb, dyrektor Teatru im. Modrzejewskiej. W zlikwidowanym supersamie na Piekarach Głomb chce uruchomić regularną scenę teatralną, na której grane będą spektakle z repertuaru teatru. Do tej pory mieszkańcy 30-tys. osiedla na peryferiach byli wyłączeni z życia kulturalnego miasta. Teraz mają teatr pod nosem i zniżkowe bilety.

Gorąca Łaźnia

Piekary to niejedyny projekt teatralny, którego adresatem jest publiczność z blokowisk. Podobną ideę realizuje w Nowej Hucie reżyser i animator kultury alternatywnej Bartek Szydłowski. Od miasta przejął budynek warsztatów szkoły mechanicznej położony w starej części Nowej Huty i przeniósł do niego Teatr Łaźnia, który od ośmiu lat prowadził na Kazimierzu. - Krakowski Kazimierz stracił swój oryginalny charakter, dziś jest to miejsce turystyczno-knajpiane. Nowa Huta to wyzwanie - mówi Szydłowski, który sam wychował się na jednym z nowohuckich osiedli. Plany są oszałamiające: na 3 tys. m kw. powstanie sala teatralna, miejsca do ekspozycji i pokazów wideo, rozgłośnia radiowa i sale prób. Miasto daje na początek 800 tys. zł.

Przedsmak gorącej atmosfery dał zakończony w poniedziałek festiwal Genius Loci. Było to niezwykłe połączenie powrotu do nowohuckich tradycji z afirmacją nowoczesnej kultury. Filmy o historii pierwszej socjalistycznej dzielnicy sąsiadowały z występami nowohuckich hip-hopowców, sentymentalna wystawa fotografii "Pożegnanie z Kazimierzem" z pokazami wideoanimacji. Budynek warsztatów został błyskawicznie oswojony - na ścianach pojawiły się graffiti, a do hasła "Zachowaj higienę", pozostałego po poprzednich lokatorach, ktoś flamastrem dopisał: "myślenia".

Sztuka dla wspólnoty

Teatr wkracza w blokowiska po sztukach wizualnych, które już w latach 90. eksplorowały ten obszar. Najgłośniejszą akcją był projekt Pawła Althamera "Bródno 2000", zrealizowany z mieszkańcami bloku w warszawskiej dzielnicy Bródno, którzy za pomocą świateł w mieszkaniach wyświetlili na fasadzie tytuł akcji. Różnica jest zasadnicza: projekty wizualne miały charakter ingerencji w obcą przestrzeń. Legnica i Nowa Huta są miejscami pierwszych prób zbudowania stałych wysp kultury na betonowych pustyniach. Łączy je idea wyprowadzenia sztuki z elitarnych miejsc do obszarów dotąd wykluczonych z życia kulturalnego.

- Nasz teatr idzie do widza, staramy się być bliscy jego doświadczeniu. Nie czekamy w wygodnej świątyni, której progów wielu ludzi nie może czy nie chce przekroczyć - mówi Jacek Głomb. Scena na Piekarach wpisuje się w prekursorską działalność legnickiego teatru, który ma za sobą już kilkanaście przedstawień w miejscach zdegradowanych kulturowo, jak choćby nieczynne kino w zaniedbanej dzielnicy Zakaczawie, gdzie wystawiono słynną "Balladę o Zakaczawiu", czy "Hamlet" w zrujnowanym dawnym domu kultury.

Szydłowski podkreśla, że wspólnoty artystycznej nie da się zbudować bez wspólnoty lokalnej: - Chcemy walczyć ze stereotypem artysty niezrozumiałego, a zarazem ze stereotypem Nowej Huty jako dzielnicy dresiarzy.

Dowodem na to, że nie są to tylko słowa, jest udział lokalnych środowisk w projektach. Premierę "Made in Poland" na Piekarach wsparła spółdzielnia mieszkaniowa oraz miejscowa parafia. Z kolei pierwszą akcją Nowej Łaźni jest projekt "Tu mieszkam", w który zostali zaangażowani mieszkańcy dzielnicy. 20 osób ofiarowało rodzinne pamiątki i bliskie sercu przedmioty wraz z historiami, które zostały zarejestrowane na wideo. Na ich podstawie zaproszeni do współpracy dramatopisarze z warszawskiej grupy G-8 mają napisać sceny, z których powstanie w przyszłym roku przedstawienie.

Młoda widownia szalała jak na rockowym koncercie, kiedy starsi i młodsi nowohucianie pokazywali swoje pamiątki: latarkę dróżnika z Kombinatu im. Lenina, starą gitarę elektryczną, która grała w latach 60. w bigbitowym zespole o dźwięcznej nazwie Skalpele, czy nabój z czasów wojny przerobiony na otwieracz.

Teatralna terapia

O tym, że sztuka dla blokowisk może być równocześnie popularna i elitarna, przekonują pierwsze spektakle. Wydarzeniem festiwalu Genius Loci było przedstawienie "Tezeusz w labiryncie" Teatru Chorea, który prowadzi związany z Gardzienicami Tomasz Rodowicz. Inspirowany kulturą antyczną spektakl był magiczną podróżą w głąb europejskiej tradycji. Muzyka, taniec i śpiew sprzed 2,5 tys. lat splotły się w żywe widowisko niemające nic wspólnego z muzeum.

"Made in Poland" Przemysława Wojcieszka to natomiast jedna z najciekawszych polskich sztuk o pokoleniu "no future". Wojcieszek pokazuje pułapkę ślepej anarchii, w którą wpada główny bohater. Rozbijanie samochodów i budek telefonicznych nie rozwiązuje żadnego z problemów, przeciwnie, tworzy nowe. Zarazem sztuka pokazuje ideowe podziały w społeczeństwie: Wojcieszek stawia swojego zbuntowanego bohatera pomiędzy charyzmatycznym księdzem a byłym nauczycielem polskiego, wielbicielem poezji Władysława Broniewskiego. W ich sporze o istnienie Boga słychać dalekie echa "Nie-Boskiej komedii" i rozmowy między Henrykiem i Pankracym.

Aktorzy grają uskrzydleni świetnym scenariuszem. W tym fantastycznym przedstawieniu wyróżnia się Eryk Lubos, który dał zbuntowanemu Bogusiowi coś, czego nie można dojrzeć w telewizyjnych reportażach o blokersach, a mianowicie wrażliwą duszę. Bogdan Grzeszczak zagrał postać współczesnego księdza, który z jednakową energią remontuje kościół i dusze nietypowych parafian, a Janusz Chabior w roli byłego nauczyciela stworzył niezwykły portret alkoholika, którego na powierzchni życia trzyma poezja.

Takie spektakle, mocne, a zarazem wymagające, są szansą dla rozbitych i zdegradowanych środowisk postprzemysłowych. Czas dostrzec, że kultura jest potrzebna także na peryferiach.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji