Artykuły

Maria Pakulnis: Bez pracy zwariowałabym

- Kiedy opiekowałam się chorym mężem i potem, kiedy zmarł, płynęły do mnie z Białegostoku słowa otuchy, współczucia i przyjaźni - mówi MARIA PAKULNIS, powracająca do Teatru im. Węgierki w Białymstoku rolą siostry Ratched w "Locie nad kukułczym gniazdem".

Kurier Poranny: Większość z nas ulega stereotypom. Myślimy "aktorka, gwiazda", a więc światła rampy, owacje, wielbiciele, kosze kwiatów. Przeciętnego odbiorcę zaskakuje informacja, że oto ta szczęśliwa gwiazda wychodzi z teatralnej garderoby lub z planu filmowego i wraca do domu, w którym czekają na nią bardzo przyziemne obowiązki.

Maria Pakulnis: Ja nigdy nie pozwoliłam sobie na bycie "gwiazdą" w powszechnym rozumieniu tego słowa. To znaczy: nie sprowadzałam sensu życia do tego, aby godzinami leżeć w pachnącej pianie, z maseczką na twarzy po to, by wieczorem zrobić oszałamiające wrażenie. Przez lata prowadziłam normalny dom, byłam żoną i matką. Bez fałszywej skromności mogę powiedzieć, że jestem mistrzynią logistyki. Miałam zawsze każdy dzień zaplanowany co do minuty. Zawieźć syna do szkoły, odebrać, zrobić zakupy, ugotować obiad, zdążyć na próbę do teatru, poświęcić trochę czasu sobie. Po całym dniu wracałam wieczorem i chwytałam za mopa, żeby dokładnie przetrzeć wszystkie podłogi, tak, aby nie było ani odrobiny kurzu, bo w domu jest alergik.

Niedawno w Pani życiu zaszła tragiczna zmiana. Krzysztof Zaleski - znany aktor, reżyser, ostatnio dyrektor teatru Polskiego Radia, a po pierwsze Pani mąż - zmarł po ciężkiej chorobie.

- Tak, dlatego przez kilka miesięcy nie przyjeżdżałam do białostockiego teatru, w którym grałam w spektaklu "Lot nad kukułczym gniazdem". W maju podjęłam decyzję, że muszę być z mężem. Jego stan był już bardzo ciężki, praktycznie nie odchodziłam od niego. Zadzwoniłam do dyrektora Dąbrowskiego i powiedziałam, że muszę, nie wiadomo na jak długo, zawiesić swoją współpracę z białostockim teatrem. I że wcale się nie obrażę, jeżeli moją postać z "Lotu nad kukułczym gniazdem" zagra inna aktorka. Usłyszałam, że nie ma takiej możliwości. Że zespół będzie na mnie czekał. I przez cały ten czas, kiedy opiekowałam się chorym mężem i potem, kiedy umarł - płynęły do mnie z Białegostoku słowa otuchy, wsparcia, współczucia. Tyle ciepła, tyle przyjaźni - to bardzo pomogło mi przetrwać tamten okres.

Zawsze się zastanawiałam, jak aktor radzi sobie na scenie z taką osobistą tragedią? Czy można normalnie pracować?

- Moim zdaniem, właśnie praca jest w takich chwilach bardzo ważna. Jest pewną odskocznią. Jest rodzajem ucieczki od myśli, dzięki pracy nie skupiam się tylko na tym jednym temacie. Powiem szczerze: gdyby nie praca, to pewnie bym zwariowała. Kiedy się kocha swoją pracę, to pomaga ona żyć, mobilizuje, każe być odpowiedzialnym za to, co się robi. A teraz, po śmierci męża, czuję, że spoczywa na mnie jeszcze większa odpowiedzialność, bo jest syn, któremu w bardzo ważnym momencie życia zabrakło ojca.

W jakim wieku jest Pani syn?

- Za chwilę będzie zdawał maturę. Śmierć ojca była dla niego ciosem. Odszedł ktoś, kto wprowadził go w świat sztuki, literatury, filozofii, kto był dla niego takim autentycznym życiowym przewodnikiem, mentorem i autorytetem.

Czy syn pójdzie w ślady rodziców i też zwiąże się z teatrem i filmem?

- Nie wiem. Niczego nie zamierzam mu narzucać ani odradzać. Na pewno jest wielkim humanistą. Jest utalentowany muzycznie. Na studniówkę przygotował z kolegami spektakl, którego był autorem i reżyserem. Poza tym powołał zespół muzyczny, który wystąpił podczas balu z minirecitalem.

Niedługo białostocka publiczność znów będzie mogła podziwiać Panią w "Locie...". A ja chcę zapytać o dalsze plany. Słyszałam, że doskonale Pani gotuje. Czy kiedyś, kiedy będzie Pani miała więcej czasu, nie zamierza Pani napisać książki, w której znalazłyby się ciekawe przepisy?

- Marzę o tym od lat! Właśnie - pozostaje kwestia czasu i znalezienia kogoś, kto pomógłby mi to napisać. Bo ja się znam na aktorstwie i kuchni, ale nie uważam się za pisarza. A chciałabym, żeby to nie była tylko książka kucharska, żeby to się naprawdę dobrze czytało. Jedno mogę obiecać: przepisy, które w tej książce się znajdą, będą autentyczne, wielokrotnie sprawdzone w praktyce przeze mnie i wiele moich koleżanek.

Co jest Pani specjalnością: ciasta, desery czy bardziej konkretne dania?

- Zawsze mówię, że z deserów najbardziej lubię śledzie. A więc łatwo się domyślić, że ciasta i słodycze to nie moja domena. Mięsiwa, ryby, świetne sałatki i drobne przekąski - na tego typu dania mam mnóstwo sprawdzonych pomysłów.

Myślę, że nasze Czytelniczki będą wypatrywać tej książki w księgarniach. Życzę powodzenia i dziękuję za rozmowę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji