Artykuły

Nieudolność związków międzyludzkich

"Mały Eyolf" w reż. Marii Spiss w Teatrze Nowym w Krakowie. Pisze Joanna Targoń w Gazecie Wyborczej - Kraków.

Sześć osób, malutka scena i narastające poczucie, że przez godzinę oglądamy ludzi, którzy sami zatrzasnęli się w pułapce i w żaden sposób nie są w stanie się z niej wydostać.

Maria Spiss, wystawiając zapomnianą sztukę Henryka Ibsena ("Mały Eyolf" grany był w Polsce ostatnio 100 lat temu), mocno ją skróciła, pozbawiła rodzajowości i wydobyła z niej temat nieudolności międzyludzkich związków. Bo nie chodzi tutaj jedynie o niemożność wzajemnego porozumienia, ale właśnie o nieudolność emocjonalną, którą naznaczeni są wszyscy bohaterowie Ibsena. Przy tym reżyserka wcale się nad swoimi bohaterami nie pochyla - przeciwnie, pokazuje ich ostro i bezwzględnie. Nie zawsze się to udaje, bo aktorzy (zwłaszcza Marta Konarska i Tomasz Międzik) czasami ulegają potrzebie złagodzenia wizerunków swoich bohaterów. A spektakl jest ciekawszy, gdy między ludźmi nie jest sentymentalnie.

Bohaterowie to Alfred, nieudany pisarz, plączący się uczuciowo między przyrodnią siostrą Astą a żoną Ritą. Są jeszcze: Eyolf, kaleki syn Alfreda i Rity, inżynier Borkham i Szczurzyca.

Międzik (Alfred), o wyglądzie miłego, ciepłego misia, z każdą sceną coraz bardziej odkrywa egoizm połączony z (nieuzasadnionym) poczuciem wyższości swego bohatera. Chmurna Aldona Grochal (Rita) stoi prawie nieruchomo z boku, wyrzucając z siebie chłodne analizy swojej sytuacji - kobiety bogatej, pięknej, władczej, niekochanej, niekochającej i nieszczęśliwej. Konarska (Asta) pod słodką powierzchownością i pozorami anielskiego charakteru ukrywa uczuciowe niespełnienie - szuka miłości w związku z bratem, w opiece nad Eyolfem (Andrzej Plata), a w końcu decyduje się wyjechać z Borkhamem, którego nie kocha. Dariusz Starczewski w tej roli wypełnia małą scenę męskim pohukiwaniem o budowie dróg na pustkowiach, ale ta jego męskość jest równie podejrzana jak intelektualno-artystyczne pretensje Alfreda. A mały Eyolf? Niekochany i nikomu niepotrzebny topi się w morzu. I choć jego śmierć jakoś wreszcie na chwilę potrząsa rodzicami, wciąż zajmują się oni sobą - nie nim. Jakby nie był osobą. Jest jeszcze Szczurzyca, postać na pół symboliczna, wywabiaczka szczurów, ale Ewa Kolasińska nadaje jej cechy ludzkie: to samotna kobieta, która chce być komuś potrzebna, cierpiąca z powodu śmierci, którą zadaje.

Rozmowy (i monologi) składające się na spektakl rozgrywają się na małej scenie wyłożonej starymi pobielonymi deskami. Tylko podłoga, mały podest-molo wyłożony mchem, światło latarni morskiej omiatające scenę. Minimalizm scenografii Joanny Braun dobrze służy przedstawieniu - bohaterowie wystawieni są na wzrok widzów i skazani na wzajemne udręki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji