Artykuły

Nic bardziej zdradliwego niż farsa

"Mayday 2" w reż. Stefana Szaciłowskiego w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej i "Stosunki na szczycie"w reż. Pawła Pitery w Teatrze Zagłębia w Sosnowcu. Pisze Aleksandra Czapla-Oslislo w Gazecie Wyborczej - Katowice.

Dla każdego teatru angielska farsa to niemal gotowy przepis na repertuarowy sukces. Tylko że dobry tekst wymaga jeszcze sprawnej reżyserii i dobrego aktorstwa. Czego zabrakło i w "Mayday 2" Teatru Polskiego w Bielsku-Białej i w sosnowieckich "Stosunkach na szczycie".

Bo farsa to zdradliwy gatunek teatralny. Przez jednych uważana jest za niegodną miana sztuki, przez innych wręcz przeciwnie - jako niebywale trudne wyzwanie aktorskie. Ale jest kusząca dla teatru, bo prawie zawsze znajdzie się na nią publiczność. Tym bardziej gdy chodzi o sztuki takich mistrzów farsy, jak Edward Tylor ("Stosunki na szczycie") i Ray Cooney ("Mayday"). Obaj są autorami dzieł skończonych - z matematycznie wyliczonymi trzaśnięciami drzwi, co do sekundy zacinającymi się zamkami i z takim spiętrzeniem pomyłek, że gwarancja lawiny śmiechu wśród publiczności powinna być dołączana do tekstu. Diabeł tkwi tylko w jednym szczególe - w żelaznej dyscyplinie aktorskiej i pełnym zaufaniu do autora, którego nie trzeba poprawiać.

"Stosunkom na szczycie" w Teatrze Zagłębia w Sosnowcu zabrakło tymczasem wigoru i zawrotnego tempa. Aktorzy nie dają się w pełni ponieść farsowemu szaleństwu. Tym razem Tylor wybrał na swoich bohaterów urzędników Komisji Europejskiej. Mamy więc powody do śmiechu nie tylko z omyłkowych spotkań żon, mężów i kochanek, ale i z międzynarodowych stosunków między Anglikami i Francuzami, a przede wszystkim z absurdów unijnej biurokracji. Niestety, w spektaklu zbyt wiele niewykorzystanych scenicznych sytuacji pozostawiają aktorki (Agnieszka Bieńkowska - młoda kochanka, Ryszarda Celińska - żona poetka, Ewa Kopczyńska - właścicielka apartamentu). Dla równowagi siłę spektaklu Pawła Pitery stanowią aktorzy. W żywiole farsy doskonale odnalazł się Przemysław Kania, który od początku grubą kreską rysuje swoją postać młodego karierowicza europarlamentu. Gdyby cały wieczór był jak sekwencja, w której polityk Sir Clive (Zbigniew Leraczyk) i Simon (Kania) pozbywają się kolejnych części eleganckiej garderoby na rzecz mundurów angielskich strażników Tower, widowisko byłoby bez zarzutu.

Prawdziwą porażkę poniósł jednak Teatr Polski. Po sukcesie nieśmiertelnego "Mayday", który odniósł co drugi teatr w Europie, Teatr Polski pokusił się o kontynuację opowieści o taksówkarzu-bigamiście. Niestety, lekkość angielskiego przedstawiania zarżnęła wprowadzona niepotrzebnie do sztuki polska tandeta. Dlaczego Stefan Szaciłowski (reżyseria i scenografia) koniecznie chciał uniknąć angielskiej tapety w pasy i zafundował publiczności wnętrza polskiego bloku lat 90.? Nie wiem, ale w owej strasznej przestrzeni dzieją się przez dwa akty rzeczy strasznie nużące. Aktorzy bez pomysłu na swoją rolę chaotycznie biegają od drzwi do drzwi, sztywno recytując swoje kwestie. Sytuację ratują momentami gwiazdy bielskiej sceny: Grażyna Bułka, Adam Myrczek i Grzegorz Sikora, ale ten, kto dobrze zna ich możliwości komediowe z innych spektakli, opuści teatr zwiedziony.

Cóż zatem pozostaje żądnym uśmiechu w czasie karnawału? Co najwyżej kupno po raz kolejny biletów na dobry, stary "Mayday".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji