O Grotowskim impresje
Z kim pił wódkę, dlaczego wyjechał z Opola, dlaczego młodzież nie rozumie fenomenu jego teatru. W 10. rocznicę śmierci Jerzego Grotowskiego wspominali go współpracownicy, przyjaciele i widzowie - pisze Anita Dmitruczuk w Gazecie Wyborczej - Opole.
Spotkanie zorganizowali najemcy pubów Laboratorium i Maska, gdzie kiedyś mieściły się Teatr 13 Rzędów i Towarzystwo Przyjaciół Opola. Siedząc przy winie, kawie i herbacie, dawni współpracownicy i wielbiciele Grotowskiego dzielili się swoimi wspomnieniami.
Ryszard Czerwiński, jeden ze współorganizatorów wczorajszego spotkania, dziś podkreśla, że wielkość Grotowskiego docenia, ale przed laty był nań wściekły. - Bo zabrałem na przedstawienie swoją ówczesną dziewczynę, licząc na to, że będę mógł usiąść wygodnie obok niej i potrzymać za rękę. Ale nic z tego, bo aktorzy chodzili między widzami, było wielkie zamieszanie - wspominał.
Bo teatr Grotowskiego konwencjonalny nie był ani trochę. - Czy tu było 13 rzędów? Może na początku. To był teatr, gdzie nie było sceny ani rampy, która oddzielała publiczność od aktorów. Teatr był tu wszędzie, a aktorzy i widzowie funkcjonowali w jednej przestrzeni - tłumaczył młodszemu pokoleniu Kazimierz Kowalski, członek dawnej rady programowej teatru.
Obecna na sali była aktorka teatru Grotowskiego Ewa Lubowiecka, która ze wzruszeniem opowiadała o tym, dlaczego teatr był dla niej szkołą życia i jak wyglądała rzeczywistość teatralna bez miejsca na garderoby, kostiumy, za to z ciągłym zmartwieniem o pieniądze. - Grotowski uczył nas, że niezależnie od tego, ilu jest widzów, zawsze trzeba grać tak, jakby sala była pełna. Nawet jeśli gra się tylko dla jednego człowieka - wspominała.
Na spotkaniu spierano się też o to, czy Grotowski został z Opola wyrzucony, czy "sam się wyniósł". Powody wyjazdu Grotowskiego do Wrocławia próbował wyjaśnić Edward Pochroń.
- Teatr dostał początkowo dotację 400 tys. zł, ale na słynnym plenum KC poświęconym zgubnym wpływom Zachodu na kulturę polską minister oburzał się, że państwo dotuje teatry takie jak w Opolu, gdzie akcja "Kordiana" dzieje się w szpitalu psychiatrycznym. Po tym wystąpieniu w radzie wojewódzkiej PZPR postanowiono, że dotacja wyniesie teraz 200 tys., a drugie tyle teatr musi wypracować sobie sam - opowiadał.
Dr Agnieszka Wójtowicz, która teatrem Grotowskiego zajmuje się naukowo, zwróciła uwagę, że Opole nie było tylko przystankiem na drodze Grotowskiego. - Było miejscem niezwykle ważnym dla j ego pracy. Już sama liczba premierowych spektakli powstałych w Opolu o rym świadczy - zaznaczyła.
Mimo to na spotkaniu pojawiło się tylko kilkoro studentów. Część z nich postanowiła zwrócić uwagę na rocznicę śmierci Grotowskiego, ustawiając wczoraj o godzinie 13 przed Maską trzynaście krzeseł i siedząc tam przez chwilę. Oprócz nich i Towarzystwa Przyjaciół Opola rocznicy nie uczcił nikt. W Laboratorium nie było nikogo z opolskich urzędników.
A klienci pubu, widząc zamieszanie w sali, w której mieścił się teatr, przechodzili po prostu do innej, pytając tylko czasem, co robi tam tylu ludzi. - Grotowski? Coś kojarzę... To poprzedni właściciel lokalu - powiedziała studentka Magda, która po zajęciach wpadła na herbatę.