Artykuły

Jestem z zewnątrz

- Interesuje mnie bycie daleko od Polski. Tu wyczuwałem aktualność "Słońca w kuchni", które jest o szukaniu tożsamości w obcym miejscu. Sam to pamiętam, bo mieszkałem za granicą i myślę o naszych emigrantach - mówi reżyser MARCIN BRZOZOWSKI o premierze sztuki wg Iwaszkiewicza w łódzkim Teatrze Nowym.

Teatr Nowy pokaże w niedzielę premierę "Słońca w kuchni" [zdjęcie z próby], opowiadania Jarosława Iwaszkiewicza napisanego po kilkuletnim pobycie w Danii. Reżyseruje Marcin Brzozowski, artysta teatralnego "offu", który po aktorskie inspiracje uciekł ze Szkoły Filmowej do Londynu.

Monika Wasilewska: Pierwszy raz reżyserujesz w instytucjonalnym teatrze. Jak się tu czuje człowiek z "offu"?

Marcin Brzozowski: Dziwnie. Przychodzę z teatralnej komuny, gdzie się tworzy w dzień i w nocy, każda decyzja podejmowana jest wspólnie, a jeśli coś się nie uda, można przebudować cały spektakl. Tu istnieje rygor instytucji. Próby w godz. 10-14, spektakl musi być zamknięty, powtarzalny, pracujesz na wizerunek teatru. Czuję pewne napięcie, bo jestem z zewnątrz.

Zamierzasz teraz zostać reżyserem?

- Myślę raczej o zbudowaniu zespołu, wypracowaniu więzi z ludźmi, z którymi mógłbym pracować w spokojnym, studyjnym trybie. Nie mam ciśnienia, nie czuję się obarczony obowiązkiem popisu. Choć na pewno premierze towarzyszy aura debiutu, przecinania pępowiny.

Wybrałeś nieszczególnie sceniczne opowiadanie

- Jest raczej "filmowe": malownicze, opasłe i w całości prawie nieprzekładalne na język sceny. Dla rozwoju Ignasi, głównej postaci, bardzo ważny jest upływ czasu. Nie da rady sensownie go pokazać w półtorej godziny. Nie walczę o psychologiczny i fabularny pietyzm, o spójność opowieści. Chcę wydobyć zapisaną tu energię - przez muzykę, obrazy, ruch i modyfikacje przestrzenne. Na przykład narysowany przez Iwaszkiewicza świat portów i nadmorskich pejzaży ograniczam do symbolicznego obrazu leżącego, wypatroszonego pianina i kilku rekwizytów.

Co chciałbyś osiągnąć?

- Pewne wrażenie estetyczne, trudno definiowalne, ulotne. To ma być pozaintelektualne, jak doznawanie ciszy po dużej ilości hałasu. Chcę, żeby widza pochłonął obraz. Nie przenoszę bezpośrednio sytuacji z opowiadania, bo ono nie jest narysowane tak konkretnie, dla teatru. Rozlewa się raczej w pastelach. Iwaszkiewicz pisze o Ignasi: "Bała się, ale nie wiadomo czego". I powiedz to teraz aktorce. Myślę, że wiele osób się nie zgodzi np. na to, jak pokazuję codzienność. Ona nie ma nic wspólnego z chłodnym życiem tamtych ludzi, opanowanych, pełnych dystansu. Ja ją rozwalam głośną muzyką w scenie skonstruowanej trochę jak w "Tangu" Rybczyńskiego, gdzie dokleja się kolejne motywy, wszystko pędzi, zbudowane precyzyjnie na rytmach, a kiedy scena się kończy, z aktorów leje się pot. Żadnego przeżywania, melancholijnego zapatrzenia w dal.

Dlaczego inscenizujesz akurat ten mało znany tekst?

- Bo jest niezwykle urzekający, jakby nie z dzisiaj. Kiedy go przeczytałem, zamarzyłem, żeby pobyć z Ignasią, żeby ją zamknąć na jakiś czas i patrzeć na nią. Interesuje mnie też bycie daleko od Polski. Tu wyczuwałem aktualność "Słońca w kuchni", które jest o szukaniu tożsamości w obcym miejscu. Sam to pamiętam, bo mieszkałem za granicą i myślę o naszych emigrantach. Chcę też pokazać różne relacje, opowiedzieć o używaniu kogoś do różnych celów. O nieokreślonej tożsamości. Ignasia wygląda, jakby ją ktoś wyrwał z kontekstu. Jest sierotą, bez domu, bez narodowości, wyznania, bez zajęcia. I wchodzi w pewną sytuację, która zaczyna ją opisywać. To trudne zadanie dla aktorki. Ewa nie schodzi ze sceny przez półtorej godziny. U mnie Ignasia nie jest tylko zalęknioną dziewczynką, która nie wie, że siedzi w dzielnicy burdeli. Ona ma ochotę na przygodę. Idzie tam specjalnie, bo chce, żeby coś się stało. To jest ciekawsze i bardziej z dzisiaj. Łatwo tu wpaść w emocje, niby intensywne, ale nieciekawe dla widza. Łatwo być Ignasią i zedrzeć z niej tajemnicę.

Wybrałeś Ewę Łukasiewicz, która grała twoją dziewczynę w "Alei Gówniarzy". Dlaczego?

- Znam Ewę od kilku lat, dobrze się rozumiemy i choć nie uważam, żeby inna aktorka nie mogła tego zagrać, to właśnie ona najbardziej mi pasowała do tej roli. Poza tym za mało gra i nie ma szansy, żeby wejść w taki stan aktorskiego rozgrzania. A ja utrudniam aktorom na maksa. Przestrzeń jest bardzo szeroka, grają jak na korcie tenisowym, nie ma kulis, wszystko jest wybebeszone, muzyka na żywo, to wszystko trzeba zgrać, mam problem, jak to wszystko oświetlić. Ale jestem dobrej myśli.

***

Marcin Brzozowski (ur. 1978) - łódzki aktor i reżyser, absolwent Szkoły Filmowej, gdzie teraz wykłada. Dwa lata temu zagrał główną rolę w "Alei Gówniarzy" Piotra Szczepańskiego, filmie o współczesnej Łodzi. Związany jest z teatralną alternatywą, założył m.in. niezależną grupę Chóry Gertrudy Stein i Stowarzyszenie Targowa 62, od nieistniejącego adresu Filmówki, działającej przy Targowej 61/63. Za swój offowy monodram "Clapham Junction" dostał pierwszą nagrodę na Łódzkich Spotkaniach Teatralnych i Ogólnopolskim Festiwalu Teatrów Jednego Aktora we Wrocławiu, trzecie miejsce na I Przeglądzie Monodramu Współczesnego w Warszawie i wyróżnienie festiwalu "Bramat" w Goleniowie

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji