Artykuły

Anonimowość mi nie przeszkadza

- Nie wierzę w satysfakcję z grania w serialu telewizyjnym - mówi Matylda Paszczenko-Witkowska, laureatka nagrody im. Leona Schillera, w rozmowie z Krzysztofem Kowalewiczem.

Nie wierzę w satysfakcję z grania w serialu telewizyjnym - mówi Matylda Paszczenko-Witkowska, laureatka nagrody im. Leona Schillera, w rozmowie z Krzysztofem Kowalewiczem.

- Co jest dla Pani największą nagrodą?

- Przypadkowe spotkanie, rozmowa z widzem. I to nie wtedy, gdy dziękuje za jakiś spektakl, bo mu się podobał, czy też był zachwycony grą aktorów. Raczej kiedy okazuje się, że sztuka go poruszyła i myślał o niej dłużej niż trwają brawa w teatrze. Jeśli widz wrócił do domu, nie włączył telewizora, tylko zastanawiał się nad sztuką, to moja praca ma sens.

- Patrzy Pani na ludzi ze sceny w trakcie przedstawienia?

- Wstydzę się. Chyba nie mogłabym występować na estradzie, stać w bezpośrednim kontakcie z widzem. Na razie mnie to przeraża. Lubię grać na Dużej Scenie, kiedy publiczność jest daleko, a reflektory sprawiają, że nie widzimy ludzi na widowni. W sztukach na mniejszych scenach unikam patrzenia na widzów, jakoś się ich boję. Kiedy sama idę do teatru, przerażają mnie pierwsze rzędy, zbyt bliski kontakt z aktorem. Dlatego zawsze siadam z tyłu. Zatem kwiaty, flesze, gratulacje to dla Pani stresująca sytuacja?

- To wielka przyjemność, która trochę mnie krępuje. Nie jestem przesadnie skromna. Człowiek potrzebuje uznania. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie lubię być w centrum uwagi. Ale czasem wolę stać z boku. Nie wiem, która odpowiedź jest bardziej szczera, bo może moja podświadomość coś ukrywa.

- Po szkole krakowskiej trafiła Pani do Łodzi. Kraków się na Pani nie poznał?

- Nawet nie próbowałam zostać tam w jakimś teatrze. Kraków jest fascynującym miastem, ale nie czułam się tam dobrze. Może dlatego, że byłabym mocno zależna od profesorów, całego środowiska. Stary Teatr, w którym grałam jeszcze na studiach, przytłaczał mnie. A w Łodzi startowałam z czystym kontem, jako osoba nieznana i to mi bardzo odpowiadało. Pasuje mi zespół Teatru Jaracza, w którym aktorzy nie chcą nigdzie uciekać. Są skupieni na pracy i z niej zadowoleni. Koledzy mówią, że każdy spektakl gra Pani "na full". To musi być mordercze?

- Nie jest to wielkie poświęcenie. Kiedy wstaję rano, nie myślę bez przerwy o wieczornym spektaklu. Jestem leniuszkiem. Czasem w ogóle nie chce mi się iść do teatru. Ale kiedy wchodzę na scenę, staję się kimś innym. Aktorstwo sprawia mi przyjemność. Jestem przejęta nawet w sztuce dla dzieci. Granie zaczyna aktora męczyć, gdy już nie cieszy go przebywanie na scenie. Pewnie, że czasem - z powodu zmęczenia i natłoku zajęć - wkrada się rutyna, ale przed tym się nie ucieknie.

- Leon Schiller był wizjonerem teatru. Woli Pani pracować z reżyserami z poczuciem misji, którzy narzucają sposób gry, czy samemu konstruować postać?

- Dostosowanie się do wizji reżysera nie oznacza pełnego poddania, w którym ktoś powie mi od początku do końca, jak mam grać. Bardzo lubię pracować z Remigiuszem Brzykiem. On stawia drogowskazy, prowadzi za rękę, ale aktor sam dochodzi do właściwych zachowań, emocji. Samodzielnie zbudowałam postać w "Polaroidach". Reżyser dał mi wolną rękę. Bałam się i wstydziłam własnych pomysłów, a jeszcze bardziej obawiałam się zaprezentować je widzom. Wszystko, co wymyśliłam, wydawało mi się głupie. Dopiero dzięki nagrodzie uwierzyłam w siebie. -

- Krytycy chwalą Pani role, ale dla publiczności wciąż jest Pani osobą mało rozpoznawalną.

- Może dlatego, że dotychczas grałam niewielkie role. Nie zamierzam walczyć za wszelką cenę o popularność. Anonimowość mi nie przeszkadza. Wierzę i chcę w to wierzyć, że widzowie, którzy przy-chodzą do teatru, oglądają mojąrolę i przeżywają spektakl. Nie zależy mi na tym, żeby zapamiętali, jak nazywa się pani, która to sprawiła. Nie wierzę w satysfakcję z grania w serialu telewizyjnym. Są z tego pieniądze i popularność, ale mnie to nie interesuje. Naprawdę. Filip Zylber bez zdjęć próbnych zaproponował mi rolę w teatrze telewizji według opowiadań Olgi Tokar-czuk, który będzie realizował w kwietniu. Dostałam scenariusz. Przez pierwszy tydzień myślałam, że ktoś się pomylił i zaraz dostanę telefon z przeprosinami, że to nie o mnie chodzi. Byłam zaskoczona, bo dostałam rolę bez żadnych starań.

Dzisiaj [27 marca] w Warszawie w siedzibie Związku Artystów Scen Polskich zostaną wręczone doroczne nagrody im. Schillera. Dostaną je dwie artystki z Łodzi: Monika Maciejewska i Matylda Paszczenko-Witkowska. Nagroda Schillera przyznawana jest od 1956 r. - w marcu, w rocznicę śmierci patrona. W ostatnich latach zostali nią uhonorowani Agnieszka Glińska, Edyta Jungowska, Mirosław Baka.

Matylda Paszczenko- Witkowska ukończyła krakowską PWST w 1999 r. Od razu po studiach została aktorką Teatru Jaracza w Łodzi. Zagrała w ośmiu przedstawieniach (m. in. w "Czarownicach z Salem", "Amadeuszu", "Skórze węża", "Historii o Miłosiernej, czyli testamencie psa"). Za rolę Nadin w "Polaroidach" otrzymała "Złotą Maskę", nagrodę łódzkich krytyków oraz Towarzystwa Przyjaciół Łodzi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji