Artykuły

Pierwszy płocki klan aktorski

JACEK I ŁUKASZ MĄKA są aktorami. Obaj skończyli szkołę teatralną w Warszawie (za czasów ojca nosiła nazwę: Państwowa Wyższa Szkoła Teatralna, a za czasów syna już zwyczajnie - Akademia Teatralna). Obaj związani są z płockim teatrem. Ojciec od lat święci na scenie triumfy, syn właśnie podpisał umowę.

Ojciec: "Jaka mina? Co gramy? Może tak: zdziwienie, niesmak, zachwyt, uśmiech". Syn: "OK. To zaczynamy". I obaj poważni dotąd panowie jak na komendę zaczynają stroić identyczne miny do obiektywu aparatu fotoreportera "Gazety".

Nic dziwnego - Jacek i Łukasz Mąka są przecież aktorami. Obaj skończyli szkołę teatralną w Warszawie (za czasów ojca nosiła nazwę: Państwowa Wyższa Szkoła Teatralna, a za czasów syna już zwyczajnie - Akademia Teatralna). Obaj związani są z płockim teatrem. Ojciec od lat święci na scenie triumfy, gra jedną świetną rolę za drugą i raz za razem zgarnia Srebrne Maski, czyli nagrody przyznawane przez Płockie Towarzystwo Miłośników Teatru. Syn właśnie podpisał umowę, ma już etat, a jego zdjęcie lada dzień zawiśnie w foyer, tuż obok portretów starszych kolegów aktorów.

No i obaj są niemal identyczni - te same rysy, ten sam powściągliwy uśmiech, ten sam głęboki głos. Ubierają się nawet podobnie. Na czarno.

Umówiliśmy się w teatrze. Zaraz po przedpołudniowym spektaklu "Drugi pokój" Herberta. Reżyserował Mąka - ojciec [na zdjęciu], a zagrał Mąka - syn (wraz Agatą Sasinowską - niespokrewnioną).

Przedstawienie powstało wprawdzie nieco "przy okazji" (kilka tygodni temu w teatrze odbyła się sesja naukowa poświęcona Herbertowi), ale doskonale sprawdza się jako samodzielny spektakl. Mroczna i duszna jednoaktówka o małżeństwie wyczekującym na śmierć staruszki zza ściany (młodzi ostrzą sobie zęby na jej pokój) naprawdę robi wrażenie. Wczoraj rano ta najtrudniejsza, szkolna widownia siedziała w absolutnej ciszy i chłonęła, jak histeryczna żona (Sasinowska) i nieco spokojniejszy, choć tak samo okrutny mąż (czyli Łukasz Mąka w zapiętej pod szyję koszuli i brązowym blezerku), pozwalają powoli umierać w samotności staruszce.

Kałamarz z piórkiem w czapce

Z balkonu przedstawienie oglądał reżyser i ojciec w jednym, czyli Jacek Mąka. - Denerwuję się za każdym razem strasznie - przyznał, kiedy widzowie opuścili już teatr, a on wraz z synem usiadł na widowni. - Nie, nie chodzi o to, że na scenie występuje mój syn. Raczej o to, że nie jestem zawodowym reżyserem, to moje amatorskie dokonania. O wiele lepiej zniósłbym to, gdybym był na scenie jako aktor, zawsze jeszcze mógłbym coś zrobić, coś poprawić. Reżyser, kiedy skończą się próby, może już tylko siedzieć i bezsilnie patrzeć na to, co się dzieje.

- To trochę jak z dziećmi. Kiedy dorosną, można w zasadzie już tylko siedzieć i bezsilnie patrzeć, co wyprawiają - powoli przechodzimy do tematu naszego spotkania, czyli aktorskiego klanu Mąków.

- Trochę tak - śmieje się ojciec i widać jak na dłoni, że nerwy to tak przy okazji, a tak naprawdę dumy jest ze swoich dokonań: przedstawienia i syna.

Jacek Mąka urodził w 1959 r. w Radzyminie, bo szpital w jego Wołominie akurat był w remoncie. Od dziecka interesował się teatrem, w 1978 r. zdał za pierwszym podejściem egzaminy do stołecznej PWST. Po szkole grał w Kaliszu, Bydgoszczy i od 1985 r. w Płocku. Na początku lat 90. grał też kilka lat w Teatrze Nowym w Łodzi. Tam spotkał się z Robertem Cantarellą, który obsadził go w "Don Juanie", a później ściągnął do Francji. Od tamtej pory Jacek Mąka dzieli swe zawodowe życie między Płock a sceny francuskie. Pod koniec stycznia rusza do Montreuill, w tamtejszym świeżo wybudowanym teatrze zagra w "Wassie Żeleznowej" Gorkiego. Wróci dopiero w kwietniu.

Łukasz Mąka ma 25 lat. Debiutował w 1988 r. jako pięciolatek na scenie płockiego teatru. - W bajce "Pierścień i róża" zagrałem coś w rodzaju kałamarza. Latałem po scenie z piórkiem... w czapce - śmieje się młody aktor. - Wystarczyło gwizdnąć, zjawiałem się i pomagałem załatwiać różne sprawy, np. - napisać wyrok śmierci na Lulejkę. Tata grał w tym przedstawieniu Króla.

Mąka ucieka z podwórka

Dziś historia zatoczyła koło, Łukasz prócz "Drugiego pokoju" gra jeszcze w bajce - "Pierścieniu i róży". Tym razem już nie mały kałamarz, a jedną z głównych ról, księcia Bulbę. I zapewnia, że od dziecka chciał być aktorem. - No, może miałem krótkie przerwy, jako dziecko myślałem o pływaniu, potem interesowałem się fotografią - opowiadał wczoraj. - Ale w zasadzie zawsze teatr był na pierwszym miejscu. W końcu tu się wychowałem. Związane są z nim moje pierwsze wspomnienia. Jak to: miałem chyba cztery lata, a tata grał na scenie złego króla. Przeżyłem to bardzo, "byłeś niedobry" - wyrzucałem ojcu po powrocie do domu. Rodzice właściwie ani nie zachęcali mnie do aktorstwa, ani specjalnie nie odwodzili.

- Był taki moment, że próbowałem namówić Łukasza, by zajął się w życiu czymś bardziej pewnym. Ma zdolności językowe, mówi po angielsku i francusku, proponowałem więc filologię - wspomina Jacek Mąka. - Będziesz tłumaczem, wyjedziesz za granicę - tak go kusiłem. I nawet w pewnym momencie udało mi się, Łukasz przez pół roku studiował filologię angielską. Ale po pierwszym semestrze, kiedy na horyzoncie pojawiła się gramatyka opisowa i historia średniowiecznej literatury angielskiej, Łukasz wrócił do domu i stwierdził: "nienawidzę tego". No i cóż... stanęło na aktorstwie. Pomogłem wybrać mu teksty na egzamin. No i byłbym ostatnią świnią, gdybym go nie przesłuchał.

- Zdążyłem w ostatniej chwili, miałem 21 lat, a egzaminy do akademii może zdawać góra 22-latek. A tata strasznie się denerwował - przypomina Łukasz.

- Strasznie! Okna akademii były pootwierane i wszystkiego można było słuchać z dziedzińca - śmieje się ojciec. - Moja żona dzielnie wytrwała na tym podwórku, a ja nie mogłem, tak się stresowałem, że uciekłem gdzieś na Stare Miasto. Potem okazało się, że niepotrzebnie. Łukasz zdał za pierwszym podejściem.

Mąka - syn wyjechał do Warszawy, pilnie studiował, a na koniec studiów wziął udział aż w trzech przedstawieniach dyplomowych (teraz pisze prace magisterską o Luisie de Funesie). Mąka - ojciec widział je wszystkie - "Oni" Witkacego, "Wiśniowy sad" Czechowa i "Nosorożce, czyli studium przedmiotu" na podstawie tekstów Ionesco - wylicza i od razu widać, w kim Łukasz Mąka ma największego fana. - Najbardziej podobał mi się w Witkacym, zagrał pułkownika, takiego rubachę we wschodnim stylu. A teraz syn wrócił do Płocka. I znowu okupuje łazienkę! Pewnie, że domu rozmawiamy o pracy. Ale nie, nie wstajemy co rano i nie analizujemy wczesnych dramatów Herberta. Tak po prostu gadamy sobie, co się nam udało, co mniej, co się nam podoba, a co już niekoniecznie. Zwyczajnie, jak ojciec z synem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji