Artykuły

Supermarket z polskim teatrem

Pierwsza odsłona krakowskiego festiwalu Boska Komedia to nie tylko próba zdefiniowania teatru polskiego, to także poszukiwanie sposobów na dotarcie do polskiego społeczeństwa. Festiwal zakończył się sukcesem - zarówno dzięki skrupulatnej introspekcji, jak i bezwstydnej promocji - pisze Peter Crawley w The Irish Times.

Gdy rześką krakowską nocą dobiegał końca spektakl zamykający pierwszy międzynarodowy festiwal teatralny Boska Komedia, trzynastu członków jury o odpoczynku mogło tylko pomarzyć. Zamiast tego, gdy o północy skończył się epicki "Factory 2 w reżyserii uznanego twórcy Krystiana Lupy, kolejne trzy godziny sędziowie spędzili na zagorzałej dyskusji o jedenastu spektaklach, które wzięły udział w pierwszym w Polsce konkursie w formule showcase. Oceniano reżyserię, scenografię, grę aktorską oraz pomysł na każdy ze spektakli. W końcu, około trzeciej nad ranem, wydano werdykt, kontynuując dyskusję przy barze aż do 6 nad ranem. Paru sędziów, których energia wystarczyłaby do zasilenia polskiej sieci energetycznej, postanowiło wcześniej zakończyć celebrę, by następnego ranka udać się na zwiedzanie obozu Auschwitz. Boska Komedia, obfity, trwający tydzień festiwal prezentujący zarówno to co w Polskim teatrze najlepsze, jak i garść produkcji międzynarodowych, to nie tylko pyszna zabawa.

Jako że program festiwalu układało 28 polskich krytyków, nominując najlepsze w roku ubiegłym spektakle, Boska Komedia na pierwszy rzut oka może się wydawać zwykłym konkursem, jednak ów konkurs sprawdzał o wiele więcej, niż wynikałoby z definicji, a jego agenda została rozplanowana z wielką wręcz przebiegłością. Między nowoczesnymi interpretacjami dramatów historycznych, narodowymi satyrami oraz subtelnymi autorefleksyjnymi eksperymentami, z pomocą programu starano się zdefiniować polski teatr oraz znaleźć sposoby na nawiązanie dialogu ze społeczeństwem. Jury - składające się prawie wyłącznie z dyrektorów międzynarodowych festiwali - miało jedyną w swoim rodzaju okazję na zakupy w tym supermarkecie pełnym polskich produkcji. Wielu z tej okazji skorzystało. Dziewięć z wystawianych spektakli właśnie negocjuje transfery za granicę - na festiwale od Los Angeles aż po Seul. W czasie, gdy w Europie Wschodniej lokalne festiwale showcase wyrastają jak grzyby po deszczu, wypchnięcie na międzynarodowe deski tylu krajowych produkcji, daje twórcom Boskiej Komedii prawo do ogłoszenia sukcesu; zawdzięczać go należy zarówno starannej obserwacji tego co dzieje się w kraju, jak i bezwstydnej wręcz promocji.

Dla Bartosza Szydłowskiego, tryskającego energią, ujmująco żywiołowego dyrektora festiwalu, program miał znaczenie filozoficzne, a nazwa imprezy świadczyć ma o ogromnej ambicji. "Boska Komedia", mówi Szydłowski o dziele Dantego, "to jedna z najpełniejszych wizji w historii europejskiej kultury i cywilizacji. Wyrazista metafora duchowej podróży przez świat wewnętrzny - pełna dramatu w piekle, oczekiwań w czyśćcu, a obietnic w raju. Wyrażająca jednocześnie niezwykle ambitną ideę powrotu do rozważań nad duchowością. Duchowość w kulturze jest bardzo istotna. Nie można pomniejszać jej znaczenia."

Wydawać by się mogło, że do stworzenia festiwalu teatralnego podstawa to zbyt pretensjonalna. Epopeja Dantego jest politycznym, naukowym i filozoficznym podsumowaniem jego czasów - czymś, co trudno streścić na scenie, nawet w przeciągu ośmiu godzin. "Nie próbowałem zdefiniować polskiego teatru", upiera się Szydłowski, choć cieszy go program, który jest pełen szacunku i obrazoburczy zarazem. Program, w którym młody reżyser Michał Zadara mierzy się z szesnastowiecznym klasykiem, a Krystian Lupa, nazywany tutaj mistrzem, zagłębia się w tandetę i tragizm ruchu pop art.

"Gdy już dokonaliśmy selekcji dotarło do nas, iż większość produkcji w jakiś sposób tkwi w przeszłości, w ten lub inny sposób mierząc się z jej demonami" - mówi Szydłowski. "To naprawdę fascynujący aspekt naszej kultury." Powyższe stwierdzenie jak ulał pasuje do "Sprawy Dantona", adaptacji polskiej sztuki z 1929 roku traktującej o Rewolucji Francuskiej wyreżyserowanej przez Jana Klatę - enfant terrible polskiej sceny, któremu przypisuje się także "sample i skrecze mentalne" w tym spektaklu. W rękach kogo innego ów teatralny miks mógłby stać się ciężkim politycznym opracowaniem, opartym na kanwie ostatnich wyborów do parlamentu, w których to odsunięto od władzy ultrakonserwatywną koalicję rządząca. Jednakże Klata bardziej zainteresowany był rolą rewolucji w pop kulturze, której to hasła pochodzić mogą zarówno ze zwrotki utworu T-Rexów, bądź też Tracy Chapman, jak i z przemówień Robespierre'a.

Jeżeli ten spektakl komentował polską rzeczywistość w sposób dyskretny, kolejny prezentował podejście o wiele mniej delikatne. Drastyczna satyra Pawła Demirskiego "Był sobie POLAK POLAK POLAK i diabeł" stara się wcisnąć w 90 chaotycznych minut tyle z najnowszej historii Polski, ile tylko możliwe. Tytuł sztuki to odniesienie do pseudopatriotycznych kawałów - dowód, że każdy naród ma swoją własną wersję Irlandczyka Paddiego - zatem sama treść dzieła tłumaczenia nie wymaga (Paddy Irishman to bohater irlandzkiej wersji dowcipów z serii "Był sobie..." - przyp. tłum). Na cmentarzu służącym jednocześnie za boisko do piłki nożnej (ukłon w stronę Euro 2012) banda nieboszczyków wszczyna awanturę, co chwila wywlekając kolejne truchła reprezentujące narodowe kompleksy: opresora czasów komunizmu, plugawego dostojnika kościelnego, nieugiętą staruszkę - ocalałą z Drugiej Wojny Światowej, pobladłą udręczoną dziewczynę, która tej Wojny nie przetrwała, pannę młodą-materialistkę - uciekinierkę z innej sztuki ("Wesela" - klasyka Stanisława Wyspiańskiego z 1901 roku) oraz pełnego agresji pseudokibica. "Gdyby każdy Polak zapragnął zobaczyć sztukę o sobie, powstałoby 38 milionów spektakli", mówi jeden z bohaterów, sugerując tym samym, że ta - używając określenia samego Demirskiego - "bulwarówka polityczna" może być zaczątkiem zatrważająco długiej serii.

Nie mniej, sadzając widownię na scenie teatru Bagatela, przedstawienie znalazło się w gronie tych paru spektakli, których twórcy odczuli potrzebę zmniejszenia dystansu między widzem a odtwórcą. Podobnego zabiegu dokonał także młody reżyser Michał Zadara, sadowiąc widzów na deskach Starego Teatru, osiemnastowiecznej instytucji, jednego z najstarszych teatrów w kraju, na czas szesnastowiecznego dramatu "Odprawa posłów greckich". Scenariusz tak w Polsce znany - młodzież szkolna uczy się go na pamięć - że pod względem teatralnym uważa się go za niemal martwy. Nie mniej Zadara, pobierający nauki w Niemczech i Stanach, tchnął świeżość w polskiego klasyka; przebijając się przez renesansową poezję Jana Kochanowskiego elektronicznym brzmieniem, Chór zastępując wokalistką, każąc wić się Kasandrze, zmusił nas wszystkich do spojrzenia na dzieło jako coś zupełnie nowego.

Jeśli zaś mowa o teatrze dla teatru, niewiele równać się mogło z pokojem luster jaki oferowało "Factory 2". Spektakl, pozornie o orszaku muz i pochlebców Andiego Warhola, postrzegany był jako refleksja Krystiana Lupy nad jego związkiem z zespołem Starego Teatru. By dać obraz tego, jak górującą postacią w świecie polskiego teatru jest Lupa - ten wybuchowy sześćdziesięcioparolatek - powiem tylko, że na stworzenie tego przedstawienia miał prawie półtora roku. Jego specyficzny charakter może oddać choćby to, że występ festiwalowy oglądał ze swojego ulubionego miejsca z tyłu widowni, w początkowych momentach spektaklu chichocząc ciężkawo, po paru minutach zamieniając chichot na pochmurne mruczenie pod nosem, by w końcu po kwadransie od rozpoczęcia przedstawienia z hukiem opuścić salę.

Było to dosyć rozczarowujące. Reakcje Lupy bywają o wiele bardziej dziwaczne, z upodobaniem potrafi na przykład wybijać rytm na bębnie lub też w trakcie przedstawienia wykrzykiwać polecenia swoim aktorom.

Jeżeli te zachowania mogą sugerować, że sam Lupa staje się częścią show, to jego sceniczne alter ego nie pozostawia co do tego żadnych wątpliwości. Warhol, któremu udaje się pozostawać w centrum kręgu towarzyskiego jednocześnie trzymając się odeń z dala, to równocześnie podglądacz i wyzyskiwacz. Poznajemy bliżej jego dworzan, z czasem odsłaniających przed nami swe marzenia i obsesje: wrażliwą Edie Sedgwick, komicznie gadatliwą Brigid Berlin, bezkompromisową i zarazem tragiczną Candy Darling oraz wielu innych.

Łącząc performance, wideo, improwizację, aluzje oraz częste acz subtelne samoodniesienia, Lupa zgłębia nie tylko proces tworzenia sztuki współczesnej oraz losowość cechującą teatr lecz stara się także zrozumieć zależność między twórcą a jego dziełem. Kumulacja sekwencji zdumiewających z fragmentami niezaprzeczalnie apatycznymi dała efekt osobliwy, wyznaczając granicę między manipulacją a wzajemną zależnością. Przedstawienie zostało, co zrozumiałe, wybrane najlepszą sztuką festiwalu; tę niebudzącą kontrowersji decyzję zakwestionował jedynie sam Krystian Lupa.

Jeden z członków międzynarodowego składu sędziowskiego, dyrektor festiwalu Ulster Bank Dublin Theatre Festival, Loughlin Deegan, potwierdził skuteczność wybranej formy w promowaniu narodowej kultury scenicznej. "Wydaje mi się, że formuła showcase okazała się niezwykle efektywna" - stwierdził dyrektor. "Podejrzewam, że w rezultacie wiele prezentowanych tu prac zacznie teraz swą podróż po świecie." Najbardziej spektakularny przykład takiego sukcesu to sztuka w pośpiechu dokoptowana do programu. Słysząc pochlebne opinie o studenckiej adaptacji "W gęstwinie miast" Brechta, Szydłowski zaaranżował pokaz w południe ("pora dla teatru zabójcza"), dzień po wieczornej gali otwierającej festiwal oraz nakłonił jury aby spektakl obejrzało.

W rezultacie adaptacja trafi do Nowego Jorku na styczniowy Under the Radar Festival.

Dla Deeganowi, który w tym roku z pomocą Culture Ireland i Irish Theatre Institute organizuje ReViewed, znacznie mniejszy, irlandzki festiwal showcase, zdecydowanie trudniej będzie naśladować elastyczność oraz operatywność jaką zaobserwował na Boskiej Komedii: bez systemu repertuarowego oraz tradycji pełnoetatowych zespołów, praktycznie niemożliwym staje się stworzenie imprezy na taką skalę na przykład w "The Abbey" lub "The Gate" (irlandzkie teatry - przyp. tłum.) "Niemniej," dodaje, "wiele możemy się nauczyć , co uczynić by stworzyć międzynarodową platformę oraz co zrobić, by zaistnieć w kręgu festiwali międzynarodowych."

O ile spektakl, który przykuł uwagę Deegana, "Wesele" Wyspiańskiego (w reżyserii Anny Augustynowicz) jest tak oczywisty w polskim repertuarze jak "Playboy zachodniego świata" Synge'a w repertuarze irlandzkim, festiwal Szydłowskiego zdaje się być bardziej wnikliwy, niż przymilny, zachowując narzuconą formę showcase, wykazuje wrażliwość przy doborze repertuaru. "To był gest w stronę całej teatralnej rodziny," powiedział Szydłowski o różnorodności swojego programu. "Festiwal szacunku, tak bym go nazwał." Przyszłe sukcesy tego programu na światowych deskach powinny umocnić ów szacunek, dowodząc tym samym, że teatr polski, jak wszystkie teatry narodowe, może angażować świat, o ile wcześniej stanie się zaangażowany sam dla siebie.

Na zdjęciu: Krystian Lupa z zespołem "Factory2".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji