Wyśpiewać i zatańczyć grzech
Karnawałowe szaleństwa w teatrze. Komedie, farsy i widowiska muzyczne lubią mieć premiery w bliskości Sylwestra, po czym grane są możliwie często, aby po Popielcu wtopić się w repertuarową codzienność - pisze Janusz R. Kowalczyk w Rzeczpospolitej.
Ofertę teatralną karnawału, który w tym roku potrwa do 24 lutego, można podzielić na trzy grupy.
Najambitniejszymi propozycjami są komediowe prapremiery ("Next-ex" Juliusza Machulskiego w łódzkim Teatrze Powszechnym), jak i polskie premiery zagranicznych cymeliów ("Oszust" Carla Goldoniego w poznańskim Teatrze Nowym).
Do drugiej grupy zaliczyłbym tzw. sceniczne pewniaki ("Skrzypek na dachu" w Radomiu; "Kabaret" w poznańskim Teatrze Muzycznym; "Dziadek do orzechów" w Operze Bałtyckiej w Gdańsku) i miłą sercu klasykę, jak "Trzy po trzy" Fredry w Katowicach; "Chory z urojenia" Moliera w szczecińskim Teatrze Współczesnym; "Przygody barona Münchhausena" Bürgera w łódzkim Nowym; "Cyrano de Bergerac" Rostanda w Legnicy. Nie wiadomo jeszcze, co wyniknie z adaptacji "Dziejów grzechu" Żeromskiego, wzbogaconych piosenkami z muzyką Krzesimira Dębskiego, we wrocławskim Capitolu. W każdym razie jest w czym wybierać.
Kogo bawi wyrafinowany humor, śmiało zmierzający w stronę ironii i groteski, odnajdzie go w przedstawieniach dramaturgów drugiej połowy XX wieku. Tu też niezły zestaw. Od wyczekiwanego "Romulusa Wielkiego" w reżyserii Krzysztofa Zanussiego, z Januszem Gajosem i Ewą Wiśniewską w warszawskiej Polonii, przez "Indyka" Mrożka w szczecińskim Teatrze Polskim, "Kartotekę" Różewicza w Kielcach czy "Kaczo, byczo, indyczo" Schaeffera w Tarnowie. Pierwsze pokazy tytułu w mieście znacznie wyżej windują takie przedsięwzięcie, niż przypominanie - na zasadzie "było, znaczy dobre" - rzeczy znanych i sprawdzonych.
Trzeci typ, to składanki słowno-muzyczne. Jeśli nawet nowe wykonanie nie dorównuje oryginalnemu, to i tak dostatecznie bawi widza odmienną interpretacją dobrze znanych tekstów ("Starsi panowie dwaj. Wespół w zespół" w Olsztynie), albo zderzeniem rozmaitych motywów z pogranicza obyczajów - np. żydowskich w powiązaniu z kulturą polską, cygańską i rosyjską ("Tradycja" w Teatrze Żydowskim w Warszawie).
Bzdury, choć z talentem
Najmniej ekscytująca wydaje się eksploatacja przedstawień granych od dawna, "wzbogacanych" o karnawałowy toast. Prawdziwym teatromanom nie szampan ma uderzać do głów, ale widowisko.
Do zaspokojenia zapustowych potrzeb widza znacznie lepiej przygotowane są sceny w dużych miastach, zwłaszcza wyspecjalizowane w repertuarze rozrywkowym, niż tam, gdzie teatr jest jeden i musi dbać o gatunkową różnorodność. Jednak wszystko i tak zależy od końcowego rezultatu. I oczekiwań widza.
A z tym bywa różnie. Na sztuce "Oto idzie panna młoda" Raya Cooneya i Johna Chapmana, która miała polską premierę w warszawskim Teatrze Komedia, ledwo wysiedziałem. Mierził mnie jej skrajny infantylizm, z bałamutną akcją, eksploatującą ograny chwyt urojeń bohatera nieopatrznie uderzonego w głowę. Jako widz czułem się dokładnie tak samo. I nie zmieniły mego samopoczucia żywiołowe reakcje sporej część sali na popisy znanych gwiazd: Krzysztofa Tyńca, Zofii Merle czy Elżbiety Zającówny. Grali wprawdzie perfekcyjnie, ale żal było patrzeć, jak trwonią swój talent w tak wierutnej bzdurze.
Ptasiory w lansadach
Nie odniosłem też najlepszych wrażeń z "Dancingu" Teatru Polonia w Warszawie. Krystynie Jandzie, przypominającej wspaniałą poezję Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej w piosenkach i melorecytacjach z muzyką Jerzego Satanowskiego, skutecznie przeszkadzały taneczne lansady siedmiu młodych, choć po części już brzuchatych tancerzy, groteskowo przebranych za czarne ptasiory. Ich ewolucje w choreografii Jarosława Stańka wydawały się na siłę doklejone do ciekawego skądinąd koncertu Jandy. W ostatnich dniach karnawału czeka nas zaskakujące przedsięwzięcie, jakim jest przeniesienie na scenę "Trylogii" Sienkiewicza. Tego karkołomnego zadania podjął się Jan Klata w krakowskim Starym. Być może przyciągnie ono i tych widzów, którzy dotąd bawili się głównie na farsach typu "Szalone nożyczki" Paula Portnera. Kiedy jednak wypuścić się do teatru na zabawne, niechby nawet zwariowane widowisko komediowe, jak nie w karnawale?