Artysta nie powinien milczeć
Na jednym z najbardziej znanych sztychów Goyi z cyklu "Kaprysy" artysta śpi z pochyloną głową opartą na rękach na stole. Dookoła niego krążą widmowe nietoperze i sowy o ludzkim spojrzeniu. Jedna z nich usiłuje podać malarzowi ołówek do rysowania. Na ziemi siedzi duży kot z wytrzeszczonymi ślepiami. Na froncie napis: "Gdy rozum śpi, budzą się upiory". Z tego napisu Antonio Buero Vallejo wziął tytuł do swej sztuki "Gdy rozum śpi...", którą Teatr na Woli wystawił w reżyserii Andrzeja Wajdy. W jałowym sezonie teatralnym Warszawy przedstawienie to stało się wydarzeniem. Porusza coś ważnego. I nawet jeżeli nie wszystko w nim pod względem artystycznym jest doskonałe, warto, bardzo warto przeżyć tu sprawy, wobec których trudno pozostać obojętnym.
Tytuł jest dwuznaczny. Biograficzna sztuka o Goyi z końcowego okresu jego życia. Dzieje się w roku 1823. Goya ma 77 lat, od 33 lat jest głuchy. Znajduje się na granicy obłędu, osaczony koszmarnymi wizjami, które realizują się w niesamowitych Czarnych Malowidłach na ścianach jego domu Quinta del Sordo. Budzą się upiory, rozum usypia. Ale upiory budzą się też w Hiszpanii Ferdynanda VII. Król urządza polowania na czarownice. Rozprawia się z wolnościową opozycją w imię absolutnej władzy nadanej mu przez Boga. Bojówki "Ochotników królewskich" tropią podejrzanych. Wśród nich znajduje się także Goya. I oto sztuka biograficzna zamienia się w dramat o odpowiedzialności artysty w okresie terroru i strachu dławiącego i zniewalającego człowieka. Upiory Goyi rodzą się z upiorów kraju. Jego szaleństwo wywodzi się z okrucieństwa życia. Goya chce przezwyciężyć strach przez swoją sztukę. Tak objaśnia Czarne Malowidła: "Rozkoszowałem się kiedyś, malując piękne kształty. A to są larwy. Wypiłem wszystkie kolory świata, a na tych ścianach ciemności wypijają barwę. Kochałem rozum, a maluję wiedźmy... To są obrazy rozkładu... Tak, w Asmodei jest nadzieja, ale jakże słaba... To marzenie... A może ludzie-ptaki byli tylko ptakami. Kolejny sen... Nech pan spojrzy na Parki. I na wielkiego maga wśród nich, który się śmieje. Bo to zbyt przerażające, żeby się nie śmiać... Ta kukła, którą trzyma jeden z nich, to ja. Żyłem, malowałem. I co z tego? Przecięły nić i mag roześmieje się, widząc strzęp ciała, które nazywało się Goya. Ale ja przewidziałem. O, tutaj!... Po co wyjeżdżać z Hiszpanii? Nie będę błagał zdrajcy. Maluję swój strach, ale ten strach nie będzie mnie smagać po tyłku..."
A jednak smagał. Goya ulega terrorowi. Upokorzony prosi króla o przebaczenie i pozwolenie wyjazdu do Francji. "Kto wywołuje nasz strach? Ten, kto sam umiera ze strachu... W moich trzewiach jest teraz wielkie przerażenie. Pokonali mnie. Ale On już był zwyciężony." W odpowiedzi na głosy, które wróżą demonom zła: "Odejdą, kiedy izaświta", pyta w wątpliwej nadziei: "A zaświta?"
Buero Vallejo miał prawo i podstawy do napisania takiej sztuki. Sam przeżył podobne konflikty. Malarz, który z czasem przeszedł do pisarstwa, przebył piekło wojny domowej w Hiszpanii i sześć lat więzień frankistowskich. W zamieszczonym w programie posłaniu do polskiej publiczności wyłożył swoje credo: "Istnieje pogląd, że siły "systemu" czy "społeczeństwa konsumpcyjnego" są tak wielkie, iż pochłaniają i anulują, to, co jest przeciwko nim wymierzone. Teoria ta jest, moim zdaniem, fałszywa, ponieważ w konflikcie między pisarzami i społeczeństwem przypisuje się całą moc społeczeństwu, a żadnej - pisarzom. Nie zgadzam się również z tymi, którzy głoszą, że w warunkach przeciwnych postępowi społecznemu pisarz powinien milczeć lub wybrać uchodźstwo, by nie fałszować swojego dzieła. Sądzę, że każdy prawdziwy pisarz winien, mimo wszystko, starać się przemawiać do swojego narodu i, jak długo może, trwać u jego boku. Postawa ta pociąga za sobą ryzyko przystosowania się i konformizmu; przynosi jednak więcej pożytku niżby się mogło wydawać".
Przedstawienie w Teatrze na Woli rozgrywa się na podeście wśród publiczności. Autor życzył sobie współuczestnictwa widzów: "Widz będzie głuchy, jak Goya: będzie Goyą. Nie usłyszy tych, których on nie słyszy, a usłyszy to, co gotuje się pod jego czaszką, jego własne słowa i trzeźwe majaczenie". Mamy więc na scenie świat określony wewnętrznym słuchem człowieka głuchego. Wielka kreacja Tadeusza Łomnickiego. Krzepki starzec o niezmożonej sile fizycznej i niewygasłych namiętnościach, miotany burzą uczuć. Tragiczny w swym załamaniu i upokorzeniu pod przemocą. Nękany majakami i wizjami wyrastającymi z okrutnej rzeczywistości przetwarza je w przerażające obrazy. Inscenizacja Wajdy pokazuje ten proces przemiany okruchów wydarzeń w dzieło sztuki. Wyraża go językiem malarstwa Goyi. Także scenografia Krystyny Zachwatowicz operuje replikami sztychów i obrazów twórcy Czarnych Malowideł. W rysunku postaci i układach scenicznych odbija się świat tego malarstwa. Żołnierze, morderstwa, gwałty, człekokształtne demony - co chwilę znajdujemy tu jakieś motywy, aluzje, skojarzenia z dziełami Goyi łącznie z tytułowym sztychem śniącego artysty. Także w sferze dźwięków i głosów, ptasich świergotów, pohukiwań sów, pisków nietoperzy, kocich miauczeń, kwików świńskich - to całe bestiarium Goyowskie.
Nie jest to jednak jakaś artystowska zabawa w odsłanianie tajników twórczości czy rozwiązywanie problemów biograficzno-estetycznych. Wszystko to służy wydobyciu zasadniczej idei sztuki o artyście w czasach pogardy. Jedno splata się z drugim w nierozłączną całość. Wajda od czasu "Sprawy Dantona" jakby zrezygnował z ulubionego przedtem nadmiaru środków zewnętrznych, mających pobudzić i obudzić widza. Skupia się bardziej na treściach sztuki, zachowując równowagę mędzy nimi i efektami teatralno-filmowymi. Tak jest też tutaj. Skracając tekst sztuki Buera Vallejo ograniczył sceny wizyjne, uskromnił je, by tym mocniej uwydatnić wagę treści.
I jeszcze jedna rewelacja jest w tym przedstawieniu: Lidia Korsakówna. Znaliśmy ją dotąd głównie z estrady, z "Syreny". Z kilku występów w telewizji można było wnioskować o jej talencie dramatycznym, ale pełnia dojrzałości aktorskiej, jaką okazała w "Gdy rozum śpi..." jest zaskakująca. Gra tu Leokadię młodszą o 40 lat towarzyszkę życia głuchego starca, z którym porozumiewa się tylko na migi, on nigdy nie słyszał jej głosu. Zmysłowa, wierna, pełna poświęcenia, głęboko przywiązana. Korsakówna, świetnie dobrana w typie urody, stwarza postać o niezwykłym wyrazie dramatycznym, pokazaną z szlachetnym umiarem i powściągliwością. Szkoda, że reszta zespołu mieści się na średnim - a niekiedy poniżej średniego - poziomie. Niemniej Goya na Woli robi duże wrażenie. To przedstawienie trzeba zobaczyć.