Sprawa Dantona
Nareszcie prawdziwy teatr polityczny! Przedstawienie "Sprawy Dantona" Stanisławy Przybyszewskiej, którym otworzył swoją działalność Teatr Powszechny w Warszawie po gruntownej przebudowie, a właściwie budowie prawie od fundamentów, będzie miało zapewne swoich gorących zwolenników, jak i równie zdecydowanych przeciwników. Wyznam szczerze, że zaliczam się do jego entuzjastów.
Zasługę przypomnienia twórczości Przybyszewskiej ma bezspornie Jerzy Krasowski, który wystawił {#re#10251}"Sprawę Dantona"{/#} w 1967 w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Potem przygotował przedstawienia jej dwóch innych sztuk, związanych zresztą tematycznie ze "Sprawą": "Dziewięćdziesiątego trzeciego" i "Thermidora". W końcu zamknął ten cykl programem telewizyjnym "Sprawa Przybyszewskiej", opartym na jej korespondencji.
Ale sprawa Przybyszewskiej wcale się na tym nie skończyła. Świadczy o tym inscenizacja Andrzeja Wajdy w Teatrze Powszechnym. Krasowski szedł w swej inscenizacji wrocławskiej w kierunku uzyskania maksymalnej jasności obrazu, logicznej, precyzyjnej konstrukcji dramatu. W tym celu wiele kreślił, dynamizując widowisko. Wajda poszedł w odwrotnym kierunku. Uwzględnił znacznie więcej tekstu i położył główny nacisk nie na działania, lecz na dyskusje, rozmowy, wahania i refleksje głównych postaci dramatu. Odszedł całkowicie od swych zamiłowań do wizualnych efektów. Jego przedstawienie "Sprawy Dantona" jest pod tym względem prawie ascetyczne. Akcja rozgrywa się pośrodku sali. Maszyniści wnoszą na teren gry konieczne rekwizyty przed każdą sceną. Sala przystrojona trójkolorowymi sztandarami jest jakby trybunałem, przed którym toczy się wielowarstwowy proces: sprawa Dantona, która staje się sprawą Robespierre'a, i sprawa rewolucji francuskiej, która staje się w trakcie przedstawienia dyskursem o rewolucjach w ogóle. Wiele tu gorzkich myśli i refleksji, wiele rozważań i tez, które budzą sprzeciw, lecz także, wiele, takich; z którymi nie sposób się nie zgodzić. Wyrok wydaje publiczność, każdy widz z osobna i wszyscy razem. Nikt nie może pozostać tu obojętny.
W takim ubogim, choć bogatym w myśli, teatrze, cała siła tkwi w słowie, a więc w aktorach. Nie pomoże im inscenizacja ani sytuacje, ani dekoracje. Wszystko muszą wyrazić interpretacją tekstu, wspierając go tylko mimiką, gestem, ruchem, możliwie oszczędnym, ale wyrazistym. Przedstawienie "Sprawy Dantona'' jest więc przedstawieniem co się zowie aktorskim. Wielkie, zwycięstwo odnosi tutaj przede wszystkim Wojciech Pszoniak w roli Robespierre'a. To prawda, że postać tę napisała Przybyszewska najlepiej, najpełniej. Chciała, by Robespierre górował nad całym dramatem, by wszystko rozumiał, choć nie wszystkiego potrafił uniknąć. Ale Pszoniak wykorzystał tę szansę w sposób niezwykły. Był uosobieniem żalaznej logiki i stalowej woli. Zimny, opanowany, nie był wcale wolny od wahań, załamań, ludzkich odruchów. Dominował w taki sposób nad całym przedstawieniem, jak Robespierre dominował nad rewolucją.
A jednak Robiespierre przegrał. W tej tragicznej dialektyce dziejów tkwi siła przedstawienia. Andrzej Wajda wydobył ten problem na wierzch, uczynił go centralną sprawą. Dał wszystkie racje Robespier-re'owi, pokazał jak przeciwstawia się on z całą siłą wewnętrznego przekonania wejściu na drogę terroru i przedstawił mechanizm nieubłaganej konieczności, który pcha go w stronę, w jaką nie chce iść, wiedząc czym to grozi rewolucji. I potem to wielkie, zasadnicze pytanie: czy terror był nieunikniony w czasie rewolucji francuskiej, czy jest nieunikniony w czasie każdej rewolucji? Sztuka Przybyszewskiej i przedstawienie Wajdy nie dają odpowiedzi, gdyż dać nie mogą. Nie dała go również historia. Każdy widz musi zadać je sobie jeszcze raz i szukać odpowiedzi własnej. Może będzie nią stwierdzenie, że każdy problem polityczny musi być rozstrzygany nie w kategoriach metafizycznych, lecz w powiązaniu z określonymi warunkami społecznymi, z określoną sytuacją historyczną.
Pozostaje jednak ów niepokój, który zasiewa sztuka Przybyszewskiej: skoro powtarza się to z dziwną prawidłowością, musi tu być jakieś niebezpieczeństwo. Nie wolno nie doceniać roli ludzi, a szczególnie wielkich ludzi, w procesach historycznych. Wulgarny materializm może być nie mniej groźny od metafizycznego idealizmu. Sztuka Przybyszewskiej mówi wyraźnie: "ludzie, bądźcie czujni!".
Przedstawienie Wajdy daje zwycięstwo Robespierre'owi. Taka była na pewno intencja reżysera, zgodna z intencją autorki sztuki. Ale przewaga ta potęguje się jeszcze dzięki nierówności sił i środków aktorskich. Rolę Dantona gra Bronisław Pawlik. Jest to aktor bardzo utalentowany. Ma też w tym spektaklu kilka scen znakomitych. A jednak pozostawia w roli Dantona uczucie niedosytu. Już warunki fizyczne, jakimi dysponuje, nie odpowiadają postaci Dantona. Ale nie tylko o to chodzi. Na cechy fizyczne nakładają się właściwości psychiczne. Danton był zaprzeczeniem Robespierre'a. Gdy Maksymilian był nieledwie ascetą; Danton kochał życie i jego uroki. Lubił dobrze zjeść i wypić, uwielbiał kobiety, był człowiekiem z krwi i kości. Robespierre niewolił ludzi siłą swej żelaznej logiki, niezbitymi argumentami swego precyzyjnego, chłodnego mózgu. Ale Danton porywał ich wspaniałymi walorami oratora z bożej łaski. Potrafił zapalać tłumy i wodzić je za sobą. Z oskarżonego stał się w swoim procesie oskarżycielem i posiał ziarno podejrzeń i nienawiści do Robespierre'a, które zaledwie w kilka miesięcy po jego ścięciu zaowocować miało gilotyną dla Nieprzekupnego.
Kiedy politycy, odpowiedzialni za aresztowanie i postawienie w stan oskarżenia Dantona, boją się jego magicznego wpływu na galerię, na tłum, zgromadzony w sądzie, na trybunał wreszcie, który ma wydać wyrok śmierci na Dantona, kiedy lęka się tego nawet sam Robespierre - nie jest to wcale przesadny strach, czy obsesja. To realne niebezpieczeństwo. I tego zabrakło w warszawskiej inscenizacji. Bronisław Pawlik demaskuje małość Dantona. Robi to znakomicie. Nie ukazuje jednad jego wielkości. Robespierre Wojciecha Pszoniaka jest osobowością złożoną, bogatą. Danton Pawlika jest zbyt jednoznaczny. Ze "Sprawy Dantona" robi się "sprawa Robespierre". Wolałbym, aby ich racje podzielone były sprawiedliwiej, jeśli nie w świecie argumentów i myśli, to przynajmniej w sympatiach publiczności. Wówczas zwycięstwo Robespierre'a, osiągnięte w znacznie trudniejszej walce, byłoby cenniejsze, trudniejsze, okupione większym kosztem, a więc także dramatyczniejsze. W przedstawieniu Krasowskiego układ sił był dla Dantona korzystniejszy, konflikt z tego względu dynamiczniejszy, napięcie większe.
Jest to jednak jedyne moje zastrzeżenie do przedstawienia Wajdy. Reszta jest bardzo dobra także pod względem interpretacji aktorskiej. Władysław Kowalski jest fanatycznym Saint-Justem, Olgierd Łukaszewicz wrażliwym i chwiejnym, ulegającym wpływom obydwu prota-gonistów, Kamilem Desmoulins. Grają w tym przedstawieniu takie tuzy, jak Edmund Fetting, Gustaw Lutkiewicz, Franciszek Pieczka, Stanisław Zaczyk, Leszek Herdegen, Tadeusz Białoszczyński, Andrzej Szalawski. Wśród przedstawicieli młodszego pokolenia wyróżniają się: Kazimierz Kaczor w niewielkiej, ale bardzo wyrazistej roli Bourdona, Andrzej Piszczatowski, Maciej Góraj, Maciej Rayzacher, Janusz Bukowski, Jan Jeruzal, Andrzej Wykrętowicz. Wśród pań upamiętnia się przede wszystkim Joanna Żółkowska: w bardzo dobrej roli cynicznej żony Dantona, Louise.
Jest tylko jedna scena w polskiej dramaturgii współczesnej, którą postawić można obok "Sprawy Dantona". To rozmowa pomiędzy Gubernatorem i Więźniem ze "Śmierci gubernatora" Kruczkowskiego. Tu także chodziło o straszliwe wnętrzności władzy. Te dwa utwory łączy jeszcze jedno: głębokie przeświadczenie Przybyszewskiej i Kruczkowskiego o nieuniknionym biegu historii, o tym, że nawet najstraszniejsze tragedie nie zmienią faktu, iż rewolucje są motorem dziejów, spełniają więc obiektywnie postępową rolę. Pytanie polega na tym, czy można uniknąć ich tragicznych konsekwencji, które są objawami wtórnymi wobec ich przełomowego znaczenia. Sztuka Stanisławy Przybyszewskiej i inscenizacja Wajdy jest więc lekcją historii, przypomnieniem wydarzeń sprzed blisko dwóch stuleci uczynionym po to, by postawić zasadniczy problem: czy doświadczenie dawnych rewolucji pozwala uniknąć ich błędów dzisiaj? .