Danton i Robespierre
W jakim położeniu znajdowała się rewolucja francuska w chwili, kiedy rozpoczyna się ta sztuka? Przeszła właśnie gwałtowny kryzys zewnętrzny, wchodziła w nowy kryzys wewnętrzny. W obozie rewolucji, w miejsce spodziewanej jedności, fundowanej na zwycięstwie, górę brać poczęły tendencje odśrodkowe. Brakowało chleba, a chleb był przecież warunkiem poparcia, jakim lud miast podtrzymywał jakobinów. Kiedy w obozie jakobinów pojawia się skrzydło sybarytów, którzy propagują odejście od rygoryzmu politycznego i moralnego rewolucji, rozłam jest gotowy, Robespierre znajduje się u władzy, Danton staje na czele opozycji.
Motywem pierwszego jest rewolucyjny idealizm, motywem drugiego - osobiste uwikłanie w proces przekształcania rewolucji antyfeudalnej w dochodowy interes. Kiedy Robespierre rozpoczyna swą rozgrywkę z Dantonem, kieruje się jedynie czystą intencją rewolucyjną, choć może już przeczuwa, że reguła historii na tym etapie odda atuty burżuazji, że jego zwycięstwo - to tylko wygrana bitwa w przegranej kampanii. W sztuce dość wyraźnie pokazuje to Stanisława Przybyszewska: po swym triumfie Robespierre nie promienieje, przeciwnie - dość bezradny staje wobec pytania: co dalej? Zapewne domyślał się, że usprawiedliwiona nadrzędnym interesem rewolucji przemoc, nie może być narzędziem czegoś tak tylko ogólnie zarysowanego, jak czystość rewolucyjnych intencji. Czego w sztuce już nie ma, to lakonicznego stwierdzenia, iż w trzy miesiące po sprawie Dantona zginie także Robespierre, a rewolucja francuska przejdzie na tor kompromisu klasowego i stworzy cesarstwo.
A teraz spektakl "Sprawy Dantona" Stanisławy Przybyszewskiej - inscenizowany przez Andrzeja Wajdę w Teatrze Powszechnym. Sala teatru, widownia wraz z sceną, zamienione zostały w miejsce akcji. Jest to konwent rewolucyjny, jest to sala posiedzeń trybunału, jest to także paryska ulica i wreszcie jest to pomieszczenie, gdzie obraduje rząd. Publiczność - to jakby deputowani, którym nie zapewniono zbyt dobrych, wysokich ław: wyciąga się głowy, by łowić strzępki historii. Kto je dostrzega, zastanawia się, czy Robespierre - będąc ideowcem, rozumiejącym prawa konieczności, był zarazem tak "technicznym" graczem, i czy Danton był w istocie tak jednoznacznie negatywnym typem. Zabrakło w tym przedstawieniu podkreślenia tej mocnej więzi, jaka autorkę łączyła z Robespierrem. Tragizm Robespierre'a, którego obiektywna konieczność zmusza do stosowania przemocy, ukazany jest jakby wypadek przy pracy...
No tak, ale jak traktować tę inscenizację? Jako traktat historyczny, bardzo wierny w literze tekstu przebiegowi zdarzeń, czy też jako oderwaną nieco dywagację o technikach działania jednostek? Ze spektaklu widać, że reżyser chciałby po trosze i jednego i drugiego. W rezultacie - kto naprawdę zwycięsko wychodzi z tego przedstawienia, to aktorzy. O nich można mówić z najwyższym uznaniem. Wojciech Pszoniak i Bronisław Pawlik: dwa style, dwa pokolenia, i jakiż wspaniały popis talentów i umiejętności. Bo, co w końcu jest niepełne w Dantonie Pawlika, nie obciąża tylko aktora: jest to bowiem kreacja budząca podziw dla techniki indywidualnej. Aktor rezygnuje tu z pozytywnego, emocjonalnego rezonansu widza, koncentrując się na pokazaniu postaci historycznej, widzianej bardzo specyficznie - jako esencja demagogii politycznej. Pszoniak natomiast, który po Chlestakowie daje swą drugą wielką rolę w Warszawie, przedstawia portret chłodnego kalkulatora, który ma ideę na wczoraj i program na "nie", i wie, jak go uruchomić, ale staje bezradny wobec historii. Jednak jego bezsilne "co dalej?" w końcu sztuki jest poniekąd zaskakujące: tak przecież budował swą rolę, że zdążył przyzwyczaić publiczność, iż i w chwili zwątpienia przyjdzie mu nagle nowy i genialny pomysł do głowy. Podziwiamy wirtuozerię młodego aktora, który kilkoma skokami wchodzi do ścisłej czołówki naszego teatru.
ZA mało mam miejsca, aby i pozostałym wykonawcom oddać należne słowo: żarliwy Saint-Just Władysława Kowalskiego i histeryczny Desmoullins Olgierda Łukaszewicza to bez wątpienia postaci pełne, bez względu na to, czy historycznie trafnie oddane. Nie sposób także nie wymienić Joanny Żółkowskiej (Luiza Desmoulins), Edmunda Fettinga (Philippeaux), Leszka Herdegena (Collot), Gustawa Lutkiewicza (Legendre), Franciszka Pieczki (Westermann), Andrzeja Szalawskiego (Fouquier), Stanisława Zaczyka(Delacroix).
Podkreślałem tu już regułę historycznej wierności - nie bez kozery. Stanisława Przybyszewska, córka Stanisława, trapiona kompleksem ojca, ale i odznaczająca się niewątpliwym, oryginalnym talentem, weszła do naszej literatury jako mistrz dramatu faktograficznego. Znalazła później następców, ale nadal zajmuje pozycję wybitną - mimo iż od jej debiutu minęło ponad 40 lat. Interesowała się społeczeństwem ludzkim jak retortą, w której musi dokonać się przemiana. Wybór rewolucji francuskiej, która fascynowała pisarkę, nie był więc przypadkowy: studiowała psychikę ludzką, poddaną ciśnieniu gwałtownych, a z wyroku - konieczności także i okrutnych przemian. Jej rozważania są ważnym fragmentem w dziejach naszej literatury politycznej, i warte są, by poznała je szersza publiczność. Dlatego też cenić wypada decyzję Teatru Powszechnego wystawienia "Sprawy Dantona". Spektakl jest może zbyt długi, ma też swoje historyczne, właściwe Wajdzie skłonności, ale się liczy jako dzieło sztuki teatru.