Artykuły

Kogo uniewinniamy?

Jak można było się przekonać z lektury jednego z ostatnich numerów "Dialogu", Zygmunt Hübner, znany dotąd jako dyrektor teatrów, od ponad dziesięciu lat kierownik artystyczny praskiego Powszechnego i wybitny reżyser, napisał sztukę dramatyczną. Sztuka trzyma uwagę czytającego w napięciu do ostatnich dosłownie dialogowych kwestii. I jest - pod klarownie spreparowanym kostiumem historycznym, ba, zgoła antycznym - z gatunku tych wiecznie współczesnych.

W Ludziach cesarza - tak brzmi bowiem tytuł - autor sztuki stawia przed nami kilka podstawowych kwestii historii człowieka. Idzie Hübnerowi najwyraźniej o kwestie tyczące się kondycji moralno-etycznej i egzystencjalnej naszego kruchego gatunku. Powiedzmy od razu, że wytrawny praktyk sceny ubiera owe cokolwiek patetyczne z ich natury kwestie w bardzo przewrotne, związane z polityką realia... Tego rodzaju egzemplifikacją "z krwi i ciała" (chodzi o autentyczne postacie uwikłane w politykę, i to postacie znane dość dobrze potomnym) unika abstrakcyjności (z jej odium). Ta jest szczególnie nieznośna dla współczesnych, ceniących sobie nade wszystko konkret.

Ludzi cesarza na reżyserski warsztat wziął Zdzisław Tobiasz. I pokazał w prapremierowej inscenizacji (maj 1986) na kameralnej Scenie 61 Teatru Ateneum.

Niewielka przestrzeń en rond została zaaranżowana przez scenografa jako sala sądowa. W szczytowej części koła, którą obejmują jak gdyby ramionami loże przybyłej na rozprawę publiczności - jesteśmy nią naturalnie my, widzowie - stół Prowadzącego rozprawę i jego sekretarza. W środku pustego miejsca, na właściwej scenie, trzy taborety-postumenty. Przysiąda na nich ci, którzy po dwudziestu wiekach, raz już skazani, poddadzą się ponownie pod osąd potomnych. To tytułowi ludzie cesarza Nerona, których ten skazał na śmierć, posłusznie przez nich wykonaną. W przejściu między rzędami widzów pojawiać się będzie etatowy kat, występujący pod profesjonalną nazwą Wykonawcy. I Marek Lewandowski wcielający się w różne upostaciowania karzącego ramienia państwowej Sprawiedliwości, on jeden pojawi się od razu w kostiumie "z epoki". W surowej bluzie urzędnika odnośnego aparatu, wypuszczonej na sztruksowe, ciemne spodnie Seneka (Tadeusz Borowski), Petroniusz (Marian Kociniak) i Trazea (Marian Opania) dopiero po prologu, wprowadzającym nas w sedno debaty zarzucą na współczesne, neutralne ubrania zwoje udrapowanej materii. Po czym zasiądą na swych miejscach w ławie oskarżonych, o trzy kroki od nas, pierwszego rzędu "ławy i przysięgłych''. Będą oskarżać się nawzajem i bronić zarazem. Dodawać własne racje do zarzutów, jakie zostały ujęte w urzędowym akcie oskarżania. Przed naszymi oczami przetoczy się raz jeszcze krwawa historia Agrypiny i Klaudiusza - pierwej nim się pojawią ma wokandzie dzieje ich dotkniętego dewiacją syna, i wszystkie Neronowe nieprawości, po mający położyć im kres spisek Pizona. Będziemy przypominali sobie we fragmentach, sekwencje znanego telewizyjnego serialu wg Gravesa. Ten i ów chwyci passus z esejów prof. Krawczuka (na którego zresztą powoła się Prowadzący; pokazujący ponadto w pewnym momencie opasłe wydanie PISM Seneki z 1967 r.). Petroniusz, dogryzający Senece - ot, bezinteresowna zawiść pomiędzy dwoma ludźmi pióra, zmieszana z iskierkami podziwu dla odmiennego talentu - Petroniusz tedy nie omieszka wspomnieć innego kolegi po fachu. Tego, który wystawił mu, jak twierdzi, najlepsze świadectwo w powieści pt. QUO VADIS... Słowem, przetoczy się przed nami błyskotliwa, nie pozbawiona wspaniale ogrywanych anachronii sądowa debata, której s e d n o będzie raz po raz inkrustowane wdzięcznymi intelektualnie

ozdobami. Przyjdzie nam także mieć do czynienia z najbardziej szlachetnym z możliwych w teatrze rodzajem aluzji. Wszystko - żeby powiedzieć jasno i wyraźnie o co idzie, w czym rzecz. I jednocześnie, ani przez moment, nie znużyć.

Nie znużywszy się ni przez moment, a zgoła odwrotnie, wyłuskujemy owo s e d n o z rosnącym z każdą chwilą zaangażowaniem. I z takimż napięciem. Jest zaś nim wyjątkowo klarowniej oraz obiektywnie, bez zacietrzewień i jednostronności, dialektycznie przedstawiony spór pomiędzy trzema postawami. Każdej z nich daje autor szansę wyłożenia motywujących ją racji. Cienie żadnej nie zostają ukryte pod korcem.

Oto Seneka, wielki umysł i zarazem wielka, wcielona energia. Indywidualność

z przemożną potrzebą działania, wpływania na bieg rzeczy w mierze w jakiej dla człowieka jego pokroju jest to możliwe. Seneka - intelektualista i zarazem moralista, ktoś, kto - angażując się w politykę na dworze Nerona - widzi jak trudno wyposażyć racje moralne w atrybut decydujący o ich zwycięstwie. I zgoła przetrwaniu. A tak, i owszem, mowa o sile jako atrybucie etycznej racji... Seneka, grzęznący z upływem czasu w kompromisie i w wewnętrznym procesie postępującego załgania. A mimo to, usiłujący wycisnąć maksimum pozytywów z sytuacji tak bardzo dla tych zamierzeń niekorzystnej. Usiłujący naprawiać ustrój - tyranię cesarza - od wewnątrz. I kapitulujący z wolna, aby u schyłku życia wycofać się w intelektualne zacisze, gdzie spisze swe, refleksje dla potomnych.

Refleksje będą właśnie o niezmienności natury człowieczej i o naturze władzy. O dialektyce zła i dobra, przewijających się przez dzieje gatunku jak ludzkość długa. Seneka - słowem - polityczny i moralny- pragmatyk, świadom nieuchronności porażki co wszak nie zwalnia go przed jego własnym sumieniem z obowiązku działania przeciw jej nieuchronności. I tak go gra właśnie Tadeusz Borowski, ubarwiając postać jakże człowieczymi, niekiedy dość grubymi małostkami, o jakich nie zapomniał skrupulatny autor. Na ich czoło wysuwa się - niestety - żądza zysku. Lecz kto powiedział (cóż za przesąd - zżyma się na niewielkiej scence Seneka - Borowski), że intelektualista powinien być nędzarzem?...

Oto z kolei jego przeciwieństwo: Trazea. Niezłomny (wyraźna tu aluzja do Robespierre'a). Trazea - zawodowy opozycjonista, dbający o krystaliczną czystość swych, bardzo spektakularnie skądinąd ogrywanych, gestów. Czerpiący chlubę i opinię Nieskazitelnego, z ostentacji z jaką odrzuca możliwość jakiegokolwiek układania się z dworem, Domus Aurea. To jemu właśnie Seneka, ale również i Petroniusz, zarzucą hipokryzję. Chęć budowania własnej kapliczki, bez troszczenia się o to, w jakiej mierze - i czy w ogóle - jego postawa przyczynia się do zwycięstwa słusznych moralnie celów.

Wreszcie Petroniusz, król życia, playboy w antycznym wydaniu, dbający

przede wszystkim o piękną śmierć. Po życiu, które by trudno uznać za wzorzec moralnej siły.

O ową śmierć, która, jak wiemy, przeszła do legendy, rehabilitując niejako zaprzysięgłego rozpustnika, autora smakowitych i skandalizujących kronik dworu (SATYRICON). Ukazując pod tamtym schyłkowym obliczem świadomą jakby daremności heroizmu w absurdalnej etycznie sytuacji rządów tyrana i- heroiczną na koniec właśnie twarz stoika...

I tutaj zadbał Hübner, by nie uczynić z autora UCZTY TRYMALCHIONA jednowymiarowego i pospolitego błazna. Przy całej lekkości, z jaką nakreślił Marian Kociniak sylwetkę swego Petroniusza, znalazły się w tym aktorskim rysunku bardzo przekonujące zadatki na pogłębiony portret...

W tej całości, pulsującej wręcz dzisiejszymi pasjami, i pełnej nader czytelnych aluzji (które wszelako - znów plus dla autora - nigdy nie są tendencyjne w sposób płaski) nie przypada nam, "ławie przysięgłych", zadanie łatwe... Pod koniec sztuki możemy bowiem uniewinnić jednego ze skazanych. Przysługuje nam prawo opowiedzenia się za jedną z trzech zaprezentowanych postaw, prawo dokonania wyboru między nimi. Każda wybrana wyklucza racje pozostałych. Czyja ma tedy w naszych oczach największy walor? Przy wszystkich, nie ukrywanych przed nami bynajmniej świetlistych stronach. Postawa Trazei, zadufanego w swoją pychę moralisty, który się brzydzi brudem ziemi? Petroniusza, który w godzinę śmierci, już podciąwszy sobie żyły, każe je na chwilę podwiązać, żeby dokończyć

rozprawiania z przyjaciółmi o urokach poezji miłosnej? A może opowiemy się jednak za postawą Seneki, który - świadom nierealności marzeń o sprowadzeniu ideału moralnego na zbryzganą krwią i kałem ziemię - pragnie pomimo wszystko ratować, co się da, z pożogi. A kiedy uratować daje się tak niewiele - który postanawia przynajmniej utrwalić ślad tej walki w pismach dla potomnych...

U końca owej debaty, w jaką ni stąd ni zowąd, zostaliśmy wciągnięci w szczupłej salce Ateneum, głosowanie publiczności przynosi za każdym razem wynik niejednakowy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji