Artykuły

Najwięcej wieczorów spędziłam z Hrabią

- Aktorstwo to usługi dla ludności. Rzemiosło wykonywane lepiej lub gorzej. Czasem - tajemnica. Ale rzadko - mówi ANNA SENIUK, aktorka Teatru Narodowego w Warszawie.

Zrezygnowała pani z Jagny w 'Chłopach'. Dlaczego?

- Bo chciałam pojechać w piękną i długą podróż poślubną. I pojechałam. Do Bułgarii.

Kostiumy były uszyte.

- Były. Wszyscy na mnie krzyczeli, że zwariowałam. Że to jedyna tak wyrazista postać kobieca w polskiej literaturze i drugi raz podobna okazja się nie trafi. Nie trafiła się. Ale małżeństwo też nie zdarza się co dzień.

Za to trzydaniowy obiad potrafi pani ugotować w dziesięć minut. Tak?

- Tak. Najdłużej trwa gotowanie ziemniaków, więc trzeba przed włożeniem do garnka pokroić je w kostkę.

To jest ważniejsze niż kariera.

- Tak. Proszę zapisać: ja nie jestem aktorką, która w przerwach gotuje obiady. Ja jestem kucharką, która od czasu do czasu grywa w filmie i teatrze. Teraz dzieci są dorosłe, więc gotować nie muszę.

W latach 80. opublikowano rozkład dnia z pani notesu. Pobudka o szóstej, odwożenie dzieci do szkoły, potem zakupy (wędliny na święta), próba w teatrze, wieczorem spektakl, potem - o godz. 22 - posiedzenie prezydium ZASP-u. A w nocy gotowanie obiadu na następny dzień.

- Co w tym niezwykłego?

Zważono pani torbę z zakupami - 13 kilo.

- Wszyscy nosili wtedy ciężkie siatki.

Nie miała pani czasu na fryzjera. Jakaś gazeta napisała, że pani słynne kapelusze są po to, aby zakryć włosy ściągnięte gumką od rzodkiewek. Prawda?

- Tak.

A w wywiadach powtarzała pani: dom i dzieci nie przeszkadzają w karierze.

- Bo tak jest. To kariera przeszkadza w prowadzeniu domu. Miałam poczucie winy, że poświęcam rodzinie za mało czasu. Gdybym była mądrzejsza, to grałabym zdecydowanie mniej.

Aktorstwo. Czym jest?

- Aktorstwo to usługi dla ludności. Rzemiosło wykonywane lepiej lub gorzej. Czasem - tajemnica. Ale rzadko.

A kiedy?

- Na przykład kiedy Tadeusz Łomnicki gra w 'Karierze Artura Ui'. Tytułowa postać, szef mafii, ćwiczy przed lustrem przemówienie, chce wzbudzać respekt. Przeszkadza mu mucha. Próbuje ją odgonić, macha nerwowo rękami. I nagle zastyga z uniesioną prawicą. Tak, to jest to - z zachwytem patrzy w lustro. A my widzimy Hitlera w charakterystycznym geście. Jako studenci próbowaliśmy zapytać Łomnickiego o tę scenę. Liczyliśmy, że powie nam coś ważnego. Odkryje TAJEMNICĘ. Rozłożył bezradnie ręce, uśmiechnął się i powiedział: mucha.

Pani też tak potrafi.

- Nie.

Nawet jak krytycy piszą, że jest pani świetna?

- Nawet.

I do dziś nie nabrała pani pewności siebie?

- Nie. Rozstrzeliwują za to?

Dlaczego poszła pani do PWST?

- Coś się zdawało dziewczynie,

Coś się zdawało!

Przy młynie

Godzinę całą.

Ten wiersz Asnyka mówiłam czterdzieści lat temu przed komisją egzaminacyjną. Nie sądziłam, że go pamiętam.

Opowie pani o egzaminie?

- Nie. Bo będę musiała powtarzać tę samą anegdotkę po raz 276. A nie warto marnować czasu na niepotrzebne słowa. Zwłaszcza - na powtarzanie niepotrzebnych słów po raz 276.

To ja opowiem. Była pani chorobliwie nieśmiała, szeptała Asnyka pod nosem. Komisja kazała więc pani nakrzyczeć na dziekana Eugeniusza Fulde.

- Powiedzmy.

Na studiach szło pani nieźle, ale ciągle nie wierzyła pani w siebie.

- No i?

Po studiach dostała pani z miejsca angaż w najlepszym teatrze w Krakowie - Starym Teatrze. Ale uważała pani, że tak naprawdę nic nie umie. I że zaraz się skompromituje.

- Co z tego wynika?

Czy można wyjść na scenę z tak słabym poczuciem własnej wartości?

- Można. Im większa blokada psychiczna, tym więcej trzeba determinacji. W moim przypadku oznaczało to przesadną ekspresję. Wchodziłam na scenę i grałam 'ostro', żeby ukryć to, że niczego nie umiem. Miotałam się, grałam 'za bardzo'.

A recenzenci z tego samego powodu pisali: 'Genialna! Zarazem liryczna i śmieszna, cyniczna i sentymentalna, bezradna i agresywna'. Albo: 'Seniuk jest stworzona do ról rozpiętych między skrajnościami'. Nie znają się?

- Nie wiem. Podobałam się recenzentom, ale sobie - ciągle nie. Zygmunt Hübner, mój pierwszy dyrektor, postanowił zrobić ze mnie 'amantkę charakterystyczną'.

Co to znaczy?

- Uważał, że właściwie każdą postać - nawet mimozowatą dziewoję - potrafię wzbogacić o element żywiołowego humoru. Napisał mi w ten sposób życiorys, zaczęłam grać w komediach.

I nabrała pani pewności siebie?

- Nie. Mama wycinała wywiady z Mają Komorowską i Teresą Budzisz-Krzyżanowską. 'Zobacz - mówiła - oto są wybitne aktorki. Dostają poważne role, grają królowe albo inteligentki. A ty grasz kucharki w farsach'. Zimny prysznic.

Bolało?

- Tak.

Kim była mama?

- Nauczycielką. Uważała, że przesadne pochwały wypaczają charakter. Skoro więc recenzenci głaszczą po głowie, to ona dla równowagi musi być krytyczna. Jestem jej wdzięczna. Dzięki niej mam podejrzliwy stosunek do sukcesów.

Jaki był dom rodzinny?

- Długo go nie miałam, bo ciągle musieliśmy się przeprowadzać, uciekać. Moje dzieciństwo ukształtował duch Jałty. Najpierw w rodzinnym Stanisławowie pojawili się Sowieci, potem Niemcy i banderowcy, potem znowu Sowieci. Po wojnie odbyła się repatriacja, czyli tak naprawdę wypędzenie. Bez grosza, bez mieszkania. Trafiliśmy do Zatora koło Oświęcimia. W dawnym pałacu Potockich urządzono szkołę rolniczą, której ojciec był kierownikiem. Żeby dorobić, jeździł jako prelegent po okolicznych wsiach z wykładami Towarzystwa Wiedzy Powszechnej. Takim go zapamiętałam. Wsiada na rower i pedałuje gdzieś w nieznane. Kochany tata, pełen ciepła i miłości. W końcu przenieśliśmy się do Krakowa. Mieszkałam z rodzicami prawie do trzydziestki. Potem uciekłam do Warszawy.

Do 'Czterdziestolatka'?

- Przede wszystkim do Teatru Ateneum, w którym dostałam etat. Zagrałam kilka niezłych ról. W 'Peer Gyncie' Ibsena, 'Pokojówkach' Geneta, w 'Pannie Tutli-Putli' Witkacego, gdzie mogłam szaleć do woli i nie myśleć, że jest 'za bardzo'.

Dlaczego Polacy pokochali Madzię Karwowską?

- Bo jest poczciwa, kochająca, oddana.

Jest głupia. Chce mieć w mieszkaniu łuki, bo widziała takie u dyrektorowej Powroźnej. Kupuje 'portret przodka', bo panuje moda na szlachetczyznę. Imponuje jej ćwierćinteligent, marcowy docent Gajny. A mimo to Polacy ją kochają.

- Musiała być - jak pan mówi - głupia. Ludzie bardzo lubią czuć się mądrzejsi od postaci, z których się śmieją. Kontekstem dla Madzi są lata 70. Narodowym zajęciem stało się udawanie kogoś lepszego niż w rzeczywistości. I taka była Madzia. Śmiejąc się z Madzi, nie musieliśmy się śmiać z samych siebie.

Lubi pani tę rolę?

- Bardzo. Dzięki Madzi wciąż jestem pamiętana.

Kiedyś jej pani nienawidziła.

- Nie pamiętam.

- W 1976 roku mówiła pani: 'Nie chciałabym dożywotnio być Karwowską'. W 1977 roku, grając w teatrze, usłyszała pani szept: 'O, Madzia Karwowska'. Później w ogóle odmawiała pani odpowiedzi na pytania o 'Czterdziestolatka'. Denerwowało mnie, że ciągle dostaję propozycje grania ciepłych kobieciątek, kur domowych. Reżyserzy kierują się stereotypami. Jak mieli w scenariuszu jakąś matkę Polkę, to dzwonili do mnie. Przez dwa lata nie przyjęłam żadnej propozycji. A potem nakręciłam swoje najlepsze filmy - 'Bilet powrotny', 'Panny z Wilka', 'Konopielkę'.

Od 25 lat, czyli od 'Konopielki', nie zagrała pani w filmie głównej roli. Dlaczego?

- W filmie nie ma miejsca dla starzejących się kobiet. Mogą pojawiać się w drugim planie jako zołzowate teściowe. Albo jako poczciwe babcie cmoktające nad wnukami. Co innego 60-letni mężczyzna. Jego twarz nie jest stara, tylko ciekawa. On nie ma zmarszczek, tylko dostojne bruzdy życiowego doświadczenia. Clint Eastwood, Marlon Brando. A kobiecych zmarszczek film nie chce.

Można wstrzyknąć sobie botoks.

- Można. I niech pan spróbuje potem zagrać zdziwienie, zmarszczyć czoło. Jeśli aktorka na starość chce grać, musi dożyć co najmniej do osiemdziesiątki. Wtedy znów staje się atrakcyjna. Dostaje scenariusze o chorobach, samotności i umieraniu.

Co pani robi?

- Mam etat w Teatrze Narodowym. Gram w 'Kosmosie' Gombrowicza, 'Miłości na Krymie' Mrożka. W kwietniu mieliśmy premierę 'Iwanowa' Czechowa.

Jakaś główna rola?

- Nie.

Seriale?

- Dostaję scenariusze, uważnie je czytam. I z reguły odmawiam. Musiałabym mówić zbyt wiele nieważnych słów, na które szkoda czasu.

I czuje się pani spełniona?

- Tak. Im mniej gram, tym więcej żyję.

Co to znaczy?

- Na przykład - że mam czas na czytanie książek. Czy pan wie, że nie należy czytać dobrych książek, tylko wybitne? Mam też czas dla wnuków. Gdybym nie musiała zarabiać, to grałabym jeszcze mniej.

Jest pani profesorem Akademii Teatralnej w Warszawie. Czego uczy pani studentów?

- Sztuki aktorskiej na tekstach Fredry. Ale od dwóch lat nie uczę, mam urlop.

Dlaczego?

- Okazało się, że Fredro dzisiaj szkodzi. Jedna z moich najlepszych studentek została wyrzucona z serialu, bo chciała coś poprawić w dialogu. Nie podoba się? To mamy dziesięć osób na pani miejsce.

Bo dziś co jest ważne?

- Żeby rozśmieszyć wesołego osiłka, który siedzi przed telewizorem.

Fredro też rozśmieszał - wesołego osiłka, który siedział w teatrze.

- Nie. Fredro nie przypochlebiał się widzowi. A telewizor - tak. Nieustannie.

Kocha pani Fredrę?

- To hrabia, z którym spędziłam najwięcej wieczorów.

Ile razy grała pani Szambelanową, Podstolinę, Dobrójską, Orgonową?

- Około tysiąca.

Nudne.

- Nieprawda. Świeże, piękne, ożywcze, dowcipne, napisane smakowitą polszczyzną oraz AKTUALNE. Nic się w duszy Polaka nie zmieniło - ani pieniactwo, ani głupota.

To dlaczego Fredro dziś nudzi?

- W 1865 roku zaproszono Fredrę na premierę 'Ślubów panieńskich' do lwowskiego teatru. 'Już czuję wilgoć, zbliża się fontanna' - mówi w pewnej chwili Gustaw, widząc zbliżającego się Albina. Albin staje na środku i wykręca chusteczkę do nosa, którą za kulisami namoczył w wiadrze z wodą. Fredro wstaje. 'Ja nie pisałem tej sztuki dla durniów!' I wychodzi, trzaskając drzwiami. Czasem myślę, że podobnie jest dzisiaj. Fredro nas opuścił, bo nie pisał dla durniów.

Dlaczego ludzie panią lubią?

- Może za Madzię? Może za te siaty, które nosiłam, zamiast udawać gwiazdę? Dziennikarze mi tłumaczą, że mam 'ciepły wizerunek'. Nadchodzące święta poznaję po tym, że dzwonią do mnie z różnych redakcji i pytają o trzy sprawy. Po pierwsze - o kuchnię: 'Co pani przyrządzi na święta?'. Po drugie - o wiarę: 'Czy pomaga w życiu?'. Po trzecie - o chorobę: 'Czy coś ważnego zrozumiała pani dzięki chorobie? Jak mądrze żyć?'.

Czy coś ważnego zrozumiała pani dzięki chorobie?

- To było 15 lat temu. Żyję, jak żyłam, jem słodycze i się nie gimnastykuję. Nie chcę się nad tym rozwodzić. Kiedy zachorowałam na nowotwór, napisała o tym jakaś gazeta. I zamilkł telefon. Nie zadzwonił więcej w sprawie pewnej reklamy, w której miałam wystąpić. Bo może umrę i co wtedy zrobić z nakręconym już spotem? Nie zadzwonił też w sprawie pewnego serialu, w którym wcześniej bardzo mnie chcieli. Bo może trzeba będzie zmieniać scenariusz albo podmieniać aktora?

A jak mądrze żyć?

- Nie wiem. Zapytajcie profesora Bartoszewskiego, nie mnie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji