Artykuły

Dzień dobry, nadziejo!

Może to wszystko wyglądało inaczej, może przebieg wypadków był inny, może tego dnia padał właśnie deszcz, a na ulicach było mokro i zimno... Ale dla młodego Reizensteina był to na pewno najpiękniejszy dzień w życiu. Sukces 22-letniego nowojorczyka był niewątpliwy; pierwsza sztuka sceniczna, jaką napisał w swoim życiu - () - wystawiona w jednym z teatrów na Broadwayu, została przyjęta ciepło i serdecznie. Była to co prawda niezwykła sztuka, w której Reizenstein zastosował szereg nowych form (wprowadził m.in. na scenę technikę filmową), ale był to bądź co bądź jego debiut.

Od tego czasu minęło niemal 45 lat. Elmer {#au#1839}Reizenstein{/#} - którego lepiej znamy pod pseudonimem Rice - stał się znakomitym pisarzem, jednym z najwybitniejszych współczesnych dramaturgów amerykańskich. W r. 1923 napisał Rice swoją słynną , która przyniosła mu światowy rozgłos, a w roku 1929 znakomitą , za którą otrzymał najwyższe literackie odznaczenie Ameryki - nagrodę Pulitzera. Warto przypomnieć, że sztuka Rice'a grana była z olbrzymim powodzeniem również w Polsce, a m. in. w warszawskim teatrze "Ateneum" z niezapomnianym Stefanem Jaraczem w roli głównej.

, której polska prapremiera odbyła się niedawno w sopockim Teatrze Kameralnym, spotka się na pewno z bardzo różnym przyjęciem

publiczności i recenzentów. Jest to bowiem sztuka wybitnie dyskusyjna, zaskakująca, drapieżna.

Oczywiście, jako utwór typowo ekspresjonistyczny z lat dwudziestych - nie robi już na widzach tak szokującego wrażenia, jak przed 30 laty. Tendencje, które reprezentuje, problemy, które omawia (np. problem reinkarnacji), wyraźnie zwietrzały i trącą myszką. A jednak sztuka Rice'a robi silne wrażenie, jest ciekawa i bardzo oryginalna w formie. Zadziwia przede wszystkim widzów młodego i średniego, pokolenia, którzy nie mieli okazji oglądania tego rodzaju sztuk na scenach polskich- a którzy mają na ogół dość słabe wyobrażenie o kierunkach i tendencjach w sztuce lat dwudziestych. A przecież tendencje te - dodajmy z naciskiem - wywarły ogromny wpływ na całą sztukę współczesną. Toteż w - tym rozumieniu wystawienie przez Teatr "Wybrzeże" było posunięciem nie tylko zrozumiałym, ale i potrzebnym. Było ono zresztą wyrazem konsekwentnej realizacji repertuarowych zamierzeń kierownictwa naszego teatru - określonym etapem przygotowania publiczności teatralnej do odbioru sztuk bardziej współczesnych i najnowszych.

to historia Pana Zero (doskonała kreacja Tadeusza Gwiazdowskiego) - przeciętnego buchaltera w dużym przedsiębiorstwie nie grzeszącego zbytnią indywidualnością, "szarego", zrezygnowanego mieszkańca wielkiego miasta - beznamiętnego niewolnika warunków, które stworzyły go takim, jakim jest. Pan Zero, który nie posiada, nawet imienia, którego już samo nazwisko, a może raczej nazwa, mówi niemal wszystko - jest produktem określonych warunków i sposobów życia przedstawionych przez Rice'a w sposób satyryczny, a zarazem groźny i drapieżny. ukazuje bezsilność człowieka wepchniętego w tryby bezdusznej, potwornej machiny symbolizującej świat oparty na wyzysku i przemocy.

W dniu 25 rocznicy beznagannej pracy w przedsiębiorstwie Pan Zero - - zostaje zwolniony. Zastąpi go teraz automat... Zero jest w rozpaczy. Zabija swego pracodawcę... Staje przed sądem. Zostaje skazany na śmierć...

Podczas swej pierwszej przechadzki po cmentarzu (od tego miejsca akcja sztuki przenosi się w zaświaty, w jakąś nieokreśloną bliżej przestrzeń pozaziemską), Pan Zero spotyka ducha młodego człowieka - Shrdlu (J. Wojtych, F. Skwierczyński) - mordercę własnej matki, spoczywającego w pobliskim grobie Dialog, który ze sobą prowadzą jest niezwykły. Ich morderstwa są niemal absurdalne... Shrdlu był ukochanym synem matki. Był posłuszny, zdyscyplinowany, uczciwy i bogobojny. Ale w swoim bezwzględnym posłuszeństwie, w ciągłym podporządkowywaniu się otoczeniu i warunkom w jakich żył - był on w gruncie rzeczy człowiekiem nieszczęśliwym, pozbawionym zwykłych ludzkich radości i swobody decydowania o samym sobie. Nikt nie jest w stanie przewidzieć reakcji ludzi, wychowanych w tego rodzaju systemie. Może być ona tak niespodziewana, tak groźna i szalona - jaką była właśnie w przypadku Shrdlu lub Pana Zero.

Nie, nie chodziło Rice'owi o sensację! Oba morderstwa pokazuje on zresztą z przymrużeniem oka. Chodziło mu natomiast o społeczny sens ukazanych wydarzeń, o społeczny skutek istnienia i działania takich ludzi jak Pan Zero czy Shrdlu - ludzi pozbawionych indywidualności, ludzi bez twarzy, słabych i tłamszonych gotowych do wykonywania najbardziej poniżających zleceń. Elmer Rice mówi wyraźnie słowami, porucznika Karola (ciekawa kreacja Zygmunta Hübnera:

- to niedwuznaczne wezwanie do wyrwania się człowieka ze stanu apatii i słabości, z niewolniczej uległości wobec postępu technicznego, który - choćby nawet najbardziej olśniewający - ale nie służący człowiekowi i nie widzący człowieka - zamienia się w bezduszną groteskę.

Pan Zero wraca na ziemię, aby znowu stać się automatem... Ale nie wraca sam. Towarzyszy mu Nadzieja. - woła Pan Zero, opuszczając . Złudna to, co prawda nadzieja - ale też dalsze losy Pana Zero zależą tylko od niego...

wy stawił Teatr Wybrzeże starannie i ciekawie. Duża w tym zasługa reżysera spektaklu - Stanisława Milskiego, scenografa J. A. Krassowskiego i aktorów, z których na szczególną uwagę zasługuje doskonały Tadeusz Gwiazdowski jako Pan Zero, Mirosława Dubrawska (Daisy Devore), Maria Nochowicz (Pani Zero) i Zygmunt Hübner jako porucznik Karol.

To nie przypadek, że w obszernym omówieniu sztuki tak mało miejsca poświęcam wykonawcom. Spełnili oni swoje zadanie rzetelnie - dali spektakl oryginalny, ciekawy, zwarty. Ale wciąż zależało od nich wiele - przecież główna wartość, utworu tkwi w jego oryginalnej konstrukcji i żarliwej wymowie społecznej.

Nie przypadkowo na ostatniej stronie programu znajdujemy reprodukcję świetnego dzieła wielkiego meksykańskiego malarza - przyjaciela Eisensteina i Gershwina, pułkownika w brygadach gen. Waltera w Hiszpanii - Davida Alfaro Siqueirosa pt. . Obraz przedstawia, portret człowieka bez twarzy, pozbawionego jakiejkolwiek indywidualności - o potężnych, wyciągniętych przed siebie dłoniach... Pan Zero nie był tak potężny, jak bohater obrazu Siqueirosa; był niskiego wzrostu, nieco przesadzistym buchalterem o pospolitej- twarzy i dobrodusznym uśmiechu. Ale o podobieństwie Pana Zero do bohatera nie decydował wygląd... Obraz Siqueirosa powstał w r. 1947. 25 lat minęło zatem od chwili, gdy Elmer Rice kończył swoją . A jednak zarówno w roku 1923 jak i w 1947 aktualność tematu pozostała nietknięta. Wydaje mi się, że jest ona aktualna i dzisiaj - może jeszcze bardziej niż kiedykolwiek.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji