Artykuły

Maciek i Maciejowa

"Makbet" w reż. Andrzeja Wajdy w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

"Makbet zamordował sen". Tak w "Szekspirze współczesnym" powiada Jan Kott. Na "Makbecie", którego w Narodowym Starym Teatrze wyreżyserował Andrzej Wajda - spałem jak zabity. Przez klepane trzy godziny spałem i śniłem. Nic wielkiego, ot kolejny koszmar nieudany, koszmarek-pierdoła, koszmaronek odpustowy, ale za to intrygująco intensywny. Sen z rzadkiego gatunku snów granicznych, snujący się po dnie snów wszelkich. Niebywale wyraźny, stężony, tak bardzo cielesny, że mogłem go dotknąć. Więcej - słyszałem swój sen. Wyraźnie słyszałem, co do mnie dukają zjawy - drewniane lalki albo po prostu chodzące sosny. Dukały "Makbeta".

Było tak, jakby ów oniryczny pierdoła przebił dno snów i dotknął żałośnie trywialnej podszewki realności. Obrazy, co przed oczami więdły, sugerowały, że kontempluję oto głupawą realizację sceniczną starej sztuki chorwackiego dramatopisarza Ivo Brešana "Przedstawienie Hamleta we wsi Głucha Dolna". W sumie - dobrze sugerowały, bo sugerowały ból obcowania z Szekspirem wciśniętym w mózgi wielkości włoskiego orzecha. W śnie swoim oglądałem oto "Przedstawienie Makbeta w dziurze Ślepa Denna". Tekst Szekspira podawali - bo ja wiem? - chyba członkowie miejscowej arystokracji. Żeby daleko nie szukać - strażacy. Pewnie z rozpaczy, z rozpaczliwej nudy, że od zeszłego sylwestra nie było czego gasić. A wiadomo: nic tak nie koi duszy strażaka odciętego od pożarów, jak Szekspir wydukany między sikawką a złotym kaskiem.

"Makbet" zatem, jedna z najpotworniejszych opowieści ludzkości. Rzecz jasna - reżysera nie było, bo niby skąd reżysera wziąć w Ślepej Dennej? Ta sama nieobecność dotknęła i scenografa. Całość więc nie mogła wyglądać inaczej niż wyglądała. Więc jakieś czarne wory na śmieci - a wewnątrz siano udające ludzkie trupy. Wiedźmy szekspirowskie okutane worami z tej samej rolki. Światło? Było. Płaskie, prosektoryjnie płaskie. No i artyści! Rolę tytułową grał - idę o zakład - sikawkowy Maciek. Nie ma ludzkiej siły - jak ta chodząca sosna dukać zaczęła, było jasne, że to Maciek. Tak jak dama, co słaniała się pod frazami Lady Makbet, musiała być żoną Macieja, czyli małą Maciejową. Resztę ról zaś prezentowali bezpośredni druhowie Macieja i Maciejowej. A to gustujący w wypiekaniu z prądem, czyli pod gazem, piekarz miejscowy jako Odźwierny, a to alabastrowy syn aptekarzowej, alabastrowy, o włosach jak len i wahający się, czy w przyszłym swym życiu pójść ścieżyną skakanki czy też futbolu. W kogo wcielił się mój alabastrowo-lenny?

Moim zdaniem w Malcolma, ale i tak nie ma to żadnego znaczenia. Grunt, że wszyscy, identycznie jak Maciek i Maciejowa, w aktorskiej maestrii swej byli drewnianymi lalami i chodzącymi sosnami. I grunt, że jedyną zasadą ich dzieła była obowiązująca dziś zasada: co jest treścią, jakby rzekł poeta, czarnej piany gazet, to jest sednem naszego teatru. Ergo - wojna w Iraku! Nie ma się więc co dziwić, że w mym śnie lwia część zespołu przebrana była za statystów do filmu "Pustynna Burza 8". Strażak też chce być na czasie, nawet w moim śnie. Zatem: śniła mi się fatalna płaskość, siano i Wiedźmy w worach, oraz drewniane lale i chodzące sosny w portkach typu moro i w kamizelkach kuloodpornych.

Nie, nie zapomniałem, że o "Makbeta" tutaj idzie. Cóż jednak począć wobec niedzielnej chętki strażaków ze Ślepej Dennej, którzy nudę braku pożaru pragną stłamsić dukaniem Szekspira? Owszem, był to cud, bo gadali z pamięci, choć wcześniej nie przeczytali oryginału. Znaczy - bredzili niepoczytalnie. Owszem, przez klepane trzy godziny brzmieli tak pusto, jak pnie trykane dziobami głuchych dzięciołów. I owszem, dali czadu, czyli "Makbeta" studziennie obojętnego, płaskiego jak kartka, nudnego niczym łyko w Bieszczadach zimową porą. Tak, była to ciemność lukrowana, a właściwie żadna, godna wyzutej z wszelakiego smaku wody destylowanej. Tak, był to Szekspir zmieniony w zawstydzająco przaśnego durnia, co to pół sensownego zdania o bólu nie jest w stanie sklecić. Brzydota, papier, miałkość, trywialność, zero. Kolosalne zero teatralne we śnie mnie zaatakowało. Z drugiej jednak strony, jakżeż ja do studziennych amatorów ze Ślepej Dennej mam mieć sensowne pretensje o skandal teatralny? Przecież to nie uchodzi!

Nie uchodzi już choćby dlatego, że Maciej i Maciejowa męczyli się tym swoim wydukiwaniem Szekspira - wręcz potwornie. Czuli, co czynią. Czuli, że los w teatralną tandetę ich wciska. Nie dziwiłem się więc, że w co drugiej scenie Maciej wtulał zrozpaczoną twarz w majestatyczną pierś Maciejowej. Wtulał ją tak, jakby błagał: Maciejowo, czniał pies tego grafomana Szekspira, chodźmy do domu, chodźmy na rosół z makaronem i na flaki wołowe, chodźmy, nim tutaj wykitujemy, bredząc zdaniami, których ni cholery nie pojmujemy! Powtórzę: nie dziwiłem się biednym. Aż obudziły mnie oklaski...

Niestety. Nie obudziłem się, bo, niestety, nie był to sen. Spostrzegłem, że twarze kłaniających się aktorów, co grali w "Makbecie" Wajdy, to twarze drewnianych lal i chodzących sosen z mojego snu. Globisz - Maciek. Bielska - mała Maciejowa. Przyznam - to też mnie nie zdziwiło. W Starym Teatrze nic mnie już nie dziwi. Makbet zamordował sen, bo pojął smolistą naturę pychy. A Wajda zabił mą drzemkę, gdyż ufa, że wystarczy mieć Oscara za całokształt, by przy pomocy Globisza totalnie umaciejonego i gruntownie umaciejonej Bielskiej, da się udźwignąć dramaturgiczną genialność, której ponoć lęka się sam Pan Niebieski. Cóż począć... Lity ból.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji