Artykuły

Niedobrana para

"Terezin" w reż. Zbigniewa Micha w Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Joanna Targoń w Gazecie Wyborczej - Kraków.

Pasjonujący temat, pracowicie zgromadzony ogromny materiał, przyzwoicie zrobiony spektakl. Ale teatr i reportaż to niedobrana para - teatr odbiera faktom siłę, fakty obnażają słabość teatru.

Historia getta w Terezinie to kopalnia tematów. Do poaustriackiej twierdzy w Czechach zwożono Żydów - głównie z Niemiec, Holandii, Danii, Czech. Byli tam, oprócz zwykłych ludzi, bohaterowie I wojny, ministrowie, profesorowie, artyści. Żydzi duńscy, objęci opieką Czerwonego Krzyża, mieszkali osobno i dostawali paczki od króla.

Przyjeżdżały delegacje organizacji humanitarnych, by zobaczyć, jak dobrze żyje się Żydom w obozach. Na tę okazję tworzono pozory normalności według sprawdzonych potiomkinowskich wzorów. Co więcej, był to jedyny obóz, gdzie pozwalano na życie artystyczne - grano opery i koncerty, tworzono kabarety, organizowano odczyty.

Nie przeszkadzało to wywozić więźniów całymi transportami do Auschwitz, gdzie czekał ich szybki koniec w komorach gazowych. W taki koniec więźniowie Terezina nie wierzyli - ich getto miało przynajmniej pozory normalności, o ile za normalne uznać zamknięcie ludzi w więzieniu za to tylko, że byli Żydami.

Z zebranego przez Marka Millera i jego studentów materiału Zbigniew Mich wybrał niewielką część - spektakl trwa nieco ponad godzinę. Aktorzy - Aldona Grochal, Ewa Kaim, Katarzyna Krzanowska, Roman Gancarczyk, Arkadiusz Brykalski - są narratorami, odczytującymi relacje więźniów i dokumenty, ale też przyjmują role poszczególnych osób. Jak w filmie dokumentalnym - obiektywna relacja przeplatana jest fragmentami osobistych historii. I piosenkami oraz numerami kabaretowymi powstałymi w Terezinie.

I jak w filmie plan ogólny przeplatany jest zbliżeniami: scenografia to tekturowe domki, tworzące makietę getta; makieta obramowana jest stanowiskami narratorów - z pulpitami i lampkami. Gdy któryś z narratorów znika zza pulpitu, wiadomo, że pojawi się w innej, bardziej indywidualnej roli.

Pomysł na spektakl jest w swej prostocie szlachetny, aktorzy świetnie śpiewają (po czesku i niemiecku), delikatnie i z powściąganymi emocjami wcielają się w poszczególnych bohaterów. Historii terezińskich słucha się z zainteresowaniem.

Tyle że spektakl przypomina bardzo porządnie i profesjonalnie przygotowaną lekcję. Dostajemy atrakcyjnie podaną porcję wiedzy na temat większości widzów zapewne mało znany (lub nieznany). Zamiar opowiedzenia w ciągu niedługiego spektaklu całej historii Terezina powoduje jednak, że nie zatrzymujemy się przy żadnym z problemów, żadnym z wydarzeń. Oglądamy reportażową "mozaikę ludzkich losów" - zapewne fakty mają mówić same za siebie. No i mówią, tyle że teatr nie jest do tego niezbędny. A nawet, mimo wysiłków reżysera i aktorów, wydaje się niepotrzebny.

To już trzeci spektakl w Starym Teatrze przygotowany na podstawie materiałów zebranych przez Laboratorium Reportażu prowadzone na Uniwersytecie Warszawskim przez Marka Millera.

Najlepszy był pierwszy - "Uczta grudniowa 1840 r." (reżyseria Mikołaj Grabowski), gdzie tematem była imieninowa kolacja Mickiewicza, na której doszło do pojedynku poetyckiego między solenizantem a Juliuszem Słowackim. Kilkadziesiąt relacji z tej emocjonującej uczty zostało po prostu przeczytanych przez aktorów - i ta skromność środków dobrze przysłużyła się przedstawieniu.

Drugi spektakl reportażowy - "Pani Bóg Halina" - cierpiał na podobną przypadłość jak "Terezin" - potrzebę teatralnego uatrakcyjnienia reportażowego materiału, co spowodowało, że nie był to ani dobry teatr, ani dobry reportaż.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji