Artykuły

Jeszcze jeden "Jeszcze jeden do puli"

Wiadomo, farsa nie prowokuje do głębszych przemyśleń, do zadumy, nie pretenduje też do roli "zwierciadła rzeczywistości". Po wyjściu z teatru ma nas bolec brzuch ze śmiechu - o "Jeszcze jednym do puli" w reż. Jerzego Bończaka w Teatrze im. Mickiewicza w Częstochowie pisze Julia Liszewska z Nowej Siły Krytycznej.

Prapremiera farsy "Jeszcze jeden do puli" Cooneya/Hiltona odbyła się dwa lata temu w warszawskim Teatrze Komedia, na 35-lecie pracy artystycznej Jerzego Bończaka. Reżyserował sam jubilat, spektakl odniósł sukces i zebrał dobre recenzje. Temat chwytliwy (zamożny biznesmen zamierza obdarować syna swego dawnego wspólnika znaczną sumą pieniędzy), mnożące się zabawne komplikacje proporcjonalne do pomnażania się "pretendentów" do pieniędzy (synów owego wspólnika), popularna obsada (w Komedii oprócz Bończaka grał Strasburger, Edward Lubaszenko, Friedman, Kotulanka, Szwedes) gwarantowały powodzenie spektaklu.

Teraz został on "przeniesiony" - w tej samej reżyserii, tych samych dekoracjach i kostiumach do częstochowskiego teatru. Tylko aktorzy są inni (z wyjątkiem grającego tytułowe role - jeszcze jednego do puli - Jerzego Bończaka). Bończak rzeczywiście jest świetny, ale aktorzy Teatru im. Mickiewicza mu nie ustępują. Bończak wie, że kluczem do sukcesu w realizacji farsy (a zrealizował już ich kilkanaście w teatrach w całej Polsce) jest idealnie dobrana obsada, która sprawi, że matematyczna układanka wydarzeń, intryg i zwrotów akcji zostanie rozwiązana z idealną precyzją i sprawi, że widz będzie miał uciechę z dopasowywania jej kolejnych elementów. I okazuje się, że częstochowscy aktorzy potrafili doskonale wpasować się w tę układankę jako zespół, a jednocześnie stworzyć świetne postaci komiczne indywidualnie.

Napędzającymi akcję są w częstochowskiej realizacji Andrzej Iwiński jako Jonathan Hardcastle (ów zamożny biznesmen-darczyńca) i Antoni Rot jako jego służący John. Od pierwszych chwil na scenie tworzą doskonały tandem popychający wydarzenia. Obaj lubią zajrzeć do kieliszka, mają swoje słabostki (kobiety i hazard) i sekrety. Będący "wszędzie i nigdzie" służący i pojawiający się w najmniej oczekiwanych momentach pan domu - oto dwa kontrapunkty dla poczwórnej roli Jerzego Bończaka.

Nie ustępuje im - ani vis comica ani w sile komplikowania zdarzeń - doskonały Adam Hutyra jako Charlie Barnett, naprędce "spreparowany" adwokat pierwszego kandydata do fortuny - Billego Wooda. Hutyra, choć rzadko obsadzany w rolach komediowych, okazuje się superkomicznym aktorem. Potrafi doskonale ograć swój kostium (za krótkie spodnie, białe skarpetki), a przy tym nie przeszarżować z miną i gestem (owe subtelne ułożenie nóżek gdy "gra" Cynthię - córkę Jonathana), o co w farsie bardzo łatwo. Pokusie przeszarżowania nie oparł się Sebastian Banaszczyk (Clifton Weaver - narzeczony Cynthii) i położył rolę. Jego postać, mimo śmiesznej fryzury, kiczowatego kostiumu, nie pobudzała do śmiechu, nudziła. Na skróty poszła też występująca gościnnie Magdalena Waligórska (Cynthia). Zbyt sztywna, nie idąca nigdy na całość, nie nawiązywała komunikacji z publicznością i ratowały ją tylko relacje z innymi aktorami na scenie. Ta para wyraźnie odstawała od reszty zespołu, była jakby poza nim.

A w zespole rewelacyjny Michał Kula jako prawie niewidomy (albo bardzo krótkowzroczny) adwokat Jonathana Hardcastle'a - Arnold Piper od początku wchodził na brawach, tak genialnie potrafił oddać nieporadność krótkowidza (w zetknięciu z brutalną rzeczywistością ustawienia mebli w pokoju), lekką ociężałość myślową w stosunkach damsko-męskich (zaloty do siostry Jonathana - Amy), powolność w interesach. Przekomiczna Ewa Agopsowicz-Kula, jako żona Billego Wooda, której udało się uniknąć przerysowania i stworzyć postać prostaczki doskonałej. Niezła Iwona Chołuj jako Amy - nadęta siostra Jonathana, zakochana w Piperze, zagrała trochę za bardzo burleskowo, za długimi pauzami po gagach sprawiając wrażenie jakby czekała na reakcję publiczności. Ale publiczność reaguje spontanicznie tylko na spontaniczność.

Wiadomo, farsa nie prowokuje do głębszych przemyśleń, do zadumy, nie pretenduje też do roli "zwierciadła rzeczywistości". Po wyjściu z teatru ma nas bolec brzuch ze śmiechu. Tak też będzie po częstochowskim "Jeszcze jednym do puli", zapewniam.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji