Artykuły

Jak smakuje budyń w czasach zarazy?

"Terezin" w reż. Zbigniewa Micha w Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Magda Huzarska w Polsce Gazecie Krakowskiej.

Nieraz w getcie dało się słyszeć piosenki. "Terezin" to świetny spektakl Starego Teatru.

Miała może kilkanaście lat. Szczupłe ciało i wielkie oczy, w których czaił się strach. Przyszła do męskiej sali, bo ktoś jej powiedział, że tu można zjeść budyń. Usiadła na pryczy i wyobrażała sobie, jak może on smakować. Dla kogoś, kto jest bardzo głodny, już sam waniliowy zapach budyniu musi być zapowiedzią raju.

Zapach budyniu, którego nigdy nie zjadła, miała za to jej miłość z leżącym na pryczy chłopakiem. Bo jak opowiadał kiedyś ostatni żyjący dowódca powstania w getcie warszawskim, Marek Edelman, "Jak masz 17 lat, to chcesz się przytulić. Jak jest źle, a się przytulisz, to od razu czujesz się lepiej.

Jak młoda dziewczyna jest głodna, to chętnie położy głowę na czyichś kolanach. Czasem myślisz o głodzie, czasem o miłości". Ta dziewczyna żyła w getcie w Terezinie. Na scenie Starego Teatru w przedstawieniu "Terezin" ma ona twarz i sylwetkę Ewy Kaim. W jej oczach widać zdziwienie. Za chwilę zaśpiewa piękną kołysankę i wtedy jej wzrok zajdzie mgłą.

Podobnie jak oczy Katarzyny Krzanowskiej i Aldony Grochal, gdy jako żydowskie matki nucą swoim dzieciom piosenki, zdając sobie sprawę z nieuchronności tego, co ma się zdarzyć i z faktu, że nigdy nie będą babciami.

Ale myliłby się ktoś sądząc, że spektakl Zbigniewa Micha to łzawa, martyrologiczna historia, pełna gazu, od którego ginęli Żydzi i krematoryjnych pieców. W żadnym wypadku. To opowieść o normalnym życiu, jakie wiedli ludzie przywiezieni z różnych miejsc Europy, dla których małe koszarowe miasteczko nieopodal Pragi stało się całym światem. Reżyser, żeby o nich opowiedzieć, sięgnął po tekst Marka Millera, który powstał w Laboratorium Reportażu Instytutu Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego.

Przyznam się, że informacja o tym, iż w teatrze będzie realizowany reportaż, trochę mnie zmroziła. Jednak okazało się, że Zbigniew Mich tak potrafił go uteatralnić, nadać dodatkowych znaczeń, że ani przez moment nie miałam wrażenia nieprzystawalności tekstu do sceny.

Wręcz przeciwnie, chropowatość formy, a zarazem jej teatralna czystość i prostota stały się jednym z głównych walorów przedstawienia. Bez wątpienia pomogła w tym rewelacyjna scenografia Stasysa Eidrigeviciusa.

Przestrzeń sceny tworzy jakby trumna, której wieko w zależności od sytuacji jest opuszczane lub podnoszone. Punkt centralny stanowią tekturowe pudła. Z nich zbudowane są koszary w Terezinie, w których upchano tysiące ludzi.

Kiedy pomiędzy małe kartonowe domki wchodzą aktorzy, sprawiają wrażenie wielkoludów. Ale to właśnie dzięki nadludzkiej sile bohaterów przedstawienia udało się zachować pozory normalności w czasach zarazy.

Bo jak pisał historyk Emanuel Ringelblum - w codziennym życiu getta było wiele frywolności. "W ciągu dnia getto cierpi i jęczy, ale wieczorem każdy tańczy, nawet jeżeli jego brzuch jest pusty".

Dlatego też w "Terezinie" mamy niemal przegląd tamtejszych kabaretów. Aktorzy śpiewają prawdziwe szlagiery, które tak jak "Terezin-Lied", w rewelacyjnej interpretacji Romana Gancarczyka i Arkadiusza Brykalskiego, nuci się jeszcze wychodząc z teatru.

Tylko że w pewnym momencie, gdzieś na rogu Szczepańskiej i Rynku pogodna melodia uwięzła mi w gardle. I wtedy właśnie przyszedł do mnie smak budyniu, którego dziewczyna o ogromnych oczach nigdy nie zjadła.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji