Obcość Boskość Histeria
To, co napisano o "Medei" Eurypidesa w Teatrze Powszechnym, łączy dość często powtarzana opinia o jej współczesności z jednej, a psychologizmie z drugiej strony. Nie negując tych spostrzeżeń, warto jednak zwrócić uwagę na inne cechy tego przedstawienia. Na zimną, wyrafinowaną elegancję i na to, co może nieprecyzyjnie nazywam jego intelektualizmem. Chodzi mi tu o odwołanie się do pozamitycznej warstwy dramatu, zestawienia jej nie tylko z wiedzą współczesnego człowieka o mechanizmach psychiki, lecz i z wiedzą o Grecji, Eurypidesie, teatrze.
W twórczości Eurypidesa nieustannie powraca fascynacja Wschodem. Stamtąd przybywają często (lub tam odchodzą) jego bohaterki, przynosząc ze sobą inną, znacznie rozleglejszą skalę uczuć, inną, niekonwencjonalną moralność. Kulminacją tego urzeczenia nieracjonalnym, obcym, a zarazem świętym światem są oczywiście "Bachantki", w których żywioł kobiecy utożsamiony został z natężeniem emocji, pierwotnymi sposobami reagowania, jak też z egzotyką i dziwnością.
Odmienność często wyznacza dwuznaczną, niejasną pozycję bohaterów tragedii w społeczeństwie. Jest więc zderzenie dwu światów, ale i zderzenie każdej inności z obowiązującymi normami i konwenansami w końcu, dalej uogólniając, zderzenie indywidualnego cierpienia z bezmyślnym okrucieństwem świata. U Eurypidesa jest on Grecją, codzienną i mityczną, pojmowaną jako rzeczywistość rządzona przez martwe prawa. Jej przedstawiciele to galeria "mężczyzn eurypidejskich" (Jazon, Tezeusz, Admet), słabych, egoistycznych, obsesyjnie przekonanych o własnej ważności i słuszności porządku, który reprezentują. Tchórzliwi herosi ponoszący klęskę bez najmniejszej próby walki z przeznaczeniem, czy jak kto woli, złośliwością bogów. W "Medei" konflikt dwu światów jest nazwany, wyraźny, a w spektaklu Zygmunta Hübnera funkcjonuje różnorako: od wyraźnego podziału przestrzeni na "stronę Greków" i "stronę Medei" poprzez zdecydowaną stylizację kostiumów Jazona i Koryntian - sztywnych, przeestetyzowanych, wręcz brzydkich w zestawieniu z barwnym, niespokojnym, jakoś synkretycznie orientalnym kostiumem Medei.
Obsadzenie w roli Jazona Jerzego Zelnika wydawać by się mogło próbą obrony tego, co postać ta ma reprezentować - racjonalnej tradycji helleńskiej, porządku praw i obyczajów, męskiego kultu siły i1 rozumu. Próba to zresztą udana, słowa o obowiązku i rozsądku brzmią wiarygodnie, Jazon staje sdę nie tylko sprawcą krzywd, lecz i postacią mającą własne racje.
Inność Medei wyznaczona jest nie tylko poprzez kostium i miedziane, ujęte w tuleję włosy, sugerując związki z którąś z antycznych kultur stepowych. Buduje ją głównie aktorstwo. Krystyna Janda znajduje się w nieustannym ruchu, wykonuje mnóstwo drobnych, nerwowych gestów, chodzi miękkim, skradającym się krokiem (chwilami przypomina on rytualny taniec, którym okrążać poczyna statyczne postaci Greków). Inaczej też mówi: szybciej i głośniej, ze zmienną, kapryśną modulacją.
Obcość jej to jednak pojęcie znacznie szersze niż fakt przybycia z innej, barbarzyńskiej kultury. Pojawia się kolejny stały temat eurypidejski, problem granicy między człowiekiem a bogiem, boskości i jej moralnych konsekwencji. "Medea", jak kiedyś napisano, jest utworem pozbawionym katastrofy. Trudno uznać za klęskę bohaterki dokonanie zemsty, po której ulatuje w niebo na rydwanie zaprzężonym w skrzydlate smoki. Można mówić jedynie o klęsce jej człowieczeństwa, a właściwie o odrzuceniu go w chwili podejmowania decyzji. Nie chodzi tu o potoczne rozumienie terminu "czyn nieludzki", lecz o wyraźną przemianę postaci, ujawnienie jej przynależności do świata bóstw, w którym rządzą inne prawa.
Jest taka scena w spektaklu - Medea, po dokonaniu wyboru, siedzi histerycznie szarpiąc dziesiątki szarf, którymi poprzewiązywana jest jej szata; cicho, jakby wyczerpana płaczem, pojękuje. To rozpacz, agresja wobec czegokolwiek, szarpanie pozaciąganych węzłów, a zarazem zdejmowanie szat, zrywanie więzów, odrzucanie tego co ziemskie, przygotowanie do spełnienia ofiary. Nakładają się na siebie dwa porządki: realne psychologicznie wyładowanie bezsilnej wściekłości i moment metamorfozy. Medea stojąca z ramionami rozrzuconymi w geście orantki, ubierana w rytualną szatę jest już boginią i kapłanką-ofiarnicą.
Krystyna Janda gra więc postać, której przemiany przekraczają dostępne nam granice percepcji, ma za zadanie uprawdopodobnić czyny o pozaludzkiej motywacji. Osiąga to za pomocą rzadkiej umiejętności, umiejętności wzruszania. Odwołuje się do swoich dotychczasowych doświadczeń aktorskich, do prostych, najbardziej uwewnętrznionych form przekazywania uczuć: skrętem ciała, grymasem, załamaniem głosu, budując, co w końcu najważniejsze, niepokój w widzu, tworząc postać w nim właśnie.
Współczesne aktorstwo, a chyba i współczesna psychika, codziennie oswajana z masowością cierpienia, źle znoszą patos. Medea budowana jest inaczej, poprzez nagromadzenie i skoncentrowanie do granic wytrzymałości drobnych, zwyczajnych niemal, przejawów cierpienia; z jakby zagęszczonej maksymalnie histerii powstaje zupełnie nowa jakość psychiczna. Patos pojawia się dopiero w finale. Gdy wszystko już się dokonało i wypaliło, słychać przenikliwy, wibrujący krzyk, znaczący moment graniczny, punkt szczytowego napięcia.
To napięcie nie mija, trwa jeszcze po zakończeniu przedstawienia. Krystyna Janda wychodząc po oklaski ma nieprzytomną, obcą twarz. Dopiero po kilku chwilach odrzuca w tył głowę i uśmiecha się szczęśliwym, zwycięskim uśmiechem: "Dobra jestem!"