Artykuły

Radosne i melancholijne

W Piwnicy pod Baranami na Święta Bożego Narodzenia obdarowujemy się co roku kolędami. Niektóre powstają dosłownie z dnia na dzień. Później śpiewamy je wspólnie w czasie "Koncertu dla miasta i świata" - opowiada OLA MAURER, artystka Piwnicy, Joannie Weryńskiej.

Jaka jest Pani ulubiona kolęda?

Obecnie "Zaśnij Jezuniu". To stara pastorałka, którą poznałam całkiem niedawno przy okazji wybierania świątecznych pieśni do płyty "Kolędy". Od razu mnie urzekła.

Które kolędy oprócz niej usłyszymy na Pani najnowszej płycie?

Te nasze tradycyjne, które wszyscy znają . Bardzo ciekawie zinstrumentalizował je mój ulubiony pianista, Jaro Kaganiec. Dzięki niemu są odrobinę rozkołysane jazzem. Bardzo lubię te aranżacje. Współpraca z Jarem jest samą radością, bo za każdym razem bywa nieco inaczej.

A czy w Piwnicy pod Baranami da się już odczuć świąteczną atmosferę?

Chyba tak, chociaż to jest taki czas z jednej strony radosny, a z drugiej melancholijny. Tym bardziej że nasze polskie kolędy są takie smutne. Dla mnie wiążą się one z pustym miejscem przy stole, ze świadomością i refleksją, że coraz nas mniej. Dla porównania, Francuzi mają kolędy bardzo wesołe. Ich teksty mówią o zimie, wietrze i choince.

Jak Pani myśli - z czego wynikają te różnice? Czyżby Polacy byli z natury smutasami?

U nas zawsze przy stole kogoś brakowało, to wynika z naszej historii. Ten rok był trudny także dla Piwnicy pod Baranami. Odeszło kilka osób bardzo nam bliskich. Dlatego świąteczna radość płynie głównie ze wspomnień z dzieciństwa. Próbujemy ją odnaleźć również w prezentach i kolędach.

A jakie podarki świąteczne dostaje Pani zwykle od przyjaciół z Piwnicy?

Obdarowujemy się... kolędami. Utarł się zwyczaj, że co roku na święta nasi kompozytorzy piszą je dla nas. Później wykonujemy je w czasie corocznego "Koncertu dla miasta i świata". Tutaj wyjątkową osobą jest Tamara Kalinowska, która od wielu lat pisze fantastyczne kolędy i potem nam wszystkim je rozdaje. Kilka pięknych kolęd dostałam też od Grzesia Turnaua i od Adriana Konarskiego.

Jakie to uczucie otrzymać na Gwiazdkę kolędę?

Niesamowite. Zwłaszcza jeżeli dostaje się ją z dnia na dzień. Jakiś czas temu w piątek spotkaliśmy się w kabarecie. Przyszła Elżbieta Czerwińska ze swoim nowym tomikiem wierszy. Zaczęłam go przeglądać i znalazłam uroczy tekst, zatytułowany "Płatki, opłatki". Ja nazywam się Ola Maurer, ale mój mąż nosił nazwisko Płatek.

Zażartowałam więc do Grzesia Turnaua, że to kolęda dla mnie.

On przeczytał i poprosił, żebym pożyczyła mu tomik. Następnego dnia po południu telefonem przerwał mi smażenie naleśników. - Przyjeżdżaj do studia. Masz do nagrania kolędę - usłyszałam. Pojechałam. Wieczorem wykonywaliśmy ją już na opłatku w Piwnicy. To są takie radości, które się pamięta.

Które spośród świątecznych pieśni przypominają Pani dzieciństwo?

Wychowałam się w Starym Sączu, gdzie co roku całe miasto brało udział w jasełkach z muzyką napisaną przez Jana Czecha. Role w przedstawieniu przechodziły z ojca na syna. Moja mama grała przez jakiś czas Matkę Boską i śpiewała przy tym śliczną kołysankę. Wszystkie dziewczynki były aniołkami, a chłopcy pastu- szkami.

Właściwie całe miasteczko spotykało się na tych jasełkach

w sądeckim Domu Katolickim. Potem było wspólne kakao i ciasteczka dla dzieci. Do dziś pamiętam smak cukierków grylażowych, które dostawaliśmy za udział w przedstawieniu. A kolędą "mojego dzieciństwa" jest "Nie było miejsca dla Ciebie" - niestety też jest bardzo smutna, bo oświęcimska.

W naszym domu miała znaczenie szczególne. W Oświęcimiu zginął brat mojej mamy.

Święta kojarzą się dziecku głównie z prezentami. Dostała Pani jako dziecko pod choinkę coś niezwykłego?

Kiedyś pod choinkę dostaliśmy... małego człowieka. Tuż po wigilii rozległo się gwałtowne pukanie

w okna. Siostra mojego ojca, która mieszkała parę kilometrów od Starego Sącza, zaprzężonymi

w konie saniami jechała do porodu. Nie zdążyła. Urodziła u nas. Poród odebrała mama, bo miejscowa akuszerka przyszła już po fakcie. Tak urodził się Janek. Potem Stary Sącz huczał od plotek, że jakaś kobieta przyjechała w Wigilię urodzić panu Maurerowi dziecko.

Niezwykłe są chyba Wigilie Piwnicy pod Baranami, bo od lat przybywają na nie tłumy...

Bo to są bardzo radosne spotkania. Tego dnia "Pod Barany" przybywają ludzie z najdalszych zakątków świata, którzy spędzają pod Wawelem święta. Jest szalony tłum, przychodzą co najmniej trzy pokolenia, wszyscy składają sobie życzenia i jest cudownie. Temu wszystkiemu towarzyszą co roku nowe kolędy i przepiękna scenografia, którą kiedyś przygotowywał dobry duch Piwnicy, nasza koleżanka Janina Garycka. Teraz godnie zastępuje ją Sebastian Kudas. Co roku wystrój sceny jest inny.

A gdzie Wigilię zwykle spędzał legendarny Piotr Skrzynecki?

Piotr otrzymywał wiele zaproszeń od każdego z nas, bo każdy chciał mieć takiego szczególnego gościa przy stole. Przyjmował jednak tylko to od Jana Kantego Pawluśkiewicza. W moim domu był częstym gościem na kolacjach przy innych okazjach.

Więc pewnie Pani wie, jakie potrawy najbardziej lubił?

Piotr nie był wymagającym smakoszem. Zawsze staraliśmy się, przyjmowaliśmy go w strojach wieczorowych, a jemu smakował najbardziej... chlebek. Podobnie było w pewnej szalenie drogiej restauracji w Nowym Jorku. Piotr wertując długo menu, w końcu zdecydował się... na "ziemniaczki z pietruszeczką".

Ponoć chętnie kultywował też świąteczne tradycje...

Potrafił się cieszyć małymi rzeczami, nawet zwykłym jabłkiem. Piotr miał też sposób, jak zapewnić sobie szczęście przez cały rok. Otóż, przed balem sylwestrowym udawał się do kościoła Franciszkanów, i tam co roku odnawiał swój "tajemny pakt ze św. Franciszkiem". Kiedyś zdradził mi, na czym polegał ów sekret.

Wyjaśnił, że gdy św. Franciszkowi podaruje się coś nadzwyczajnego w przeddzień sylwestra, to on przez cały rok pomaga. Zresztą Piotr był z tym świętym w "dobrych układach". Kiedyś przed sylwestrowym balem miałam dylemat. Zastanawiałam się, jaki kwiat dobrać do sukni. Jednym z nich był mak, drugim fantazyjna orchidea. Zapytałam go, który mu się bardziej podoba. A Piotr na to: "Chodźmy do św. Franciszka. Zanieś mu ten mak, on to doceni. Od tej pory staram się w sylwestra "pogadać" ze św. Franciszkiem.

Bez czego twórca Piwnicy nie mógł się obejść w Boże Narodzenie?

Dla Piotra najważniejsza była obecność. Zawsze szukał przyjaciół. Miał niesamowity dar dostrzegania u ludzi tego, czego nikt inny nie potrafił odnaleźć. Święta były dla niego kolejną okazją do bycia z innymi. On ciągle szukał z nami kontaktu, dzwonił, potrafił słuchać nawet naszych najgłupszych zwierzeń, tak jakby to były największe mądrości.

A skąd wzięła się tradycja piwnicznych Wigilii?

Myślę, że z chęci bycia razem. To jest zresztą idea, która nas do dziś trzyma razem, mimo kłótni

i różnych przykrości.

Z jakich powodów najczęściej te kłótnie wynikają?

Każdy z nas jest inny. Przecież nie można na przykład porównywać Jacka Wójcickiego z Leszkiem Wójtowiczem. To są bowiem dwa zupełnie różne światy.

Z zapachami jakich potraw oprócz pasztetu kojarzy się Pani Boże Narodzenie?

Uwielbiam spędzać czas w kuchni przed świętami. Dawniej w tym czasie piekłam z moimi synami pierniki na choinkę, to był taki nasz obyczaj. Miały one kształty postaci z bajek, albo pociągów czy samochodów, nawet nutek. W ten sposób mieliśmy nie tylko ozdoby choinkowe, ale i świetne prezenty. Z taką michą pierników można było potem wybrać się do zna- jomych. Teraz

z przyjemnością dowiedziałam się, że Tadeusz, jeden z moich synów, w swoim nowym domu kultywuje ten zwyczaj. Ostatnio piekli je z żoną i przyjaciółmi. Nie obyło się oczywiście bez konsultacji telefonicznych typu "czy soda jest tym samym, co proszek do pieczenia", ale się udały.

A jakiej wigilijnej potrawy nie potrafi sobie Pani za żadne skarby odmówić?

Zdecydowanie zupy z grochu jaśka i suszonych śliwek. Tajemnicą tej genialnej receptury jest, by zawierała dużo gałki muszkatołowej, korzeni i goździków. Do tego jeszcze dodaje się nieco cynamonu i kardamonu.

Czy przygotowując w tym roku potrawy wigilijne będzie Pani nucić sobie w kuchni utwory

z krążka "Kolędy"?

Pewnie tak. Zawsze coś sobie w kuchni podśpiewuję.

Ostatnia Pani płyta z kolędami powstała w ciekawych okolicznościach...

"Kolędy" po raz pierwszy nagraliśmy jeszcze w starym studiu Radia Kraków. Muzycy zagrali

za darmo. Zbiegło się to z informacją, że Ula Smok - prowadząca fundację "Podaruj Życie", poszukującą dawców szpiku - została wyróżniona spośród instytucji działających na rzecz innych.

Ja kibicuję Uli od samego początku. Co roku, ja i moi piwniczni przyjaciele, w styczniu śpiewamy kolędy na rzecz fundacji w kościele Arka. Ta płyta jest doskonałą okazją do poinformowania czytelników o tym, czym zajmuje się stowarzyszenie "Podaruj Życie" i jak mu pomóc. No i została wydana dzięki Uli.

Tej z pozoru kruchej osóbce udało się w ciągu zaledwie kilku dni pozyskać sponsora i dopełnić wszelkich niezbędnych w tym celu formalności. Chciałabym jej i wszystkim, którzy przyczynili się do powstania "Kolęd", gorąco podziękować. Cieszę się, że krążek ukaże się z gazetą. Może dzięki tej akcji, któregoś dnia w moim i wielu innych domach zadzwoni telefon i ktoś powie, że potrzebny jest dawca szpiku. Ja chętnie pomogę, oddając swój. Czekam na to.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji