Artykuły

Uroki scenicznej przygody

Oj, dostało się znów panom krytykom. Mocno, bardzo mocno. Aż piecze. Od czasów , w którym Jurandot porozstawiał po kątach szacowną krytyczną socjetę, używając pod jej adresem epitetów w rodzaju <żabie oczy> - jest to kolejne mocne ranie połączone z wyżymaniem. I to obecne odbywa się na tej samej scenie - Kameralnej Scenie Teatru Polskiego, co jest o tyle dziwne, że przecież łaskawie i przychylnie jest ona zazwyczaj oceniana przez <żabie oczy> i dyrektor Balicki ma najmniej chyba powodów do rozdzierania szat. Oczywiście żartuję, bo wybór tego tematu odbywa się u autorów najczęściej na zasadzie: ot, po prostu wdzięczny temat, a wybór utworów z tym tematem - bez żadnej chyba złośliwości ze strony dyrektora Balickiego, który sam zresztą kiedyś oddawał się trudnemu rzemiosłu krytyka teatralnego.

Tym razem lania dokonuje owa Kameralna Scena za pośrednictwem francuskiego autora - Jeana {#au#28}Giraudoux{/#} i można się pocieszać, że to przecież nie o naszym podwórku, a w ogóle Więc o tyle lżej, kiedy się słyszy ze sceny . Rozumiesz? Zasługują na współczucie! To wystarczy. A niech to licho weźmie. Na taką potworną złośliwość stać tylko Giraudoux - mistrza słowa, dialogu - finezyjnego, subtelnego, pełnego wdzięcznej francuskiej błyskotliwości, dużej kultury, stanowiącego jak by ciąg zaskakujących spięć, przypominającego oślepiające błyski fotograficznego flesza. Stać na taką złośliwość tylko Giraudoux - pisarza, który swe pisarskie jadło zawsze lubił przyprawiać porcją cynizmu i paradoksalnej przekory, czyniąc je zresztą przez to jeszcze bardziej smakowite. I który by z francuskich krytyków odważył się - gdyby Giraudoux znajdował się jeszcze wśród żyjących - stawać z tym pisarzem do pojedynku na ciętość dowcipu. I któż by zresztą śmiał obrażać się na pisarza, którego wdzięk jest wdziękiem wytwornej paryskiej ulicy, paryskiej kawiarni artystycznej i szykiem uroczej paryżanki? Niech tacy żyją jak najdłużej zarówno kosztem krytyków , jak i kosztem widowni. Tak, tak, widowni tez się tu dostaje. Tej zimnej, lodowatej, obojętnej, wściekłej, cynicznej, traktującej teatr jak poczekalnię dworcową przed odjazdem pociągu, jak ciepłe miejsce bez pluskiew.

Mój drogi, ale wszystko to odbywa się tu w imię teatru, opromienione najgorętszą doń miłością. I złośliwe wycieczki pod adresem krytyki, widowni, są tylko odskocznią od głównego tematu zawartego w pytaniu, co to jest teatr. O to tu chodzi. O cudowny tajemniczy świat teatru, do którego dostaje się, chcąc go poznać, chcąc wiedzieć, czym to się je, niejaki pan Robineau, referent budżetu teatrów. O teatrze mówią mu więc tu aktorzy, reżyser - autentyczni aktorzy, jakich znał z czasów Giraudoux z wielkim Jouvetem, Renoirem - pokazani w czasie jednej z prób na scenie. Scena jest w całej swej nagości - ze sznurami, drabina, reflektorem, a aktorzy bez szminki, bez kostiumów, i tylko można się domyślać, że taoto młoda dziewczyna z włosami złotej Wenus gra na pewno w tym teatrze albo role pierwszej naiwnej, albo niebezpiecznego kociaka, że ta oto, otrzymuje zapewne role przyjaciółki domu, a ta - zdradzanej, kłótliwej żony, że ten oto młody aktor może grac i Romea, i lowelasa.

- mówi o teatrze powabny kociak, recytując wyuczoną formułkę. - powiada aktorka od ról zdradzanej małżonki. I wreszcie panu Robineau zaczyna tłumaczyć sam Jouvet. I cóż za perły kunsztu dialogowego rozsiewa w tym miejscu autor . Toczy się ten dialog jak wartki górski strumień, którego wody mienią się iście tęczowymi kolorami. Żart, aluzje typu teatr-państwo, przekora, dowcip. Wszystko jest tu uroczym żartem. Aluzje aktualne w czasach Giraudoux wygasły w większości i pozostał żart. Teatralny żart. Bo i Jouvet niewiele w końcu wytłumaczył panu Robineau, bo zresztą nie można w jednym, dwóch, trzech zdaniach wytłumaczyć, co to jest teatr, nie da się go zamknąć w definicji. Najlepiej poddać się teatrowi, bez reszty zaufać, zawierzyć, pokochać, a zrozumienie przyjdzie samo. Najlepiej takim, jak pan Robineau, pokazać teatr w całej jego krasie.

I oto druga część przedstawienia - tegoż Giraudoux . Wprawdzie to zupełnie samodzielny utwór i nie związany z , ale tu, na scenie Kameralnego - pomysłowej, inteligentnej reżyserii Zygmunta Hübnera - staje się jakby praktyczną lekcją na niedokończony temat: co jest teatr. Tak jak by na widowni zasiadł pan Robineau i dla niego ci sami aktorzy postanowili dać próbkę sztuki teatralnej. Bo oto Jouvet wciela się w postać wszechpotężnego wodza - Uturu, jednej z wysp Polinezji. Renoir - w mister Banksa, który przybył na tę wyspę, by przygotować warunki do misji kolonialno-religijnej kapitana Cooka. Kociaki - w powabne jak z obrazów Gauguina córy przyrody - jedna z nich jest żona Uturu - ofiarowujące Banksowi noc uciech miłosnych, co przyjmuje on początkowo z głośnym . A pierwsi amanci - w synów dzikiej natury, gotowych z kolei ofiarować swe męskie siły żonie Banksa, co i ją początkowo oblewa purytańskim wstydem - ale tylko początkowo. I oto mamy teatralną zabawę.

Giraudoux kpi sobie z Anglików, co ma, jak wiadomo, w jego kraju świetne tradycje satyryczne - żeby wspomnieć tylko słynne listy Woltera. Kpi z rzekomo cywilizowanej moralności, przeciwstawiając jej moralność rzekomo prymitywną przyniesie tym pierwszym ludom. I też się cynicznie śmieje.

Jest to zdrowy śmiech. Tak, jak śmiech całej racjonalistycznej zabawy teatralnej, na którą Hübner za zgoda Giraudoux, zaprosił wszystkich naszych panów i panie Robineau, mówiąc - macie, oto jedna z odpowiedzi na pytanie: co to jest teatr. Podkreślam - jedna z odpowiedzi. Bo teatr ma przecież wiele twarzy. Ta jest uśmiechnięta, rozbawiona. Jest twarzą bardzo inteligentnego człowieka, który pięknym słowem potrafi wszystko wypowiedzieć. I jest twarzą aktora, który to słowo, poprzez dialog, umie doskonale podać. Naprawdę doskonale. Rzadko oglądamy taki - prezentowany tu m. in. Przez Tadeusza Białoszczyńskiego , Tadeusza Kondrata - kunszt prowadzenia dialogu scenicznego. Szczególnie w , gdzie Kondrat jest pociesznym, jowialnym Robineau, a Białoszczyński dostojnym Jouvetem. Bo w jest, niestety trochę dłużyzn, ale tylko trochę, i nie przeszkadza to wcale, by owa próbka teatru, jaką otrzymaliśmy, smakowała wyśmienicie.

Próbka godna wielkiej - wciąż innej, wciąż zmieniającej, wciąż odkrywającej nową twarz - Sztuki Teatru. Tego przed duże właśnie T. teatru, który nie wiem, jak Ty rozumiesz? Dla mnie np. jest zawsze wielką, cudowną przygodą. Myślową, estetyczną Nawet jeśli jestem na sztuce, którą w swoim życiu widziałem kilkakrotnie. Mimo to. Dopóki kurtyna się nie podniosła jest dla mnie teatr - powinien być - światem nieznanej przygody. Wspaniałej przygody, której oczekuję w swym fotelu zawsze wówczas, gdy światło gaśnie na widowni i gong oznajmia, że już, że już się zaczyna Zadumałem się

Cóż, wyszła mi z tego wszystkiego pochwała teatru. Ale jak najbardziej na czasie. Przecież to koniec sezonu, urlopy Spróbuję przy okazji plony tego kończącego się sezonu zebrać, ale na razie do zobaczenia. Pourlopowego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji