Artykuły

Olbrychski wraca na studia

- Hamleta, Beniowskiego i Kmicica grałem bez zdanego eksternistycznego egzaminu aktorskiego. Fakt, że niektórzy koledzy składali na mnie donosy i Adam Hanuszkiewicz zaproponował, że na plakacie przy moim nazwisku postawi trzy gwiazdki. Ale członek KC Wincenty Kraśko, dziadek popularnego prezentera telewizyjnego, powiedział do Hanuszkiewicza: "Panie Adamie, nie wygłupiajmy się" - mówi warszawski aktor DANIEL OLBRYCHSKI.

Dziennik "Polska" wdarł się na supertajny plan spektaklu "Kwatera bożych pomyleńców", który zobaczymy wiosną w TVP. To aktorski olimp: pierwszy raz przed kamerą wspólnie staną Jerzy Trela, Jerzy Radziwiłowicz, Jan Peszek i Daniel Olbrychski, którego o zawalone studia, Powstanie Warszawskie i obrachunki z Zagładą wypytuje Magdalena Rigamonti.

Koledzy z obsady żartują z Pana wykształcenia. Nie wstyd Panu, że nie jest dyplomowanym aktorem?

- Takie żarty wybitnych, niezależnych i mądrych aktorów to przyjemność, bo wszyscy doskonale wiemy, że ustawa wymyślona przez PSL to nonsens. Gdyby coś takiego zaproponowano we Francji czy Ameryce, to Depardieu i De Niro dostaliby zakaz grania w filmach.

Na szczęście PSL tę bzdurę wycofał, chociaż licho nie śpi. A swoją drogą, brak dyplomu nigdy Panu nie przeszkadzał?

- Nigdy, nawet za komuny. Hamleta, Beniowskiego i Kmicica grałem bez zdanego eksternistycznego egzaminu aktorskiego. Fakt, że niektórzy koledzy składali na mnie donosy i Adam Hanuszkiewicz zaproponował, że na plakacie przy moim nazwisku postawi trzy gwiazdki. Ale członek KC Wincenty Kraśko, dziadek popularnego prezentera telewizyjnego, powiedział do Hanuszkiewicza: "Panie Adamie, nie wygłupiajmy się". Więc do pomysłodawców ustawy zwracam się równie uprzejmie: "Panowie, nie wygłupiajmy się".

A może warto by napisać tę magisterkę? Dostałby Pan etat w szkole teatralnej, gdzie jest wykładowcą.

- Oczywiście. Poza ogromną przyjemnością, jaką daje mi ta praca, etat przydałby się do emerytury.

Pomostowej?

- A gdzie tam. Ja będę miał zwyczajną, ale bardzo niską, bo moje składki trafiały do ZUS-u tylko wtedy, kiedy byłem zatrudniony w Teatrze Narodowym. Filmy nie są w Polsce liczone do emerytury. Co innego we Francji - stamtąd już za rok będę dostawał co miesiąc jakąś sumkę.

Jaki będzie temat Pańskiej magisterki?

- Wykładam wiersz, więc praca będzie o moich rolach filmowych wierszem. A tego się trochę uzbierało, bo to "Wesele", "Pan Tadeusz" i "Zemsta". Napiszę o tym, jak przed kamerą grać wiersz klasyczny.

Wróćmy do "Bożych pomyleńców". Lśnią tu cztery tak jasne aktorskie osobowości, że chyba kamery ślepną?

- Wie Pani, dawno się tak dobrze nie bawiłem. Aktorstwo jest jak zespołowa gra, jak piłka nożna czy hokej. Jeśli jeden nie poda ładnie drugiemu, nic z tego nie wychodzi - więc robimy wszystko, żeby wygrać tę grę. Zwłaszcza że trudno jest o literaturę dla aktorów w naszym wieku, i to dla czterech jednocześnie.

Powieść Władysława Zambrzyckiego, która jest podstawą literacką sztuki, wywołała w latach 50. niezły zamęt. Za oknami tytułowej "Kwatery" płonie Powstanie Warszawskie, a tutaj czterech inteligentów rozprawia o zarazie na polach tytoniu. Pana zdaniem to patrioci?

- Jak najbardziej. To ludzie o głębokim zakorzenieniu w naszej narodowej kulturze. Oni nie muszą deklarować wprost, że kochają Polskę. Zresztą takich rozmów o miłości do ojczyzny w ogóle nie prowadzą. Są bardziej inteligentni niż pytanie, które mi pani zadała. Nie są także antysemitami i nie prowadzą rozważań politycznych, bo to w teatrze nie jest potrzebne. Od tego mamy naszych bardzo patriotycznych posłów. Nie znalazłem w tekście żadnych objawów głupoty. To opowieść o tym, co znaczy być mądrym i dobrym Polakiem i jak być przykładem wspaniałości charakteru. Kiedy na ziemi rozgrywa się piekło, oni trzymają poziom. Rozmawiają tak jak kiedyś Holoubek, Konwicki i Łapicki przy stoliku w Czytelniku.

Zdarzało się Panu przysiadać do tego stolika?

- Ja jeszcze pamiętam taki stolik w SPATiF-ie, przy którym rezydowali Słonimski, Adam Ważyk i Bogdan Tomaszewski. My, młodzi, dosiadaliśmy się na nauki. O polityce mówiło się niewiele. Autor "Kwatery" też politykę zdaje się pomijać. Zresztą, wydaje mi się, że Zambrzycki był kolegą mojego ojca, bo zarówno on, jak i ojciec współpracowali z "Ekspresem Wieczornym". Akcja sztuki rozgrywa się w kamienicy przy Żurawiej, a zaledwie ulicę dalej moi rodzice podczas wojny ukrywali Rafała Pragę. A Rafał Praga po wojnie prowadził "Ekspres Wieczorny". Wie pani, mój ojciec uznał, że to państwo, w którym przyszło mu żyć po wojnie, jest nielegalne i już do śmierci nie wyrobił sobie dowodu osobistego. Było to uciążliwe dla całej naszej rodziny.

Pański bohater to z pochodzenia Tatar.

- Owszem, z rodziny polskich Tatarów - stąd moja charakteryzacja nawiązująca trochę do postaci Tuchaj-beja. Tatar oddał się do dyspozycji AK i chciał wziąć udział w Powstaniu Warszawskim. Ale podziemni oficerowie uznali, że jest za stary. Bardzo go to dotknęło, co zresztą dosadnie wyraża i także dlatego ze swoimi trzema kompanami ucieka w świat erudycji.

Skoro zakazali sobie rozmawiać na tematy przygnębiające, czy Powstanie będzie w sztuce obecne?

- Oczywiście. Obok ich "Kwatery" jest szpital polowy, giną ludzie, a miasto walczy.

Czy z marszu polubił Pan swojego bohatera?

- Po raz pierwszy przeczytałem scenariusz szybko i bez dostatecznej uwagi. Jestem leniwy i każdy pretekst, żeby czegoś nie zrobić, jest dla mnie dobry. Ale kiedy zaczynam próby, wypruwam sobie żyły. Moi koledzy działają podobnie. Między ujęciami nie idziemy się skupiać. Skupiać to się należy w klozecie.

A co powinien robić aktor?

- Rozluźniać się. Żartować z kolegami. Wszyscy jesteśmy świetnie przygotowani, a reżyser doskonale wie, czego chce. Proszę sobie wyobrazić, że realizowaliśmy ośmiominutowe ujęcia za jednym zamachem. Z dyplomami czy bez jesteśmy profesjonalistami (śmiech). I wszystkim nam żal rozstawać się z tym spektaklem. Szkoda, że to już koniec zdjęć. Zaproponowaliśmy nawet, żeby wystawić tę sztukę w teatrze. Mam nadzieję, że uda się nam zagrać ją na żywo.

Dwa lata temu narzekał Pan na brak atrakcyjnych propozycji filmowych. Tymczasem w ostatnim sezonie zagrał Pan w sześciu filmach, w tym trzech zagranicznych. Obniżył Pan poprzeczkę czy przyszły lepsze scenariusze?

- Propozycji miałem dużo, ale tylko w Europie. W Polsce nie miałem co grać, nie było dla mnie ról. Teraz coś drgnęło, bo zagrałem aż w trzech rodzimych produkcjach. Myślę, że jest w tym wiele przypadku, po prostu tak się złożyło. A przy okazji na chwilę wrócę do polityki i przypomnę koncepcję minister Gilowskiej, wedle której artyści mieli być pozbawieni przywileju płacenia mniejszych podatków. To przecież byłby nonsens, bo bywa tak, że aktor pracuje w jednym roku bardzo dużo, a zdarzają się lata bezrobocia. Największym się zdarza nie mieć propozycji. Gdyby nie moja praca w filmach w Rosji, Francji i Niemczech, to gwarantuję pani, że nie utrzymałbym rodziny. Najbardziej lubię i umiem grać po polsku. W tej chwili wkraczam w wiek tak zdecydowany, że będą dla mnie role. Będę miał 64 lata, więc wszystko przede mną.

Już w styczniu premiera "Idealnego faceta dla mojej dziewczyny" Saramonowicza i Koneckiego z Panem w jednej z głównych ról. Fachowcy szacują, że film zdobędzie dwumilionową publiczność, ale o sekretach Pańskiej kreacji wiadomo tyle, co nic. Mogę prosić o garść apetycznych detali?

- Nie powiem, bo sam nie wiem. Muszę ten film zobaczyć. Gram tam chyba z sześć ról.

Będziemy boki zrywać?

- Jestem przekonany. To jest tak dobrze napisany film, że wciąż się cieszę, że w nim zagrałem.

Podobne wrażenia ma Pan po tegorocznych filmach zagranicznych?

- Zagrałem z Belmondo w dramacie "Człowiek i jego pies" Francisa Hustera [europejska premiera 14.01 - red.]. To pożegnanie Jeana-Paula z kinem, ale on, choć porusza się z trudem, ani na moment nie znika z ekranu. Rzecz nawiązuje dodzieła De Siki z lat 50., jednak o ile wtedy w obsadzie znaleźli się amatorzy, o tyle do tej fabuły zostali zaproszeni aktorzy zaprzyjaźnieni z Belmondo [m.in. Charles Aznavour i Max von Sydow - red.]. Tak jak inni gram epizod. Od wielu lat chcieliśmy z "Bebelem" razem zagrać i cieszę się, że w końcu się udało. Powiem pani, że on mi kiedyś zezwolił (przysłał faks), żebym w jego imieniu rąbał szablą jego portret w faszystowskim mundurze wiszący w Zachęcie.

Kiedy zabierze się Pan za swoją zapowiadaną fabułę o Jedwabnem?

- Potrzebuję na to pół roku zupełnego spokoju, a niedługo zaczyna film w Rosji, wiosną kolejny w Polsce. Na razie mam szkic scenariusza i wiem, że to my powinniśmy opowiedzieć historię Jedwabnego, a nie jakiś reżyser z Hollywood. Póki co biskup łomżyński próbuje sprawę mordu Żydów przez Polaków zamieść pod dywan, a proboszcz w Jedwabnem sprzedaje książeczki podłego antysemity Leszka Bubla. Musimy więc szybko działać, bo siła filmu jest wielka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji