Artykuły

Papkin

Być może nie spostrzegli tego czytelnicy "Karuzeli" czy "Szpilek", ale poziom dowcipów, krążących po Warszawie, gwałtownie zwyżkował. Jest to ten sam rodzaj humoru, który zawsze funkcjonował w naszym kraju, a więc nie perlisty humor galijski, słoneczny i podlany winem, ani absurdalny humor anglosaski, na pozór kostyczny, w istocie zaś czerpiący z fantastycznych pokładów wyobraźni "Alicji w krainie czarów", lecz humor zgryźliwy, ciemnawy w swojej tonacji, przetwarzający pozornie cyniczny pesymizm w źródło witalnego optymizmu. Humor polski nigdy nie był piankowy i lekki, jego funkcja rzadko bywała bezinteresowna, jest on raczej formacją obronną, której utylitarny charakter, polegający przede wszystkim na tym, aby ułatwiać znoszenie trudności, jest jawny i oczywisty.

Jeśli sztuka ma się odnawiać przez kontakt z życiem, to odnowienie tradycyjnego repertuaru komediowego naszych scen polegać powinno, jak rozumiem, na nasycaniu klasycznych figur dramaturgii nowymi klimatami emocjonalnymi, płynącymi ze strony ulicy. Taką figurą w dramaturgii narodowej jest między innymi Papkin z "Zemsty" Aleksandra {#au#207}Fredry{/#}.

Papkin uchodzi w "Zemście" za postać najśmieszniejszą, postać napisaną od początku do końca jako figura komediowa i pocieszna. Cześnik, mimo że raptus i pieniacz, wypowiada jednak ze sceny słynny werset "nie wódź nas na pokuszenie...", który jest wypowiedzianym na serio credo polskiej gościnności i który - w wykonaniu na przykład Jerzego Leszczyńskiego - przedwojenna publiczność teatralna nagradzała nieodmiennie pełnymi dumy brawami. Rejent, przewrotny chytrus, rzuca się jednak w ramiona swego antagonisty w euforycznym porywie ogólnej zgody, której błogosławić ma Bóg, co również należy do repertuaru wierzeń społecznych i jedynie Papkin pozostaje na scenie jako postać śmieszna, miałka, kłamliwa i blagierska, pozbawiona wzniosłości i jakby nie należąca do świata wartości, które, jakkolwiek w satyrycznym ujęciu, prezentuje jednak "Zemsta".

Tradycja teatralna uczyła grać Papkina jako obcego. Wśród kontuszowych protagonistów Papkin pojawiał się zazwyczaj w peruce na modłę francuską, w wysokich butach za kolana i trójgraniastym kapeluszu, był on jakby kosmopolityczną naleciałością, absurdalną na tle sarmackiej swojskości, przybyszem z innego świata i innej kultury, nie dopasowanym do otoczenia i przez to nie budzącym żadnych cieplejszych uczuć w komediowym i satyrycznym, ale przecież ukazanym z nie wolną od samozadowolenia serdecznością świecie "Zemsty".

I oto całkiem niespodziewanie staliśmy się świadkami czegoś, co można by nazwać rewolucją w tradycji fredrowskiej, dokładniej zaś w tradycji papkinowskiej w "Zemście". Rzecz dokonała się na małej scenie Teatru Powszechnego w przedstawieniu "Zemsty" reżyserowanym przez Zygmunta Hübnera, w którym rolę Papkina gra Wojciech Pszoniak.

Znakiem rozpoznawczym znaczących interpretacji aktorskich w repertuarze klasycznym jest to, że zaczyna się wówczas słyszeć i rozumieć inne partie tekstu, niż te, które docierają do widza zazwyczaj. Nie znaczy to, aby sam tekst się zmieniał, przeciwnie, jest on stale ten sam, ale nagle zaczyna się go słyszeć inaczej, słowa, które przelatywały dotąd unoszone rytmem recytacji, jakby zatrzymują się, nabierają ciężaru, przenikają do wyobraźni.

W każdym przedstawieniu "Hamleta" na przykład, Hamlet mówi do Ofelii: "musiałabyś się dobrze nastękać, aby stępić mój koniec", widziałem jednak może jedno, może dwa przedstawienia, w których było słychać wyraźnie, że rozmowa duńskiego księcia z córką kanclerza nie ma nic wspólnego z dworską konwersacją, że jest wuglarna i obraźliwa, podobna do tych, które {#au#136}Szekspir{/#} pisał dla postaci z otoczenia Falstaffa, nie zaś dla figur heroicznych.

U Papkina takiego, jakim gra go Pszoniak, po raz pierwszy chyba słychać tak wyraźnie, że nie jest to przybyły nie wiedzieć skąd fircyk, blagier i tchórz, udający rycerza, lecz biedak, trzymany na szantażowym pasku przez Cześnika, człowiek, schwytany w potrzask, z którego nie potrafi się wyplątać. Jest to coś więcej, człowiek smutny, który zdaje sobie sprawę z nikczemności swojego losu i z prawdziwej wartości świata, na którym przyszło mu żyć. Scena, kiedy Papkin sądzi, że został otruty i pisze swój testament należała tradycyjnie do przezabawnych scen hipochondrii, przyjmowanych wybuchami śmiechu. Taka, jaką gra ją Pszoniak, staje się nie tylko sceną liryczną, ale omalże podniosłą.

Oto mały człowiek uświadamia sobie, że w momencie, kiedy kończy się jego użyteczność dla mocodawców i patronów, staje się nikogo nie obchodzącym śmieciem, którym nikt już nie zaprząta sobie głowy. Równocześnie znika gdzieś jego tchórzostwo, którego nauczył go instynkt samozachowawczy, Papkin naprawdę przenosi się w inne rejony, gdzie nie obchodzą go już nadęte pozy, powarkiwania, a nawet kije zaściankowych możnowładców. Zapisując swój majątek pokazuje nam jego nędzę, będącą zapłatą za lata wysług. Całkiem nieoczekiwanie Papkin przeistacza się w jedyną postać "Zemsty", która wyrasta z rodzajowo-kontuszowych czy mariwodażowych perypetii, sięgając po wyższy wymiar człowieczeństwa, po jego wymiar egzystencjalny.

Pszoniak być może wpisał Papkina w tradycję chaplinowską, bufonada fredrowskiego błazna jest dlań obroną resztek ludzkiej godności i człowieka poniżonego, tak jak frak, laseczka czy melonik u Chaplina są pretensjonalnymi znakami rzekomego statusu społecznego ubogiego imigranta. Ale Pszoniak umieścił również swego Papkina w tym samym kontekście emocjonalnym, którym oddycha polski dowcip potoczny: śmieszność Papkina pokazał jako obraz mimikry, pozwalającej mu znosić trud egzystencji w świecie, w którym nie jest jedynym błaznem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji