Gniazdo przemocy
Nigdy dotąd w tej rubryce nie znalazła sobie miejsca teatralna recenzja. Zastrzegając, że i tym razem nie mam zamiaru czynić wyjątku od tej słusznej zasady szanowania cudzych i własnych kompetencji, wypadnie mówić o sztuce teatralnej.
Mowa o wystawianym w Teatrze Powszechnym w Warszawie "Locie nad kukułczym gniazdem". Nie tylko smakosze teatru ustawiają się w kolejce przed kasami na parę godzin, ale nawet ci, którzy z rzadka trafiają do tych kas teraz wkładają wiele wysiłku w nabycie biletu. Personel klinik psychiatrycznych udaje się na spektakl niemal w sposób zorganizowany, aby potem w zamkniętym, fachowym gronie, lub wespół z pacjentami toczyć dyskusje.
Akcja sztuki przebiega bowiem w szpitalu dla psychicznie chorych, a bohaterami jej są chorzy i personel zakładu. Specjalnego smaku inscenizacji dodaje zachowana w grze aktorów duża zgodność z prototypami klinicznymi ich ról. Z teatralnego fotela lekarz oglądając spektakl stawia bez większych trudności rozpoznanie: shizofrenii, nerwicy, katatonii, psychopatii, histerii, podziwiając kliniczną pedanterię reżysera i wielką wyobraźnię aktorów. Nie moją rzeczą zresztą jest ocenianie sposobu wystawienia tej znanej sztuki, ale jako widz zaświadczam, że wyszedłem z teatru usatysfakcjonowany, zawdzięczając mu nie tylko chwile artystycznych przeżyć, ale i refleksji, którymi pragnę w tym miejscu się podzielić.
Nie zdradzając sekretów akcji można jednak powiedzieć, że zakład psychiatryczny w którym, ona się dzieje, z minuty na minutę odsłania coraz bardziej swoje mroczne kulisy. W miarę rozwoju wydarzeń na scenie maleje jednocześnie prawdopodobieństwo tego, że mogły one rzeczywiście tam się wydarzyć. Kliniczny naturalizm, będący vehiculum artystycznej sugestii przybliża nas do psychiatrycznego szpitala, wypadki, które mają tam miejsce, kuszą aby je dementować.
Przy założeniu, że wszystko gdzieś zawsze zdarzyć się może; leniwy i bez charakteru lekarz, psychopatyczna pielęgniarka, sadystyczny pielęgniarz, i nawet jeśli zdarzyłoby się to wszystko jednocześnie, to trudno przyjąć, że nawet w takim stanie rzeczy leczenie - dopóki jest to szpital - odbywa się za karę. Tabletka za karę, elektrowstrząs za karę, czy wreszcie lobektomia z zemsty i to z decyzji pielęgniarki! Oczywiście zadaniem sztuki nie jest informacja popularyzatorska, stąd wątpliwa potrzeba mojego dementi. Ale jednak, z nawyku zawodowego, być może, sądzę, że jest ono potrzebne, jako że widz traktując zbyt dosłownie fabułę, stając przed ewentualnością poddania się samemu leczeniu psychiatrycznemu w zakładzie zamkniętym, lub oddając tam na leczenie, kogoś z bliskich mógłby mieć obraz tego na co chory w takim zakładzie jest narażony w sposób zasadniczo zdeformowany.
NO, a co z tego wydarzyć się naprawdę mogło? Z wyjątkiem "odwetowego" leczenia wszystko inne. Jest jakąś realistyczną uwagą o zakładach psychiatrycznych i leczniczych w ogóle, że całościowy obraz zdarzeń na oddziale umyka w pewnym stopniu ocenie personelu, stwarzając możliwość, że praktycznie każdy każdym, do pewnego stopnia może manipulować. Jednocześnie potwierdza się reguła, że panaceum na wszelkie tego rodzaju niebezpieczeństwa jest bezpośredni kontakt lekarza z pacjentem, którego brak w "Locie nad kukułczym gniazdem" osiągnął stadium karykatury.
Jeśli dzisiejsze rozważania poświęcone w gruncie rzeczy dementowaniu prawdopodobieństwa zdarzeń ze sztuki, to robiąc to z powodu, o którym powiedziałem wyżej, nie uważam wcale, że głównym problemem przed którym staje widz jest uwierzyć lub nie uwierzyć w dosłowność. Ponieważ nie piszę jednak recenzji (a gdybym pisał ją, to byłaby ona pełna pochwał) zajmuję się po prostu medycznym jej aspektem.
W istocie rzeczy nie jest to sztuka o leczeniu i o psychiatrii. Jest to sztuka o przemocy, o przemocy zorganizowanej, udrapowanej w humanistyczne sloganyi kpiącej z namiastek samorządności, bezwzględnie żerującej na ludzkich słabościach, nieprzebaczającej i nie czyniącej żadnego wyjątku dla swojej obłudy. W tym upatruję źródeł powodzenia powieści i teatralnej sztuki, że właśnie poprzez szpitalną metaforę, odstania bezwzględność przemocy, zaś psychicznie chorzy ilustrują po prostu ludzkie postawy wobec niej. Widzimy więc postawę lojalistyczną, buntu, wewnętrznej konspiracji, udawania, że wszystko jest w porządku, a nawet, że przemoc wynika z naszych życzeń. Lekarz, pewnie mający najlepsze intencje, ale niedostępny i nie mający kontaktu z rzeczywistością, dopełnia ponurej ilustracji. Rządzą sierżanci.
Myślę, że nie jest sprawą przypadku, że sztuka zrodziła się w Stanach Zjednoczonych. Byłby to temat wart podjęcia, ale nie przeze mnie, gdyż obiecałem trzymać się medycznych aspektów tego ciekawego teatralnego widowiska.