Lot nad kukułczym gniazdem
Ten dziwny, oryginalny tytuł dotarł do nas dwa lata temu wraz z informacjami o światowym sukcesie filmu Milosa Formana nakręconego w USA, według powieści Kena Keseya. Film zdobył aż pięć najważniejszych Oscarów i stał się bestsellerem światowych ekranów, a także obiektem zachwytów międzynarodowej krytyki, uznającej go niemal jednogłośnie za arcydzieło. O ile mi wiadomo, został on także kupiony na nasze ekrany i wkrótce się przekonamy jak wiele w tamtych zachwytach prawdy.
Tymczasem warszawski Teatr Powszechny wystawił sceniczną wersję powieści Keseya. Jej autorem jest znany teatralny majster Dale Wasserman ("Człowiek z La Manczy", scenariusze do "Kleopatry" i "Wikingów"). Dziwne to trochę, że sam twórca jest wyłączony z adaptacji, ale w Ameryce podział kompetencji przestrzegany jest ściśle również w sztuce. Ciekawe, że pierwsza próba wystawienia "Lotu" w 1963 r. w Nowym Yorku (z Kirkiem Douglasem w głównej roli) zakończyła się niepomyślnie. Dopiero w kilka lat później sztuka zaczęła święcić triumfy na amerykańskich scenach. Jej powodzenie zachęciło filmowców. Efekt tego zainteresowania znamy. Przyczynę - po obejrzeniu warszawskiego spektaklu - także.
Historia opowiedziana przez Keseya-Wassermana jest bowiem wstrząsająca i więcej mówi o ludzkiej naturze, niż naukowe rozprawy. Akcja sztuki rozgrywa się w szpitalu dla umysłowo chorych. Na oddział siostry Ratched, zwanej przez pacjentów z mieszaniną ironii i lęku Wielką Pielęgniarką, przybywa nowy podopieczny. Jest nim Mc Murphy, człowiek o niejasnej przeszłości, lądujący w szpitalu po to, żeby się wymigać od pracy na więziennej farmie. Na oddziale staje się jakby przybyszem z innego świata. Jego żywiołowość i prostolinijność zderzają się z panującą tu dyscypliną, służącą nie tyle leczeniu, co zaspokajaniu obsesji władzy personelu. Pozostali pacjenci są już bierni, wiedzą po prostu, że opór pogorszyć może tylko ich sytuację - w najlepszym razie narazić na elektrowstrząsy, w najgorszym - na operację chirurgiczną, czyniącą z człowieka tępego matoła.
Mc Murphy wybiera bunt. Jego pojedynek z Wielką Pielęgniarką, obfitujący, jak zresztą cała sztuka, w szereg sytuacji komicznych, zmierza nieuchronnie do tragicznego finału. W starciu z władzą, której siostra Ratched, fanatyczka ładu i porządku, jest wystarczająco silną reprezentantką, w starciu z absurdem sytuacji, w której chorych, zamiast leczyć, pogrąża się coraz głębiej w szaleństwo - Mc Murphy przegrywa. Swoją próbę buntu przypłaca życiem.
Do tych, którzy mogliby wątpić w realność podobnej historii, skierował Kesey - niegdyś pielęgniarz szpitala psychiatrycznego - takie przesłanie: "Myślicie, że to jest zbyt przerażające, aby mogło się zdarzyć, zbyt okropne, aby było prawdą. A jednak. Jest mi wciąż trudno zachować jasność umysłu, kiedy o tym myślę. Ale jest to prawdą, nawet jeśli się nigdy nie zdarzyło".
Warszawski teatr wykorzystał w pełni szansę, jaką dawała sztuka. Przedstawienie, w reżyserii Zygmunta Hübnera jest prawdziwie przejmujące. Duża w tym także zasługa zespołu aktorskiego. Na plan pierwszy wysuwa się oczywiście Wojciech Pszoniak w roli Mc Murphiego, rozdokazywany w poszczególnych epizodach pojedynku z siostrą Ratched, śmieszny w swoich próbach przeciwstawienia się szpitalnym absurdom, tragiczny w ostatniej samobójczej szarży. Wielka rola.
Jego zawziętą oponentką jest Mirosława Dubrawska, zaś w rolach pacjentów, z których każda zasługuje na oddzielną rozprawkę, wystąpili m.in.: Bronisław Pawlik, Olgierd Łukaszewicz, Franciszek Pieczka, Piotr Cieślak, Jan T. Stanisławski.
Maluczko, a Teatr Powszechny zyska w Warszawie taką pozycję jak Stary w Krakowie...