Artykuły

Diabły stare i nowe

Chował pod sobą w sofie nieboszczyka - Że jaż bez tego na ty sofie grzeszy - To go nie cieszy". Nie tylko swawolnych wierszyków o Franiu czy Ernestynce nauczyłem się, grzeczny chłopiec, na pamięć, ale i sławnej "Opowieści dziadkowej o cudach jasnogórskich", również napisanej i ogłoszonej naprędce przez przyjaciela mego ojca, pana Żeleńskiego, doktora. To ci była sensacja! Boy drwił i szydził na potęgę - czytajcie "Słówka"!

Władysław {#au#12}Terlecki{/#} podszedł po wielu latach do tego tematu w sposób absolutnie odmienny. Wyrzekł się pitavalu, pogrążył w moralitet o zbrodni i karze, zajął się sędzią śledczym, dociekającym prawdy psychologicznej, i to sędzią, przybyłym z zewnątrz, z innej sfery kulturowej i narodowej. Dla Boya sprawa ojca Damazego była jakby nową aferą ze świata Barbary Ubryk. Dla Terleckiego - którego pisarstwo cenię i szanuję - wina i pokuta brata Sykstusa warzy się w kotle ciemnych instynktów człowieka, nawet pokus diabelskich, i właśnie w te kręgi wnika Iwan Fiodorowicz, sędzia śledczy po trosze z kart Dostojewskiego, człowiek chory fizycznie i pokręcony psychicznie. To trafia - wszyscy chwalą autora, że wyrzekł się tym razem sensacji w stylu "Czarnego romansu" - ale mnie trudno się wyrwać spod wpływu Boya, który na to kryminalne wydarzenie patrzał diablo trzeźwym okiem. I powieść Terleckiego "Odpocznij po biegu" czytałem z mieszanymi uczuciami.

Powieść tę przerobił autor na utwór teatralny - wielu autorów tak czyni, u nas wzorem była współczesna "bratu Sykstusowi" Zapolska - i wystawieniem tej scenicznej wersji zajął się Zygmunt Hübner. Reżyseria jego jest precyzyjna, kameralna, "psychologiczna", mocno osadzona w sugestywnej, posępnej dekoracji Jana Banuchy - potężne mury i kafkowskie schody przytłaczają małe figurki ludzkie, miotające się między ponurą rzeczywistością a urojeniami diabelskich interwencji. Z ujęciem reżyserskim zestroił się styl gry aktorskiej, powściągliwy, wyciszony, rezonerski. Jak ryba w wodzie czuje się w takim klimacie Władysław Kowalski jako mądry śledczy na tropie. W nieco mniejszym stopniu Gustaw Lutkiewicz. Nieco przesadnie - Maciej Rayzacher. Ale to są uwagi "do wysokiego szczebla". W sumie bowiem przedstawienie jest dopracowane i jednolite, a ma też tak dobrze postawione role drugiego planu, jak Marty Ławińskiej, Jana Jeruzala, Kazimierza Kaczora i Franciszka Pieczki. Aktorzy ci potrafili celny rysunek realistyczny wpisać bezbłędnie w wizyjny w założeniu obraz sztuki.

"Odpocznij po biegu" znalazło się na scenie Teatru Powszechnego, który w ostatnim okresie wysunął się do pierwszego szeregu teatrów, popierających, bez wielkich słów ale za to w praktyce, współczesną polską dramaturgię. Bo to i Białoszewski był przed Terleckim, i przed nimi Bratny, a zaraz po Terleckim na tę samą scenę wbiegła jedenastka reprezentacyjna Polski w piłce nożnej, wywołana przez Janusza Głowackiego. Sztuka "{#re#19423}Mecz{/#}", prapremiera.

Głowacki jest piekielnie inteligentny, piekielnie zjadliwy i ma piekielne wyczucie aktualności. W sprawie Attyli - podzielam jego pogląd. W sprawie nudyzmu - również. W sprawie piłki nożnej - tak samo. "Mecz" to metafora - wiadomo - nie chodzi o piłkę, jej oficerów i subalternów, ale tak w ogóle, stosunki międzyludzkie, małe układy i większe układy, ale pozwólcie, że ja przede wszystkim zwrócę uwagę na to, co jest naprawdę w "Meczu", tj. na konkretny mecz i jego kulisy, a nie na symboliczną papkę. I dlatego, że w "Meczu" jest konkret, gęsta materia reportażowych obserwacji i podpatrzeń, widz sztukę aprobuje, ufa autorskiej znajomości frontu i oficyn, satyryk musi być realistą, a Głowacki jest tęgim satyrykiem.

Sport jest największą bezinteresowną namiętnością zbiorową, diabły sportu zmężniały kosztem innych diabłów, aż dziw, że tak mało, stosunkowo mało, jest u nas utworów o tematyce sportowej - może dlatego, że trzeba się na sporcie znać bardziej namacalnie niż na psychologii - przez to "Mecz" ma swoje znaczenie, choć poza ramy reportażu scenicznego nie wykracza.

Sztuka Głowackiego jest jednak na scenie mniej dynamiczna, mniej wyostrzona niż w lekturze. Wyłażą też wyraźnie na wierzch błędy samego autora (który nie wiedział na przykład co zrobić z jedną postacią kobiecą). Ale nie żądajmy zbyt wiele: robota reżyserska Andrzeja Trzosa-Rastawieckiego dała sobie radę z "Meczem", chociaż z trudem , przy czym dodatkowo cieszy fakt, że oto znowu jeden z reżyserów filmowych (świetny "Trąd") wziął się do reżyserii teatralnej. Te dwie wielkie sztuki audiowizualne są w pewnym sensie coraz bliższe sobie i tylko zachowawcę może dziwić, że Wajda od Dostojewskiego w teatrze przechodzi do Conrada w filmie i z powrotem do Dostojewskiego w teatrze, a 'Wesele" reżyseruje i w teatrze, i w filmie.

Co do aktorów w "Meczu": Franciszek Pieczka i inni uwierzytelnili działaczy klubowych i kręcące się wokół nich osoby, a najzabawniejszy na scenie jest Władysław Kowalski, wgapiony w telewizor - ten aktor ma obecnie szczególnie dobrą passę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji