Diabły z Salem. Spotkanie na widowni dla milionów
SPECYFIKĘ dzieła określa forma jego odbioru. Niewyobrażalny zasięg widowiska telewizyjnego nie ocala go przed ulotnością. Jeden wieczór, dwie godziny, czasem powtórzenie i potem mrok archiwum. Gdzieś tam w pamięci telewidzów pozostają jednak okruchy tego co przeżyli, wrażeń wywołanych oglądaną sztuką, refleksja nad sytuacją w której znaleźli się jej bohaterowie.
Nic nie zapowiada byśmy znaleźli się w sytuacji "czarownic" ze sztuki Artura {#au#7}Millera{/#}, przypomnianej w Teatrze Teiewizji. Dramat oparty na wydarzeniach prawdziwych sprzed przeszło dwóch wieków, powstał jako protest przeciw określonej sytuacji politycznej panującej w Stanach Zjednoczonych na początku lat pięćdziesiątych. Dziś mówi przede wszystkim o zachowaniu się ludzi - w nieludzkiah sytuacjach, w których strach i historia zostają wykorzystywane bynajmniej nie przez diabła, ale siły bardzo doczesne i określone.
Tak, ale mimo wszystko to jest sztuka o szatanie. O diable, którego nie wytwarza ani wyobraźnia, ani wiara. Pojawia się on w pułapce zastawionej na samego siebie przez człowieka, który mimo woli usuwa ze swojego życia podstawowe nakazy prawdy, miłości, otwartości. Wytworzoną pustkę, wypełnia sabat lęku, chciwości, namiętności i historycznego opętania strachem. Ktoś musi na tym skorzystać, komuś to jest potrzebne. Tym, którzy chcą utrzymać i poszerzyć swoją władzę i majątek. A przecież wystarczył tylko jeden krok w śmierć, dokonany przez zwykłego prostego i grzesznego człowieka, który nie chciał zgubić swojego imienia - aby te wyrozumowane "diabelstwa" okazały się okrutnym szalbierstwem.
John Practor - Romana Wilhelmiego jest człowiekiem nieskomplikowanym, gwałtownym i uczuciowym. Ulega pokusom, ale przyjmuje zasady moralne w ich najczystszej i najprostszej formie. I dlatego przezwycięża diabla zawiłych formułek prawnych. Podobnego wyboru, ale inaczej motywowanego dckonuje stara Rebeka. Ocaliła się przed ogólnym szaleństwem za tę samą cenę - własnej śmierci. Jest tragiczna, spokojna i pewna swojej przewagi moralnej. Taką Rebekę dała nam Zofia [#os#2080}Małynicz{/#}.
W widowisku telewizyjnym najpełniej ujawniły się role kobiece. Wynikło to także ze specyfiki naszego teatru telewizji wspaniale wykorzystanej przez reżysera i kamerzystów. Najważniejsze epizcdy tego spektaklu są rozegrane na zbliżeniach. Widz śledzi grę uczuć, wyrazistość i subtelność reakcji, wszystko co najpełniej może wypowiedzieć zbliżenie twarzy kobiecej. Dostrzegamy tę niezwykłą twardość kobiet, nagle ustępującą cierpieniu, spokój, który jest głębokim bólem wyraziściej przemawiającym od krzyku, wymowę rozszerzających się w przerażeniu źrenic Elizabeth Proctor (Ewa Dałkowska) patrzącej zza krat na śmierć męża. To również przeobrażenia pięknej twarzy Abigail, gdy czułość i nadzieja ustępują nienawiści. Abigail Wiliams (Liliany Głąbczyńskiej) prowadzi wielką grę tak, jak wicegubernator Doenforth (Andrzej Łapicki), ale nie dysponując władzą i siłą, wykorzystuje wspaniale sugestywność swojej kobiecości.
Jest jeszcze naiwna impulsywność Mary Worren. Joanna Żółkowska doskonale wykorzystała ważną dla tej postaci naiwność i chmurną przekorę młodziutkiej dziewczyny, ulegającej nastrojom, urzeczonej "władzą" pogrążania ludzi, których zresztą nie lubi. Mary staje się na krótką chwilę bohaterką, pragnącą ocalić swoje ofiary, by potem znów pogrążyć się w przerażenie i chaos.
Tyle o kobietach. Szczczególen miejsce zajmuje w tej sztuce John Hale. Z jego pojawieniem się niebezpieczna intryga ograniczona do wąskiego kręgu mieszkańców Salem, intryga pastora Parissa (Marek Walczewski) rozrasta się do rzeczywiście diabelskich wymiarów. Hale rozpętał burzę, stara się ją uciszyć i staje się nagle małym, niepotrzebnym i tragicznym człowieczkiem, zasługującym mimo wszystko raczej na współczucie niż potępienie, co w sposób wyrazisty i subtelny zarazem zaznaczył Zbigniew Zapasiewicz.
Nie ma w tym spektaklu roli, która byłaby nieważna. Tak zwykle bywa w przedstawieniach realizowanych przez Zygmunta Hübnera. Pozorny chłód doskonałej roboty i w istocie wiele uczucia.