Artykuły

Dramat figur woskowych

"Buffalo Bill" to brzmi atrak­cyjnie. Prawie, tak jak "Jeździec znikąd" i "Siedmiu wspaniałych". "Indianie" - to brzmi nieco gorzej i ciąg skojarzeń nie jest tak westernowy. Sztukę "Indianie" współczesnego amerykańskiego pisa­rza, Arthura Kopita wystawił war­szawski Teatr Powszechny pod tytu­łem "Buffalo Bill". Chodziło tu chy­ba o wywołanie westernowego ciągu asocjacji. Zdaje się świadczyć o tym choćby pierwsze wejście autora i głównego bohatera mającego rozpocząć się widowiska - Buffalo Billa (Stanisław Zaczyk), który wygląda jak syntetyczny bohater wszystkich filmów kowbojskich.

Ustaliwszy stylistykę kowbojsko-westernową, teatr odsuwa na nieco dalszy plan problem swego bohate­ra tytułowego. Bierze się natomiast za sprawę, którą jako temat utwo­ru zdaje się sugerować tytuł angiel­ski, mianowicie za Indian i dzieje ich wyniszczenia wskutek głupoty i na­iwności jednych (Buffalo Bill) oraz perfidną, grabieżczą, okrutną politykę innych (rząd i wojsko). Na sceny Indian z białymi, wplecione do wido­wiska na zasadzie wizji z przeszło­ści, położono w spektaklu szczególny nacisk. Wyodrębniono je z tła jar­marcznego, tandetnego cyrku i pa­rodii westernu, potraktowano w spo­sób poetycki, nawet z pewną dozą sentymentalizmu. Poważne odczyta­nie tych scen miało zapewne wydo­być ze spektaklu jego odniesienia ogólne i współczesne i wydźwignąć go na poziom traktatu o sprawach bliskich nam z najnowszej historii: o okrucieństwach wojny i o zagładzie małego narodu, którego obcą i nie­zrozumiałą kulturę przyjmuje się za dowód "dzikości". Czy chodzi tu tak­że o Wietnam?

"Gdybym ja miał pisać sztukę o Wietnamie - powiedział Kopit - próbowałbym przedstawić obronę amerykańskiego punktu widzenia i to w taki sposób, by stał się dla widza odrażający".

Kopit nie napisał jeszcze swojej sztuki o Wietnamie i nie jest nią "Buffalo Bill", choć powstał on za­pewne z reakcji na tę wojnę i jakieś analogie same się narzucają. Autor zajął się natomiast przedstawianiem i kompromitowaniem amerykańskie­go procesu mitotwórczego. Idzie tu o mit historyczny, przy pomocy którego naród upiększa i usprawied­liwia swoje czyny, by móc - jak to wyrazi de Tocqueville - "mordować z zachowaniem pełnego sza­cunku do praw ludzkich". Amery­kanie stopniowo tworzyli mityczną wersję swojej historii. Proces ten za­czął się równocześnie z podbojem Zachodu. Ned Buntline, dziennikarz, który nadał Williamowi Cody przy­domek Buffalo Bill, spopularyzował jego postać oraz innych bohaterów pogranicza swymi niezliczonymi po­wieściami brukowymi, W "Widowi­sku z Dzikiego Zachodu", z którym Cody objechał Amerykę i część Eu­ropy, występowali prawdziwi India­nie odgrywając w nich siebie (jak to robi w sztuce Wódz Joseph), bądź rozpowszechnione wyobrażenia o so­bie jak zamknięty w klatce, niby dzikie zwierzę, krwiożerczy Wódz Geronimo). Miała też swój wkład w kreowanie mitu i literatura, a praw­dziwe jego upowszechnienie w kul­turze masowej przyniosła produkcja hollywoodzka i komiksy. Kopit po­kazuje zarówno tworzenie tych mi­tów, jak i ich formę gotową, raz na zawsze utrwaloną, zastygłą w swego rodzaju "komiks narodowy". Sztu­kę swą zaczyna od sceny, którą w warszawskim przedstawieniu pomi­nięto - od ukazania postaci jako zastygłych w gablotach muzealnych figur woskowych. Dopiero po chwi­li postacie te ożywają i biorą udział w "Wild West Show" Buffalo Billa lub w komiksowej, relacjonowanej przez niego historii o Indianach i ko­misji senatorów.

W tych właśnie obrazach Kopit najpełniej realizuje swój zamiar kompromitowania amerykańskiego punktu widzenia przez ukazywanie go w jego czystej postaci. Ukazuje bowiem nie negocjacje, lecz ich wer­sję mityczną i skrajnie schematycz­ną: Indianie są nierozsądnymi, nie­odpowiedzialnymi, naiwnymi dziku­sami wnoszącymi pretensje, które na zdrowy, amerykański rozsądek są pozbawione wszelkiej racji. Nie są więc nawet partnerami do dyskusji dla życzliwych, wyrozumiałych i roz­sądnych senatorów. Senatorowie nie mogą dojść do ładu z Indianami, więc stwierdzają, że lepiej ich zlikwidować niż narażać naród na wy­datki związane z utrzymywaniem re­zerwatów i straty w ludziach, gdy­by Indianie postanowili walczyć o swoje wydumane prawa.

W Teatrze Powszechnym sceny te odczytano bez cudzysłowu, w jaki zaopatrzył je autor przez wyprowa­dzenie postaci z gablot muzealnych. Nadano im nawet dramatyzm każąc jednemu z senatorów zaangażować się emocjonalnie w dyskuję z India­nami, unosić się i krzyczeć. Szukano konfliktu dwóch racji, na który nie ma materiału w tekście. Jest w nim tylko obowiązujący dzisiaj scena­riusz wydarzeń, z którego nie sposób, jak to chciał zrobić teatr, stworzyć publicystyki. Ginie tu zamierzona przez Kopita ironia. Dochodzi do gło­su tylko tam, gdzie teatr podjął kon­wencję komiksową: w znakomitej scenie przedstawienia sztuki Buntli­ne`a w Białym Domu, w scenie z Wielkim Księciem, i w całym usta­wieniu postaci Dzikiego Billa Hickocka (Leszek Herdegen).

W tym dramacie ożywionych fi­gur woskowych bohater tytułowy jest jedną z nielicznych postaci wie­loznacznych i wielowymiarowych. "Ja nie chcę umrzeć źle, to znaczy na środku sceny ze szminką na twarzy" - mówi wielokrotnie William Co­dy, broniąc się przed zginięciem w cieniu mitu Buffalo Billa. Ale szmin­kę tę stale domalowuje mu historia w wersja Buntline'a, reprezentujące­go tu ową "rację narodową", w imię której trzeba historię koloryzować i fałszować. Mit działa jednak zaraźliwie i nawet Hickock, który przed­tem gotów był zabić, by udowodnić, że jest sobą, a nie własną legendą, zaczyna współuczestniczyć w jego tworzeniu. Zrozumiał, że naród zdecydował się na określoną wersję własnej historii i już od niej nie od­stąpi, a na udziale w tej farsie moż­na doskonale zarobić. Zgnębionemu Cody'emu pozostaje już tylko strzelanie w rozpaczy do własnych cieni - sobowtórów, które Hitchock chce wysłać do różnych części Stanów Zjednoczonych z nową wersją "Wild West Show". Jest to scena kulmina­cyjna w sztuce, ale nie w przedsta­wieniu; tragiczna, bo i Cody, i autor zdają sobie w tym momencie sprawę, że Hickock - ma rację, że, naród już nie ustąpi, że można próbować uspo­koić sumienie tylko niewiele znaczą­cymi gestami. Cody może już tylko sprzedawać wyroby idiańskiej sztuki ludowej, Kopit zaś - wkładać w usta swojego bohatera ironiczne mo­nologi, równie jałowe, w skutkach i zagłuszane przez "wielki show" jak tragiczna, dwa razy dziennie powta­rzana mowa Wodza Josepha.

Inscenizując sztukę wyjętą z kon­tekstu kulturowego, z którym jest nierozerwalnie związana, teatr wziął na siebie trudne zadanie. Gdzie in­dziej postaci sztuki są doskonale znane - u nas wymagają encyklo­pedycznych wyjaśnień w programie. Dochodzi do tego warstwa stylistycz­na utworu, odwołująca się m. in. do nie znanych nam bliżej form ame­rykańskiej kultury i rozrywki ma­sowej. Nic więc dziwnego, że sztukę tę nie było łatwo przybliżyć pol­skiej widowni. Próby dokonania tego przy pomocy form, które znamy, jak np. westernu, oraz zuniwersalizowania problematyki skończyły się nie całkiem pomyślnie. Nie zmienia to jednak faktu, że reżyserowi na­leży się uznanie za przedstawienie pisarza nie granego jeszcze na pol­skich scenach i sztuki odbiegającej od repertuaru, jakim nas karmią teatry na co dzień.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji