Dobry człowiek z Wild Westu
Po raz pierwszy w Warszawie ukazuje się na scenie sztuka Arthura Kopita, znanego dramatopisarza amerykańskiego. Teatr Powszechny wystawił jego "Indian" pod bardziej atrakcyjnym tytułem "Bufallo Bill" i jeszcze bardziej atrakcyjnym podtytułem "Wild West Show". Troska o atrakcyjność bardzo się chwali teatrowi, jak również dbałość o niebanalną, efektowną, szatę i treść programu. Tej sztuce trzeba jakiegoś wabika dla publiczności.
Buffalo Bill... Nie wiem jak teraz, ale za moich młodocianych lat była to niezmiernie popularna postać z awanturniczych opowiadań. Także zresztą dla dorosłych czytelników. Śpiewało się nawet kuplety z refrenem: Buffallo Bill, wymawianym, oczywiście, całkiem po polsku. Ta autentyczna, a zarazem już legendarna postać do dziś zachowała swą popularność w Ameryce. Prawdziwe nazwisko: William Frederick Cody. Cytuję z programu: "...służył jako frontowy zwiadowca podczas wojny secesyjnej (1861-65) oraz w latach 1868- 1872 w walkach z plemionami Siuksów i Komańczów... W r. 1883 stworzył słynne "Widowisko z Dzikiego Zachodu", z którym objechał Amerykę i część Europy... Na starość został wybrany senatorem stanu Nebraska. Zmarł 10 stycznia 1917". Właśnie przez to widowisko zdobył sławę światową.
Kopit w swej sztuce nie zamierzał dać biografii Buffalo Billa, ani rekonstruować jego "show". Choć jednego i drugiego jest tu po trochę. Przedstawienie ma formę pokazu cyrkowego, w którym przewijają się losy Buffalo Billa i zagłady Indian. Nie, aby raz jeszcze pokazywać legendę, ale przeciwnie, aby ją zburzyć i prześwietlić ironią. "Indianie" są trochę po Brechtowsku potraktowaną dydaktyczną opowiastką dramatyczną. Buffalo Bill to taki dobry człowiek nie z Seczuanu, ale z amerykańskiego Dzikiego Zachodu. Właściwie chce dobrze dla siebie i innych, sprzyja Indianom, ale będąc ogniwem całego mechanizmu nieuchronnie działa ku ich zgubie. Bohaterska legenda amerykańskiego osadnictwa odarta z uwznioślających pozorów odsłania okrucieństwo białych zdobywców. Wytrzebienie Indian, niedobitki zamknięte w rezerwacie, egzotyczna ciekawostka, zabawa dla music-hallu i cyrku. Opowieść o Indianach zamieniona w moralitet o kolonializmie w ogóle.
"Buffalo Billa" reżyserował ZYGMUNT HÜBNER. Przedstawienie rozgrywa się w ramach widowiska cyrkowego, z krzykliwością muzyki i zapowiedzi, tandetnym efekciarstwem, motywami westernu, zabawą będącą ironicznym kontrapunktem dla ponurej treści. Scenografia MARCINA JARNUSZKIEWICZA dodaje blasku przedstawieniu, które toczy się sprawnie. W pierwszej części barwne ale dość jałowe, w drugiej nabiera dramatyzmu aż do końcowego wielkiego monologu, w którym Stanisław Zaczyk - Buffalo Bill próbuje usprawiedliwić swoje i nieswoje winy, uspokoić sumienie, dobudować mitologie do czynów ale nadaremnie, wymowa w rzeczywistości jest nieubłagana.
Nie ma w tej sztuce wielkich ról, występuje liczny zespół starannie przygotowany.
Była też pantomima, żonglerzy, linoskoczki, gry świateł. Jak to w cyrku.