Różewicz, który mógłby być grany w "Komedii"
BARDZO wczesna jego sztuka, druga z kolei, jeszcze zwarta i zamknięta dramaturgicznie. "Grupa Laokoona". Wystawił ją w bieżącym sezonie Teatr Współczesny, angażując znakomitości aktorskie tej klasy, co Zofia Mrozowska, Wiesław Michnikowski, Henryk Borowski, oraz znakomitość reżyserską w osobie Zygmunta Hübnera. Dawno temu premiera warszawska "Grupy Laokoona" nie miała szczęścia do krytyki ani do publiczności. Pogrzebano sztukę w zapomnieniu na wiele lat. Jej reanimacja przy ulicy Mokotowskiej stała się faktem błyskotliwym, ale niewielkiej rangi artystycznej. Mimo wszystko. Mimo autora, aktorów, reżysera, wyrobionych gustów tej akurat teatralnej publiczności.
Przedstawienie zrobiono prześlicznie, wykończono jak farsowe cacko, wycyzelowano, podmalowano. Wyszła komedia obyczajowa z określonych lat i określonych sfer, ośmieszająca pewne style, pewne mody i pewne normatywy. Zwłaszcza te estetyczne, straszące w latach etapu dawno już przeskoczonego. Było? Było. Śmieszne? Dzisiaj tak. Prawie tak dalece, że rzecz całą zagrać by można w sławnym teatrze "Komedia" jako farsę z życia inteligencji. Nawet w tej samej co przy Mokotowskiej scenografii, w pokoju wytapetowanym słonecznikami Van Gogha, z kostiumami a la mode - styl dżinsowy, jak się patrzy - z całym tym plastycznym aktualizowaniem problematyki, osadzeniem jej w dzisiejszych modach i kanonach - tego, co trzeba mieć, trzeba mówić, czy trzeba uprawiać. Bo reżyser i scenograf chcieli "Grupę'' pokazać jako wieczne, niezdarte memento przed zalewem wszelkich "trzeba" i wszelkich mód, nie kryjąc zresztą - jak i autor - że owe bełkotliwe style rodzą się w wyniku określonych, usankcjonowanych powagą autorytetów tendencji. W "Grupie Laokoona" sprawa jest prosta. To były tamte lata i administracyjne kierowanie sztuką. Ale dzisiaj już sprawa się komplikuje. Nikt nie każe nikomu tworzyć tak a tak, według jednej matrycy, z pointą i wydźwiękiem. Dlaczego więc znowu małpujemy mody; już to akceptujące styl "pod kogoś", już to idące temu stylowi pod włos - dlaczego mamy pełne usta nic nie znaczących frazesów a mieszkania urządzone tak jak sąsiad i przyjaciółka: pod strychulec estetyczny... Te pytania, a jakże, rodzi "Grupa Laokoona" szczególnie w warszawskiej, hübnerowskiej realizacji. Nie są one wcale mało istotne, ale też i nie wykraczają poza problematykę porządnej komedii mieszczańskiej.
Czy lekceważę taką problematykę? Nic bardziej błędnego. Potrzeba nam, jak powietrza, sztuk współczesnych lotu dobrze średniego, odbijających jak w krzywych zwierciadłach całą złożoność naszej rzeczywistości.
Może żal jedynie, że to akurat Różewicz ewokuje tego rodzaju uwagi, ale właściwie - czemu nie? Nie odbiera mu to ani "Kartoteki", ani "Na czworakach", nie przytłumia poezji.
A przedstawienie jest koncertem aktorskim. Czego trzeba więcej?