Artykuły

Najcieńsze szkło

254. Krakowski Salon Poezji. Wiersze Haliny Poświatowskiej i wspomnienia o niej czytali: Anna Dymna, Dorota Segda i Tadeusz Zięba. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Od dziecka wiedziała, że jutro umrze. Od siódmego, ósmego roku życia było tak, jakby miała przykazane: pamiętaj, każdego kolejnego dnia nie bój się pamiętać, że gdy następnym świtem, po następnym deserze z lodów pistacjowych i truskawkowej galaretki, albo przed następnym snem zauważysz, że już cię nie ma - nie dziw się, nie miej pretensji, nie płacz w zaświatach. Ciesz się, bo to i tak cud nad cudami, że miałaś poprzedni świt, poprzedni deser, poprzedni sen.

Jak tu żyć? Serce Haliny Poświatowskiej było zepsute na amen, nie do naprawienia. Jak żyć, gdy się nie żyje, tylko dzień po dniu czeka, aż się nie będzie, czeka się i pyta wciąż, czy już... Już? Nie. Już? Nie. Już?... Poświatowska pisała wierszyki. Czy to ją ocaliło aż na 32 lata? W każdym razie, tak to sobie medycy umyślili. Operacje, skalpele, igły, nici, medykamenty, rehabilitacje - owszem, jak najbardziej, koniecznie tak. Ale i słowa. Jej słowa, jej liryczne obrazki, jej metafory. Żeby może odwróciła głowę od starej prawdy, że nic już nie da się zrobić.

To jednak nie było możliwe. Gdy się ma serce z najcieńszego szkła, które wszystko wokół - od oddechu poczynając, na księżycu kończąc - zmienia w niepoliczalną menażerię z bibuły najcieńszej, nie sposób odwrócić głowy. Pisała, sobie pisała: "Jestem starsza o słowo, o dwa, o trzy, o pięć... "Jestem starsza o wiersz". Tak, nie odwracała głowy.

Jak to wszystko czytać? Jak na głos wypowiedzieć kronikę 32 lat jej życia - wierszowany dziennik 11 680 dni nieudanej śmierci? Zwłaszcza - jak to czytać, gdy się zarazem podaje do słyszenia fragmenty wspomnień jej przyjaciół, rodziny i jej samej, wspomnień pełnych zdań o trzeszczącym sercu z najcieńszego szkła? Słowem - jak wyjść z uwikłania wierszy w życie, życia w wiersze, takiego życia w takie wiersze, uwikłania, które zawsze grozi czułostkowością, łzami współczucia, lepką litością, chustką na nosie?

Na ostatnim salonie, kiedy Anna Dymna, Dorota Segda i Tadeusz Zięba czytali lirykę Poświatowskiej i wspomnienia o niej, zamarzyło mi się usłyszeć to samo w wykonaniu jakiegoś... starego buca - w najlepszym tych dwóch słów znaczeniu. Nie mówię, broń Boże, iż Dymna, Segda i Zięba lekturą swą zmienili salon w seans chustek na nosach zasmarkanych z niebotycznego wzruszenia. Mówię jedynie, że od tego Poświatowskiej 32 lata trwającego tańca kruchuteńkich dni z kruchuteńkimi metaforami - należy odejmować czułość, ciepło i słodycz, odejmować, nie dodawać. Dla dobra pamięci o życiu. I dla dobra wierszy.

Jakiś więc stary, mądry buc. A jeśli nie on, to ktoś taki: pozornie lodowaty, z betonem w gardle, niby obojętny i nieskory do grzęźnięcia w zbyt łatwym współczuciu, ktoś z zupełnie innej planety wzruszeń - nie miękkich, nie ciepłych, nie pocieszających. Na przykład - Ewa Lassek. Albo Lidia Zamkow. Gdyby Zamkow żyła i rzekła: "Jestem starsza o słowo" - jakie czernie byłoby słychać?

Teatr im. Juliusza Słowackiego. 254. Krakowski Salon Poezji. Wiersze Haliny Poświatowskiej i wspomnienia o niej czytali: Anna Dymna, Dorota Segda i Tadeusz Zięba. Na fortepianie grał Gajusz Kęska.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji